Выбрать главу

– Och… pewnie… Moss. Do zobaczenia.

– Nie zapominaj, że obiecałaś modlić się za mnie – zażartował.

– Nie zapomnę.

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Agnes:

– Mamo, wiesz kto dzwonił? Podporucznik Coleman. Przyjdzie na obiad. To miło z jego strony, prawda? – Poprawiała kapelusz przed lustrem. Wolała nie widzieć miny Agnes.

– Cóż, nie zapominaj, że chciałaś po południu odwiedzić przyjaciółkę. – Agnes z trudem utrzymywała obojętny ton. Przystojny podporucznik nadal zagrażał jej planom, a już uważała niebezpieczeństwo za zażegnane.

Billie odwróciła się na pięcie.

– Jak wyglądam?

Agnes zauważyła w niej zmianę. Jej córka rozkwitła w ułamku sekundy. Jest ładna, a za kilka lat będzie pięknością. Odziedziczyła po matce sylwetkę i chód. Miała ładnąjasną cerę i duże oczy, raz szare, raz piwne. Jest zdecydowanie za dobra dla teksaskiego parobka. Za tydzień, najdalej dwa, Neal Fox wróci z college’u.

Ich krokom towarzyszyło bicie dzwonów. Miały niedaleką drogę przed sobą, tylko cztery przecznice do kościoła. Agnes była zmartwiona. Może modlitwa pomoże, chociaż dawno już straciła wiarę w jej skuteczność. Chodziła do kościoła tylko dlatego, że tego się po niej spodziewano. Tam zresztą spotykało się większość odpowiednich ludzi. Agnes przyjęła katolicyzm po ślubie. Gnojek, za którego wyszła na złość rodzicom, namówił ją, by wychowywała córkę w jego wierze. Spełniła tę prośbę, choć jej zdaniem religia to głupie czary-mary. Nie chodziła do spowiedzi ani nie pościła w piątki, ale jako dobra matka dopilnowała, by Billie przystąpiła do Pierwszej Komunii i bierzmowania. Co miesiąc wysyłała ją do spowiedzi. Boże, biedny ksiądz pewnie umierał z nudów, wysłuchując jej grzeszków! Tak, Billie to dobra dziewczyna i taka zostanie. Nie siła modlitwy jednak tego dokona, ó nie! To zadanie Agnes.

Billie nie zauważała, co się dokoła niej dzieje. Matka musiała ją popchnąć do ołtarza, żeby przyjęła komunię. Do balu absolwentów zostało już kilka tygodni. Czy mogłaby zaprosić Mossa? A może uzna to za głupi, dziecinny pomysł? Liczyła na zbyt wiele, wybiegała myślami za daleko w przyszłość. Fakt, że przyjdzie na obiad, to jedno, jej marzenia to drugie. Musi uzbroić się w cierpliwość. Pomodli się o to. A wracając do balu – dziewczyny zzieleniałyby z zazdrości, gdyby weszła wsparta na ramieniu przystojnego oficera marynarki. Podporucznika. Lotnika…

Za kilka godzin go zobaczy. Przeszył ją dreszcz emocji. Schyliła głowę. Modliła się za Mossa Colemana: niech się spełnią wszystkie jego marzenia.

* * *

Billie siedziała na kanapie przy oknie i udawała, że czyta. W rzeczywistości wypatrywała Mossa. Dwa razy wyszorowała zęby. Co chwila zerkała do lustra, aby się upewnić, że lekki wietrzyk nie zepsuł jej fryzury. Ostrzyżone na pazia, delikatnie podwinięte do środka popielate włosy wyglądały tak jak chciała. Wolałaby co prawda, żeby opadały na jedno oko, jak u Weroniki Lakę. Niestety, lekko się kręciły, więc musiała przypinać je spinką. Przy krawężniku zatrzymał się samochód. Billie zakręciło się w głowie. Oddychała głęboko, jak wtedy gdy miała grać recital. Poczekała, aż nacisnął dzwonek. Dopiero wtedy otworzyła drzwi i utonęła w pogodnym spojrzeniu błękitnych oczu. Posłała mu ów olśniewający uśmiech, który zapamiętał. To wystarczyło, by ból głowy zelżał.

Agnes weszła do pokoju. Ze zdumieniem patrzyła na bukiet kwiatów. Moss wręczył go jej ze słowami:

– To dla pani, pani Ames, a dla Billie mam czekoladki.

Wszystko było na opak. Przecież to Neal Fox miał przynieść słodycze i kwiaty. Na chwilę straciła panowanie nad sobą, ale tylko na chwilę. Uśmiechnęła się, jednak jej oczy pozostały zimne.

Moss ukazał zęby w sztucznym uśmiechu. Wiedział, że Agnes nie życzy sobie jego obecności, ale nic go to nie obchodziło. Spojrzał na Billie:

– Może pokażesz mi ogród? Jeśli dobrze zauważyłem, macie kawałek ziemi za domem.

