Выбрать главу

Lyrze tak bardzo kręciło się w głowie ze zmęczenia i strachu, że ledwie mogła skupić myśli, z całych sił starała się jednak skoncentrować na słowach Thorolda.

– Tak? I co?

– Chodzi o to, panienko, że mój pan potrzebował dziecka, by skończyć eksperyment! A jemu się zawsze udaje zdobyć to, czego potrzebuje. Ma swoje sposoby, po prostu zamawia i…

Dziewczynce zahuczało w głowie. Czuła się tak, jak gdyby próbowała zepchnąć w niepamięć pewne nieprzyjemne fakty.

Wstała z łóżka i sięgnęła po ubranie, a potem nagle skurczyła się w sobie i zawładnęła nią rozpacz. Usiłowała zwalczyć to uczucie, miała jednak wrażenie, że całkowicie ją opanowało, zwłaszcza gdy przypomniała sobie stwierdzenie Lorda Asriela: „Energia, która łączy człowieka i jego dajmona, jest naprawdę potężna”, oraz uwagę, że aby postawić most nad przepaścią pomiędzy światami, potrzeba „ogromnej energii”…

I wtedy zdała sobie sprawę, co nieświadomie zrobiła.

Przemierzyła całą tę drogę, ponieważ pragnęła „coś” dostarczyć swemu ojcu. Wydawało jej się, że wie, czego chce Lord Asriel. Jednak jemu wcale nie chodziło o aletheiometr. On potrzebował dziecka!

Uświadomiła sobie z całą mocą, że przyprowadziła mu Rogera.

Dlatego właśnie, kiedy ją zobaczył, krzyknął: „Nie posyłałem po ciebie!”. Posłał najwyraźniej po jakieś dziecko, a los przywiódł mu własną córkę. Tak w każdym razie musiał pomyśleć, póki zza pleców Lyry nie wychynął chłopiec.

Cóż za straszliwy wybryk losu! Sądziła, że ratuje Rogera, a przez cały czas spychała go ku przepaści. Zdradziła go…

Ze zdenerwowania zadrżała i zaszlochała. To nie może być prawda, pomyślała, nie może.

Thorold próbował ją pocieszyć, nie znał jednakże powodu jej ogromnego żalu, toteż tylko nerwowo głaskał ją po ramieniu.

– Iorek… – załkała dziewczynka, odpychając służącego. – Gdzie jest Iorek Byrnison? Gdzie niedźwiedź? Czy ciągle na zewnątrz?

Starzec bezradnie wzruszył ramionami.

– Pomóż mi! – szepnęła, drżąc na całym ciele z osłabienia i strachu. – Pomóż mi się ubrać. Muszę iść. Teraz! Szybko!

Mężczyzna odstawił lampę i spełnił jej polecenie. Kiedy rozkazywała, kiedy mówiła w ten władczy sposób, bardzo przypominała swego ojca, mimo, że jej twarz była mokra od łez, a usta drżały. Pantalaimon tymczasem kręcił się po pokoju, szaleńczo wymachując ogonem; jego sierść niemal się iskrzyła. Thorold pospiesznie przyniósł sztywne, cuchnące futro i pomógł Lyrze je włożyć. Gdy tylko wszystkie guziki zostały zapięte i wszystkie rzepy zamocowane, dziewczynka skierowała się do drzwi. Na dworze poczuła zimne ukłucie w gardle niczym dotknięcie miecza, a łzy natychmiast zamarzły na jej policzkach.

– Iorku! – zawołała. – Iorku Byrnisonie! Chodź, bardzo cię potrzebuję!

Rozległ się tupot łap na śniegu oraz szczęk metalu i po chwili niedźwiedź stanął obok dziewczynki. Najwyraźniej jeszcze przed chwilą spokojnie spał, jego wielkie ciało bowiem przykrywał padający śnieg. W świetle lampy, którą trzymał siedzący w oknie Thorold, Lyra dostrzegła długi zwierzęcy pysk z ciemnymi oczodołami i białe futro pod rdzawoczarnym metalem, żelaznym hełmem. Zapragnęła otoczyć go ramionami, przytulić się do jego osypanego śniegiem futra i szukać pocieszenia.

– Co się stało? – spytał.

– Musimy dogonić Lorda Asriela. Zabrał Rogera i zamierza… Nawet nie mogę o tym myśleć… Och, mój drogi Iorku, błagam, pospieszmy się!

– Jedźmy więc – odparł po prostu, a ona wskoczyła mu na grzbiet.

