Выбрать главу

– Samolot na horyzoncie, sir – krzyknął oficer dyżurny. – Pierwsza godzina, trzydziesty stopień. – I po chwili. – Identyfikacja pozytywna, sir. To wildcat, podchodzi na sterburtę. To nasz człowiek, sir, nasz człowiek!

Wrzask ekipy Mossa – „Strażnika Teksasu” widać gołym okiem. Leciał jak ranny ptak, lądował niezdarnie jak nigdy dotąd, ale nikt nie miał o to pretensji. Mossa zaraz zabrano do lekarza. Szrapnel wbił mu się głęboko w ramię. Stwierdzono rany twarzy, karku i uszkodzenie obojczyka. Podejrzewano, że odniósł poważniejsze obrażenia, ale to ocenią dopiero specjaliści w San Diego.

Jak głosi plotka, pierwsze słowa, które wypowiedział, obudziwszy się z narkozy, brzmiały:

– Co z samolotem?

Thada rozbawiła ta troska o maszynę. Kochał Mossa jak brata. Nie znaczy to, że pochwalał wszystko, co Coleman robił, ale i tak jego zalety przewyższały wady. Mossowi nie wystarczało to, co miał: bogactwo, Sunbridge, Billie i dwie śliczne córeczki. Był z niego kawał drania; zawsze chciał więcej niż inni. Tylko coś tak wielkiego jak wojna mogło dać mu pełną satysfakcję.

Thad nie chciał go budzić. Wychodził już, kiedy usłyszał ochrypły głos, wołający go po imieniu. Zatrzymał się.

– Hej, stary, nie śpisz? Zaglądałem kilka razy, ale ciągle udawałeś śpiącą królewnę. Jak się czujesz?

– Jakby po moim gardle jeździł traktor. Co się stało?

– Nie pamiętasz?

– Owszem, ale nie wiem, jak wróciłem na pokład.

– O własnych siłach. Na dodatek dwadzieścia minut po czasie, Coleman. Na twoim miejscu liczyłbym się z naganą, kolego!

– A samolot?

– Nie pójdzie do kasacji, jeśli o to ci chodzi. Podobno nas opuszczasz?

Moss wzruszył ramionami, czy też raczej usiłował to zrobić, i łypnął na Thada spode łba:

– Chciałbyś, co? To chwilowa niedyspozycja! Za tydzień będę zdrów jak ryba!

– Niestety, Moss. Wracasz do San Diego. Pomyśl tylko, San Diego i Billie. Zasługujecie na to oboje. Po raz pierwszy zobaczysz córki. Czego można chcieć więcej?

– Na jak długo? Wiadomo już?

– Jezu, nie jestem lekarzem. Wiem tylko, że podejrzewają uszkodzenie nerwów i chcą, żeby cię w San Diego gruntownie przebadano. W Pearl Harbor nie mają odpowiedniego sprzętu. Chyba nie chcesz ryzykować? Czasami trzeba płynąć z prądem, Coleman.

– Nawet nie widziałem sukinsyna. Pojawił się nie wiadomo skąd. Miałem złe przeczucia w związku z tamtą chmurą. Prawie wywęszyłem parszywego żółtka.

– Rzeczywiście, było gorąco.

– Inni w porządku?

– Tak. Słuchaj, stary, muszę iść. Postaraj się zasnąć. O piątej rano opuszczasz „Enterprise”. Śpij i śnij o nich – wskazał zdjęcie nad koją.

– Kto to tam postawił?

– Twój kumpel John Cuomo. Lata, zdaje się, na twoim lewym skrzydle. Pomyślał, że poprawią ci humor.

– No pewnie – mruknął Moss bez przekonania. Posłusznie zamknął oczy, ale nie ładną twarz Billie zobaczył pod powiekami, tylko japoński samolot, atakujący go spomiędzy chmur. W kółko odtwarzał tę scenę w głowie. Nie mógł postąpić inaczej. Odsuwają go na boczny tor, ale nie na stałe, na Boga. Jego koja na „Enterprise” będzie czekała.

* * *

Seth Coleman odłożył słuchawkę trzęsącą się ręką. Pobladł. Agnes czekała. Domyśliła się, że chodzi o Mossa. Ukradkiem rozglądała się po pokoju. Nie zrezygnuje z tego wszystkiego! Nic jej do tego nie zmusi! Starała się zachować spokój, którego nie czuła. W końcu odezwała się starannie wymodulowanym, zatroskanym głosem:

– Coś się stało?

– Żółte sukinsyny dostały Mossa. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe.

– Dostał w ramię. Przewiozą go do szpitala w San Diego. Jedziemy, Aggie. Wszyscy, nawet dzieci. Zawiadom Billie. Zabieramy nianię i piastunkę.

Agnes odetchnęła z ulgą. Żyje. Jest zbyt butny i arogancki, aby dać się zabić, i Bogu dzięki.