– Tak, chętnie. Mamo, nie potrzebujesz mnie w kuchni, prawda? Moss odnalazł wzrok Agnes. Czekał, jakby chciał ją sprowokować.

– Nie, wy młodzi idźcie do ogrodu. Poradzę sobie. Obiad za dwadzieścia minut. – Godzina przybycia Mossa nie uszła jej uwagi. Przyjechał za piętnaście druga. A przecież to Neal Fox miał się wykazać doskonałymi manierami. Trochę zdezorientowana i poirytowana, wróciła do kuchni. Zajęła się szukaniem odpowiedniego wazonu. Kwiaty były piękne, niemal ostentacyjnie drogie. Na pewno wydał na nie fortunę. Na czekoladki zresztą też, kupił najlepsze. I wcale nie było to żałosne funtowe pudełko, nie, przyniósł całe pięć funtów. Ciekawe, ile wynosi żołd podporuczników? W każdym razie nie tyle, by ich stać było na tak kosztowne prezenty, żachnęła się. Miała wrażenie, że czuje zapach pieniędzy. Czyżby ten bezczelny młodzieniec okazał się kimś więcej niż zwykłym parobkiem? Przepyta go podczas obiadu. Znała się na tym. Zazwyczaj ludzie nie zdawali sobie nawet sprawy, ile informacji z nich wyciągała. Chyba nie doceniła przystojnego pilota. Po raz drugi nie popełni tego samego błędu.

Mieszała sos i obserwowała Billie i Mossa przez okno. Ładna z nich para. Ciekawe, o czym rozmawiają? Raczej nie o pogodzie. Pewnie o nim. Billie umiała słuchać.

Skrzywiła się. W sosie były grudki. Musi go przecedzić.

Billie ze wzrastającym zdumieniem obserwowała, jak przebiega obiad. Jej matka i Moss nie milkli ani na chwilę. Obawiała się, że Agnes będzie lodowato uprzejma i milcząca, a tymczasem usta się jej nie zamykały. Moss odpowiadał na pytania z przesadnie silnym akcentem i uśmiechem na twarzy. Nigdy tak nie mówi, kiedy rozmawia ze mną, zauważyła Billie.

– Zakładam, że Austin to duże miasto – mówiła Agnes. – Najdalej położony południowy stan, w którym Billie i ja byłyśmy, to Wirginia. Od dawna mieszka pan w Teksasie?

– Od urodzenia. – Przesadnie przeciągał samogłoski jak wszyscy Południowcy. – Moi rodzice także. Kurczak jest wyśmienity, proszę pani.

To tyle, jeśli chodzi o jego apetyt parobka, stwierdziła Agnes w myśli. Jadł bardzo niewiele. Nie uszło jej uwagi, że bez wahania wybierał odpowiednie sztućce. Ku jej uldze, nie zatknął też sobie serwetki pod szyją. Agnes próbowała dalej:

– Pańscy rodzice nadal tam mieszkają?

– Tak, proszę pani. Moja mama przyrządza fasolkę zupełnie tak samo, z cebulką i boczkiem. – Spojrzał Agnes w oczy. Uśmiechnął się, widząc, że wystrychnął ją na dudka. Usiłowała wyciągnąć z niego informacje na temat rodziny. Był uprzejmy, ale unikał jednoznacznych odpowiedzi.

– Billie, kochanie, nie smakuje ci nadzienie? Nic nie jesz. Dobrze się czujesz?

– Tak, mamo. – Szybko, zanim Agnes ponownie przejmie ster rozmowy, zadała swoje pytanie: – Opowiedz nam o admirale McCarterze. Jak się z nim pracuje?

Moss się roześmiał.

– Nudno. Wszyscy admirałowie to nudziarze. Siedzą za biurkiem, przekładają dokumenty z miejsca na miejsce, grają w golfa i jadają w klubie oficerskim. I na dodatek narzekają, jak samotnie czują się na tak wysokim stanowisku.

– Co w takim razie chciałby pan robić, poruczniku? – wtrąciła się Agnes. Jak przedtem, jego teksaski akcent się nasilił, kiedy się do niej zwracał:

– Cóż, proszę pani, zaciągnąłem się, żeby latać. I to właśnie będę robił, jeżeli modlitwy się spełniają. – Puścił oko do Billie. Ogarnęło ją przyjemne ciepło na myśl o ich małym sekrecie.

– A co pana rodzice o tym sądzą? Zapewne pańska mama bardzo się martwi. Co prawda nie mam syna, ale pański ojciec jest chyba bardzo dumny? Czy on także jest pilotem?

– Nie, proszę pani. Tata jest na emeryturze, można by powiedzieć. – Uwielbiał wściekły błysk w oczach Agnes. – Mama początkowo się martwiła, ale powiedziała, że cieszy jato wszystko, co mnie sprawia radość. Wystarczy, że trzęsie się nad Amelią, moją siostrą.