Выбрать главу

– Kościołowi? – spytała Lyra. Nagle coś przyszło jej do głowy: przypomniała sobie rozmowę z Pantalaimonem na Żuławach na temat siły, która porusza igłą aletheiometru; pomyśleli wówczas o fotowiatraku na głównym ołtarzu w Kolegium Gabriela i cząsteczkach elementarnych tak lekko obracających łopatki. Tamtejszy Kanonik był szczerze przekonany, że istnieje związek tych cząstek z religią. – Może i tak – odezwała się w końcu, kiwając głową. – W końcu Kościół utrzymuje w tajemnicy przed światem większość interesujących go kwestii. Jednak wiele z nich to sprawy bardzo stare, a Pył, z tego, co wiem, jest zjawiskiem nowym. Zastanawiam się, czy Lord Asriel mógłby mi powiedzieć…

Lyra znowu ziewnęła.

– Lepiej się położę – powiedziała do Serafiny Pekkali – w przeciwnym razie mogę zamarznąć. Na ziemi bywało mi czasami zimno, jednak nigdy aż tak. Jeszcze trochę i umrę.

– W takim razie połóż się i otul futrami.

– Tak zrobię. Wprawdzie wolałabym umrzeć tutaj niż na ziemi, ale nie spieszy mi się… Kiedy nas wpychali pod tamto ostrze, myślałam, że już po nas… Oboje tak pomyśleliśmy. Och, to było naprawdę straszne! Teraz pośpimy. Proszę nas obudzić, gdy dotrzemy na miejsce – dodała Lyra i położyła się na stosie futer. Była zdrętwiała i obolała z powodu dotkliwego zimna. Przysunęła się jak najbliżej śpiącego Rogera.

I tak czworo śpiących podróżników kontynuowało lot oblodzonym balonem ku skałom i lodowcom, kopalniom ogniowym i lodowym fortom Svalbardu.

Serafina Pekkala krzyknęła na aeronautę, który natychmiast się obudził. Był osłabiony z zimna, ale po szarpnięciach kosza od razu się zorientował, że balon nie porusza się tak, jak powinien. Huśtał się gwałtownie, gdy silne porywy wiatru szarpały czaszą, a czarownice, ciągnące linę, utrzymywały ją z największym trudem. Gdyby puściły, balon natychmiast wypadłby z kursu – Lee Scoresby uświadomił to sobie, spojrzawszy na kompas – zniosłoby go w kierunku Nowej Zembli, ku której posuwałby się z prędkością prawie stu mil na godzinę.

– Gdzie jesteśmy?! – Lyra usłyszała jego krzyk. Była na wpół rozbudzona, rozkojarzona z powodu ruchu kosza i tak zziębnięta, że zdrętwiało jej dosłownie całe ciało.

Nie dosłyszała odpowiedzi czarownicy, ale przez szparę w kapturze widziała, jak oświetlony światłem anbarycznej latarni Lee Scoresby przytrzymuje się podpórki i ciągnie za linę czaszy balonu. Mocno szarpnął, jak gdyby musiał usunąć jakąś przeszkodę, podniósł głowę i wpatrzył się w mrok, wreszcie zamocował linę wokół kołka na pierścieniu zawieszenia.

– Wypuszczam trochę gazu! – krzyknął do Serafiny Pekkali. – Opuścimy się. Lecimy zbyt wysoko.

Czarownica krzyknęła coś w odpowiedzi, jednak Lyra ponownie nie zdołała usłyszeć jej słów. Roger również się budził; skrzypienie kosza było tak głośne, że obudziłoby najgłębiej śpiącego. Sen uniemożliwiało również silne kołysanie i gwałtowne szarpnięcia. Dajmona Rogera i Pantalaimon tuliły się do siebie jak papużki nierozłączki, a Lyra skoncentrowała się na sobie i starała się siedzieć nieruchomo i nie podskakiwać ze strachu.

– W porządku – powiedział Roger. Jego głos sugerował, że chłopiec jest w znacznie pogodniejszym nastroju niż jego przyjaciółka. – Wkrótce wylądujemy i będzie można rozpalić ogień, aby się ogrzać. Mam w kieszeni trochę zapałek, które podwędziłem z kuchni w Bolvangarze.

Balon rzeczywiście opadał, ponieważ w sekundę później otoczyła ich gęsta, zamarzająca chmura, której kłęby przelatywały nad koszem. Potem w jednej chwili zapadła ciemność. Była to najgęstsza mgła, jaką Lyra kiedykolwiek widziała. Po minucie lub dwóch Serafina Pekkala krzyknęła po raz kolejny, a wtedy aeronauta odwiązał linę z kołka i puścił. Lyra mimo skrzypienia kosza i skowytu wiatru w otaklowaniu usłyszała, a może tylko wyczuła, potężny huk wysoko w górze.