– Wiesz, co bym chciał, Aggie? – Co?

– Chciałbym zetrzeć żółtogębe potworki z powierzchni ziemi. Pewnego dnia jakiś mądrala w Waszyngtonie powie „dosyć” i rozwali ich na miazgę. Omal nie zabili mojego chłopaka, Aggie. Niezbyt wiele brakowało.

– Wojna nie będzie trwała wiecznie, Seth. Spójrz na to z innej strony. Niedługo zobaczysz Mossa. To wspaniale, że wszyscy razem tam pojedziemy i powitamy go z powrotem w Stanach. Billie będzie w siódmym niebie.

– Jak jej zdrowie? – zapytał obcesowo.

– Dobrze. Dlaczego pytasz?

– Bo mam wrażenie, że jeśli teraz nie zajdzie w ciążę, później może już nie mieć okazji. To proste, Aggie. Chcę wnuka. I tym razem to ma być chłopak. Jesteś jej matką. Radzę ci, dopilnuj, żeby zrozumiała, że to być może jej ostatnia szansa, żeby dała Mossowi syna. Prosto z mostu, Aggie. Nie owijaj w bawełnę. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, ja się z nią porozumiem.

– Seth! Załatwię to! To będzie kobieca rozmowa. Teraz jesteś zdenerwowany. Uspokój się. Zapewne sam zechcesz zorganizować podróż?

– Zawsze to robię. Wynajmiemy duży dom z wieloma pokojami. Dlaczego to spotkało akurat Mossa? Dlaczego nie kogoś innego, jak choćby tego Kingsleya? – mruczał zawzięcie.

– Jak ci nie wstyd! Chciałbyś, żeby inni rodzice tak mówili o twoim synu?

– Wolałbym to. Nie jestem hipokrytą, Aggie. Jeśli mam wybór: oni albo Moss, niech obrywają inni. Nie mój syn.

Billie podniosła słuchawkę i czekała, aż zgłosi się telefonistka. Gniew buzował w niej jasnym płomieniem, kiedy przypomniała sobie, że Seth upierał się, by nie informowała Amelii o wypadku Mossa.

– Oszczędź sobie czasu, a mnie pieniędzy, dziewczyno – zdecydował głosem niskim i tubalnym, huczącym jak pociąg wjeżdżający na peron. Widząc, że mimo wszystko sięga po słuchawkę, podniósł krzaczaste brwi i zniknął w gabinecie, czemu towarzyszyło trzaśniecie drzwiami. Tym razem nie obchodziło jej, co Seth o tym sądzi. Amelia ma prawo wiedzieć. Ona, Billie, nie zniży się do ukradkowych rozmów z aparatu na drugim piętrze.

– Oddzwonimy do pani, kiedy uzyskamy połączenie. Czy linia będzie wolna? To może trochę potrwać.

– Dopilnuję, żeby była wolna. – Odłożyła ciężką czarną słuchawkę.

Usadowiła się w salonie ze stertą czasopism, które przydźwigała ze swojego pokoju. Czas płynął powoli. W ciszy panującej w domu tykanie zegara na kominku wydawało się bardzo głośne.

Uzyskała połączenie po czterech godzinach. Odebrała telefon po drugim dzwonku. Choć doskonale słyszała telefonistkę, głos Amelii był cichy i daleki. Z całej siły przyciskała słuchawkę do ucha i krzyczała do mikrofonu.

– Billie? Bardzo źle cię słyszę. Co się stało? Coś z ojcem?

Uwagi Billie nie uszedł niepokój w głosie Amelii. Odruchowo zerknęła na zamknięte drzwi gabinetu.

– Nie, z nim wszystko w porządku. Chodzi o Mossa, Amelio. Jest ranny w ramię. Uznałam, że powinnaś wiedzieć. Niedługo wróci do zdrowia.

– Czy mogę jakoś pomóc? Potrzebujesz mnie? Powiedz prawdę, Billie.

– Jest tak, jak mówię. To tylko zranienie, Amelio. Co u ciebie?

– Wszystko dobrze. Dostałaś mój list?

– Ostatnio? Nie.

– Napisałam ci o rozprawie. To była walka na śmierć i życie, Billie. Nie pamiętam, bym choć raz zasnęła nie płacząc. W końcu nawet powołałam się na fortunę Colemanów. Była to ostatnia rzecz, jaką miałam ochotę powiedzieć, ale zrobiłam to, gdy moje szanse malały. Udowodniłam, że nie zależy mi na dziedzictwie Randa. Na szczęście jego stryjowie nie byli w stanie dowieść tego samego. Oczywiście nie zostawili na mnie suchej nitki, wywlekli na wierzch wszystkie moje grzeszki. Ten, kto powiedział, że przeszłość jest częścią przyszłości, na pewno stoczył walkę o prawo opieki.