Nawet nie musieli się zastanawiać, w którą stronę wyruszyć, ślady sań prowadziły bowiem z dziedzińca ku równinie i Iorek skoczył, aby podążyć tym tropem. Poruszał się tak płynnie, że Lyra dostosowała się do niego odruchowo. Biegł szybciej niż kiedykolwiek. Przeskoczył gęsty śnieg pokrywający skalistą ziemię, a blachy pancerza huśtały się pod dziewczynką w jednostajnym rytmie.

Za nimi podążały inne niedźwiedzie, ciągnąc miotacz ognia. Droga była świetnie widoczna, ponieważ księżyc stał wysoko, a światło, które rzucał na zasypany śniegiem świat, było tak jaskrawe, że krajobraz miał barwy błyszczącego srebra i głębokiej czerni. Ślady sań Lorda Asriela biegły prosto ku pasmu nierównych wzgórz. Wysokie, strome turnie sterczały w niebo; były tak czarne jak aksamitny materiał okrywający aletheiometr. Nigdzie nie było widać sań… A może coś się porusza na stoku najwyższego ze szczytów? Lyra spojrzała przed siebie, natężając wzrok, a Pantalaimon zmienił się w sowę, wzleciał bardzo wysoko i patrzył.

– Tak – powiedział, gdy w chwilę później usiadł na nadgarstku swej pani – to Lord Asriel. Zawzięcie popędza psy, a z tyłu siedzi dziecko…

Lyra poczuła, że Iorek Byrnison zmienia tempo, coś bowiem najwyraźniej przyciągnęło jego uwagę. Zwolnił, podniósł łeb i spojrzał najpierw w lewo, potem w prawo…

– O co chodzi? – spytała Lyra.

Niedźwiedź nie odpowiedział. Przez moment nasłuchiwał z uwagą, chociaż do uszu dziewczynki nie dotarł żaden odgłos. Potem nagle coś usłyszała: tajemniczy, bardzo odległy szum i skrzypienie. Lyra znała już ten dźwięk – była to muzyka Zorzy. Opadający z nieba błyszczący welon wisiał, migocząc na północnym niebie Wszystkie te niewidoczne biliony i tryliony naładowanych cząstek i – pomyślała dziewczynka – może również Pyłu, czarowały, promieniejąc łuną z górnej partii atmosfery. Widok był nadzwyczajny, bardziej olśniewający niż wszystkie, które Lyra widziała do tej pory i dziewczynka miała wrażenie, że Zorza zna rozgrywający się w dole dramat i chce oświetlić go w najbardziej natchniony, budzący grozę sposób.

Żaden z niedźwiedzi nie patrzył jednak w górę; wszystkie skupiły uwagę na powierzchni ziemi. To nie Zorza przyciągnęła uwagę Iorka. Stał teraz zupełnie nieruchomo i Lyra ześlizgnęła się z jego grzbietu, sądziła bowiem, że jeśli coś go martwiło, powinien swobodnie wykorzystać wszystkie swoje zmysły.

Obejrzała się za siebie: na ogromną otwartą równinę prowadzącą do domu Lorda Asriela i na pagórki, które niedawno przebyli. Nie dostrzegła niczego niezwykłego. Zorza świeciła coraz intensywniej. Najpierw „welony” drżały i przesuwały się na bok, a postrzępione „zasłony” zwijały się i rozwijały, z każdą minutą całość stawała się większa i coraz mocniej jaśniała. Łuki i pętle wirowały od jednego krańca horyzontu po drugi i dotykały zenitu promieniejącymi wstęgami. Lyra słyszała teraz wyraźniej niż kiedykolwiek potężny, śpiewny syk i świst ogromnych niepojętych sił.

– Czarownice! – krzyknął któryś z niedźwiedzi i Lyra natychmiast odwróciła się, czując radość i ulgę.

Jednak w tym samym momencie mocne uderzenie pchnęło ją do przodu. Straciła oddech, nie mogła złapać powietrza, toteż tylko dyszała i drżała, a w miejscu, w którym stała przed chwilą, tkwiła strzała z zielonymi piórami, której drzewce niemal całkowicie wbite było w śnieg.

– To niemożliwe! – krzyknęła cicho Lyra.

Niestety czarownice rzeczywiście atakowały, a kolejna strzała ze stukotem odbiła się od pancerza stojącego obok Lyry Iorka. Nie były to bowiem czarownice Serafiny Pekkali, ale przedstawicielki innego klanu. Tuzin ich albo więcej krążył nad niedźwiedziami. Od czasu do czasu zniżały lot, aby wystrzelić, po czym znowu się wznosiły. Dziewczynka przeklinała każdym znanym sobie brzydkim słowem.

Iorek Byrnison wydał szybkie rozkazy. Widać było, że niedźwiedzie mają wprawę w walkach z czarownicami, ponieważ natychmiast ustawiły się w szyku obronnym.