Выбрать главу

Najwyższy czas, żeby Billie cieszyła się życiem. Teraz będzie mogła zająć się wychowaniem dziewczynek. Może później, po wojnie, pomyślą o synu. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę – nie dał się wojnie i nie da się w przyszłości. Jest na to zbyt sprytny, zbyt szybki. Jest Colemanem. Śmierć nie śmie się do niego zbliżyć. Będzie jeszcze czas na syna. Teraz skupi uwagę na Billie. Dwoje dzieci w ciągu dwóch lat to więcej niż można od niej wymagać.

Billie nie była już tą samą dziewczyną, którą poznał i z którą się ożenił w Filadelfii. Widział to i wyczuwał. Był świadom, że dojrzała. Z dziewczyny stała się piękną kobietą, godną pożądania. Uczyła się z dnia na dzień. Potrafiła się sprzeciwić Sethowi. Kiedyś, pewnego dnia, będzie Billie Coleman, kobietą pewną siebie i swoich celów. Uśmiechnął się. Billie. Droga, zakochana Billie.

Ostrożnie wstał z łóżka. Najpierw poszedł do pokoju dziecinnego. Zatrzymał się w progu i przez kilka minut obserwował dziewczynki. Maggie budowała wieżę z klocków. Z zapartym tchem śledził małe pulchne rączki, dodające klocek po klocku. Potem spojrzał na Susan; cichutko bawiła się pluszowym misiem, gryzła ucho zabawki dwoma ząbkami. Zaciekawiona, podniosła główkę. Moss zamarł w oczekiwaniu. Czy znowu zacznie krzyczeć? Najwyraźniej jednak w łóżeczku czuła się bezpiecznie. Uśmiechnął się pod nosem; za prętami wyglądała jak mała tłusta małpka w klatce.

Pani Jenkins nie było nigdzie widać, a łagodna niania posłusznie wyszła, gdy zapowiedział, że chce zostać sam z córkami.

Wielobarwna wieża z klocków runęła na ziemię. Maggie przykucnęła na grubiutkich nóżkach i rozglądała się za nianią. W pokoju jednak był tylko Moss. Pokazała na niego pulchnym paluszkiem i stwierdziła oskarżycielsko:

– Ty to zrobiłeś, tato.

Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Rzeczywiście, skoro kogoś trzeba obwinić, dlaczego nie jego?

– Wiesz co? – Ukucnął. – Zbuduję ci zamek. Dobrze, Maggie?

Układał klocek na klocku, a dziewczynka trajkotała jak katarynka:

– Susan chce wyjść! Wypuść Susy, tato!

– A czy tak można? Niania nie będzie zła?

Maggie pochyliła głowę, nagle się zaczerwieniła, zupełnie jak jej mama:

– Nie.

– Dobrze. Więc do dzieła.

– Niania będzie krzyczeć – ostrzegła lojalnie Maggie.

– Tata się tym zajmie. Susy też chce się z nami bawić. Będziemy udawali, że jest księżniczką.

– A ja, tatusiu?

– Ty, kochana Maggie, jesteś królową. Rozważała te słowa z poważną minką.

– Królowa większa, tak? – Podniosła różowe ramionka. – O, taka wielka?

– Chcesz powiedzieć: lepsza? Tak, królowa jest większa i lepsza. – Bawiła go ta rozmowa. Takie są jeszcze malutkie, a Maggie już rywalizuje z siostrą -…ale tylko odrobinkę lepsza. Księżniczki też są bardzo ważne.

– Tak! Wypuść Susy!

– Wiedziałem, że się ze mną zgodzisz.

Pochylając się nad łóżeczkiem młodszej córki, Moss się nie śpieszył. Bał się, że gdy jej dotknie, zacznie płakać i przestraszy również Maggie. Kiedy jednak dziewczyneczka objęła go za szyję i zagulgotała radośnie, ogarnęła go fala uczucia.

Godzinę później obudził Billie głośny śmiech. Nasłuchiwała uważnie: nie, nie pomyliła się, to głos Mossa. Jest u dzieci, domyśliła się i na palcach podeszła do drzwi. W progu pokoju dziecinnego zakryła usta dłonią, żeby wybuchem śmiechu nie zepsuć tej chwili: Moss siedział na podłodze i trzymał Susy, która z zapałem zdzierała papier z kredek Maggie. Starsza dziewczynka rysowała kolorowe esy-floresy na gipsie Mossa, tłumacząc mu, że to jej imię i imiona mamy i babci.

– A moje? – domagał się Moss. – Nie umiesz napisać: tata?