Lee Scoresby dostrzegł jej przerażenie.

– To zawór gazu! – zawołał. – Jest na sprężynie, utrzymuje gaz. Kiedy go opuszczę, trochę gazu ucieka z wierzchołka, balon stawia opór i opadamy.

– Czy my prawie…

Lyra nie dokończyła, ponieważ dostrzegła coś okropnego – po ściance kosza ku Lee Scoresby’emu pełzło brzydkie stworzenie rozmiaru połowy dorosłego człowieka. Miało skórzaste skrzydła i zakrzywione szpony oraz spłaszczony łeb z wyłupiastymi oczyma i szeroką paszczą; wydzielało obrzydliwy smród. Lyra nawet nie zdążyła krzyknąć, ponieważ Iorek Byrnison błyskawicznie wyciągnął w górę łapę i strząsnął stworzenie, które wypadło z kosza i z piskiem zniknęło pod balonem.

– Kliwuch – wyjaśnił krótko niedźwiedź.

W chwilę później zjawiła się Serafina Pekkala. Chwyciwszy się mocno krawędzi kosza, mówiła szybko:

– Kliwuchy atakują. Musimy sprowadzić balon na ziemię, a potem się bronić. Te…

Lyra jednakże nie usłyszała reszty wypowiedzi czarownicy, ponieważ zagłuszył ją przenikliwy dźwięk i balon zaczął się przechylać na bok. Potem potężne uderzenie cisnęło aeronautę i dzieci na jedną stronę kosza, gdzie leżały części pancerza Iorka Byrnisona. Niedźwiedź wyciągnął wielką łapę, aby przytrzymać troje ludzi, ponieważ kosz gwałtownie się trząsł. Serafina Pekkala zniknęła im z oczu. Hałas był przeraźliwy, a najgłośniej skrzeczały kliwuchy. Lyra widziała, jak lecą obok balonu i czuła ich odrażający smród.

Później nastąpiło kolejne mocne szarpnięcie, które rzuciło wszystkich pasażerów na podłogę, a balon z przerażającą prędkością zaczął opadać, przez cały czas wirując. Lyrze wydawało się, że kosz oderwie się od czaszy i po prostu runie na ziemię. Po chwili znowu nastąpiła seria szarpnięć i trzasków i kosz począł się gwałtownie miotać z boku na bok, jak gdyby odbijał się od dwóch kamiennych ścian.

W pewnym momencie Lyra dostrzegła, jak Lee Scoresby strzela z pistoletu o długiej lufie prosto w pysk jednego z kliwuchów. Potem mocno zacisnęła powieki i przywarła do futra Iorka Byrnisona; bała się jak nigdy dotąd. Skowyty, wrzaski, gwizd wiatru, skrzypienie kosza, przypominające jęk dręczonego zwierzęcia – powietrze wypełnił zatrważający hałas.

Kolejny wstrząs był najsilniejszy ze wszystkich. Lyrę wyrzuciło z kosza, straciła oddech. Dłonie chwytały pustkę, a po chwili gdzieś wylądowała; zupełnie straciła orientację i nie wiedziała, gdzie góra, a gdzie dół. Jej twarz, ukryta niemal całkowicie w mocno naciągniętym kapturze, cała była osypana proszkiem – ostrymi, kłującymi, zimnymi kryształkami…

Był to śnieg, dziewczynka wpadła bowiem w zaspę. Ciało miała tak obolałe, że ledwie mogła myśleć. Leżała niemal całkowicie nieruchomo przez wiele sekund, od czasu do czasu wypluwając śnieg, a potem z trudem zaczęła się poruszać, póki nie wygramoliła się na tyle, aby móc swobodniej oddychać.

Nie odniosła żadnych obrażeń, brakowało jej jedynie tchu. Ostrożnie próbowała poruszać rękami, stopami ramionami, nogami i podnieść głowę.

Widziała bardzo niewiele, ponieważ jej kaptur nadal był wypełniony śniegiem. Z wysiłkiem, jak gdyby każda jej ręka ważyła tonę, pozbyła się białego puchu, a potem rozejrzała dokoła. Miała przed sobą świat w odcieniach szarości – jasnych, ciemnych i niemal czarnych – na których tle niczym widma przesuwały się kłęby mgły.