Maggie zastanawiała się długo. Nagle w jej oczkach błysnęło psotne światełko. Z głośnym chichotem zabrała się do pracy. Ciemnofioletową kredką narysowała grubą linię. Opadła na pięty, dodała jeszcze jedną kreskę i oznajmiła z dumą:

– Tata!

* * *

Mimo sprzeciwów Setha, Moss uległ namowom żony i wcześnie poszedł spać. Z poszarzałą twarzą pokonywał wysokie schody. Nie sprzeciwiał się, gdy Billie pomogła mu zdjąć ubranie. Zasnął natychmiast.

Billie wystarczyło, że ma go przy sobie, w swoim łóżku. Jego obecność wystarczała do szczęścia.

Przed nimi jeszcze wiele dni, wiele nocy. Najwyraźniej jej niezniszczalny mąż przecenił dzisiaj swoje siły. Wyczerpał go powrót do domu, ukrywanie bólu, zabawa z dziewczynkami, ciągłe rozdarcie między żoną a ojcem. Dzisiejsze popołudnie, gdy Moss bawił się z dziećmi, na zawsze zostanie w jej pamięci. Czy gdyby mieli syna, postępowałby inaczej?

Pocałowała go w czoło, zanim wślizgnęła się do łóżka. Jak dobrze mieć go obok siebie po tylu miesiącach.

Martwiło ją, że Moss tak bardzo chce wrócić do czynnej walki. Dlaczego nie wystarczą mu córki i ona? Kiedy obejmowała go w pasie, wiedziała, że podejmuje słuszną decyzję. Skoro nie wystarczy mu żona i dziewczynki, Moss otrzyma od niej syna.

Rozdział osiemnasty

W San Diego dni płynęły szybko. Nigdy się nie nudzili – Billie tego pilnowała. Zdawało się, że z dnia na dzień wzięła sprawy w swoje ręce. Do śniadania na tarasie zasiadały z nimi dziewczynki. Później Moss bawił się z córkami w pokoju dziecinnym. Billie trzymała się z boku. Następnie Moss czytał gazetę, pił herbatę, gawędził. Po lunchu, który również podawano na tarasie, dziewczynki zasypiały w łóżeczkach, a Moss jechał do szpitala na fizykoterapię. Ponieważ wracał bardzo zmęczony, przed kolacją musiał odpocząć. Billie dzieliła się Mossem podczas posiłków i odstępowała go Sethowi na godzinę po kolacji. Wieczorami należał do niej. Niewykluczone, że Sethowi nie przypadł do gustu taki plan dnia, jednak nic nie mówił.

Pewnego wieczora, gdy ciepły wiaterek kołysał firankami w otwartych drzwiach na taras, a pokój wypełniała cicha muzyka z radia, Billie oznajmiła Mossowi, że chce mieć jeszcze jedno dziecko.

Znieruchomiał.

– Tak po prostu? Nie. Nie teraz.

– Tak po prostu – powtórzyła. – Przesunęła palcem po jego brzuchu, zatrzymała się powyżej pępka. – Spójrz na mnie. Czy wyglądam na chorą? Nie, jestem młoda i zdrowa. Nic mi nie będzie. Będę słuchała zaleceń lekarzy, jak zawsze. Susan urodziła się bez komplikacji, prawie dokładnie w wyznaczonym terminie.

– Mówisz, jakby było już po wszystkim. – Udawał, że jest zły. Męską dumę mile jednak łechtała świadomość, że piękna młoda kobieta chce mu dać jeszcze jedno dziecko.

– A nie jest?

– Nie, Billie. Nie chcę, żebyś ryzykowała życiem. Musisz być zdrowa i silna dla naszych córeczek. Kiedy wojna się skończy i wrócę do domu, pomyślimy. Chyba że wątpisz w mój powrót w jednym kawałku? – Posłał jej poważne spojrzenie.

– Nie, skądże. Wierzę, że wrócisz cały i zdrowy. A to kolejny powód: chcą, by czekał na ciebie syn. Proszą, Moss.

– Billie, niechętnie ci czegokolwiek odmawiam, ale nadal uważam, że powinniśmy zaczekać. Dziewczynki są cudowne, śliczne i urocze. Nie wierzyłem, że córki mogą dawać tyle radości. Nie potrzebuję syna.

Kłam. Kłam, Coleman. Niech ci uwierzy. Potrzebować a pragnąć to dwie różne rzeczy. Powiedział, że nie potrzebuje syna? Zmień to, Coleman, zanim będzie za późno.