Выбрать главу

Lyra stanęła całkowicie nieruchomo. Pantalaimon przybrał postać lamparta i czekał, gotów skoczyć i złapać swą panią, gdyby spadała.

Na szczęście most wytrzymał. Dziewczynka wykonała kolejny krok, potem jeszcze jeden, a w następnym momencie poczuła, jak śnieg pod jej stopami obsuwa się, toteż odbiła się mocno i przeskoczyła na drugą stronę przepaści. Wylądowała brzuchem w śniegu; za nią z cichym szumem cały most zapadł się w lodowcową rozpadlinę.

Pantalaimon wbił pazury w futro Lyry i trzymał ją mocno. Po minucie dziewczynka otworzyła oczy i odczołgała się od krawędzi. Droga powrotna już nie istniała. Lyra trwała przez chwilę w bezruchu, po czym podniosła rękę w kierunku obserwującego ją niedźwiedzia. Odpowiadając na pozdrowienie, Iorek Byrnison stanął na tylnych łapach, później odwrócił się i szybko zbiegł z góry, aby pomóc swoim poddanym w bitwie z panią Coulter i żołnierzami z zeppelina.

Lyra została sama.

Most do gwiazd

Kiedy Iorek Byrnison zniknął z pola widzenia, dziewczynka poczuła, że jej ciało ogarnia ogromna słabość. Z powodu łez w oczach niewiele widziała, toteż po omacku poszukała swego dajmona.

– Och, drogi Pantalaimonie, nie mogę iść dalej! Jestem taka przestraszona… i zmęczona… strasznie znużona i przerażona! Naprawdę wolałabym, żeby na moim miejscu był tu ktoś inny!

Dajmon przybrał postać kota i położył się przy jej szyi, ogrzewał ją i dodawał otuchy.

– Po prostu nie wiem, co robić – łkała Lyra. – To zadanie nas przytłacza, Pan, nie jesteśmy w stanie…

Nie widząc go, przytuliła go do siebie. Siedziała i lekko się kołysała w tył i w przód, a z jej ust wydobywały się głośne szlochy, które niosły się daleko po bezludnej śnieżnej krainie.

– A nawet gdyby… jeśli pani Coulter pierwsza dopadnie Rogera, nie będzie dla niego ratunku, ponieważ zabierze go z powrotem do Bolvangaru albo zrobi mu coś gorszego, a potem oni z zemsty mnie zabiją… Dlaczego tak się znęcają nad dziećmi, Pan? Czy oni wszyscy tak bardzo nas nienawidzą, że chcą nas porozrywać na strzępy? Po co to robią?

Pantalaimon jednak nie potrafił jej udzielić odpowiedzi, przytulał się więc tylko mocno, a Lyra stopniowo, w miarę jak opuszczał ją szaleńczy strach, zaczęła odzyskiwać spokój. Była wprawdzie zmarznięta i przerażona, ale jednocześnie pewna siebie i zdeterminowana.

– Żałuję… – zaczęła i urwała. Żałowanie czegokolwiek nie mogło jej w tej chwili w niczym pomóc, toteż westchnęła jedynie ciężko po raz ostatni i już była gotowa do dalszej drogi.

Do tej pory księżyc zaszedł i niebo na południu było bardzo ciemne, chociaż pokryte bilionami gwiazd, które wyglądały jak diamenty na czarnym aksamicie. Ich blask jednakże stokrotnie zaćmiewała jasność Zorzy. Lyra nigdy wcześniej nie widziała, aby Zorza była tak olśniewająca i imponująca, a ilekroć ten fenomen skurczył się lub zadrżał, na niebie zaczynały tańczyć nowe, jaskrawe pasma. Za tą ciągle się zmieniającą świetlistą mgiełką widać było ten drugi świat, oświetlone w tej chwili światłem słonecznym miasto, wyraźne i trójwymiarowe.

Im wyżej się wspinali, tym bardziej ponury krajobraz rozciągał się pod nimi. Na północy leżało zamarznięte morze, w miejscach połączenia się lodowych warstw utworzyły się wybrzuszenia. Poza tym było niemal całkowicie płaskie, białe i nieskończenie rozległe, sięgało do bieguna i dalej. Było wręcz niewyobrażalnie nijakie, pozbawione życia i lodowate. Na wschodzie i zachodzie znajdowało się więcej gór: wysokie, poszczerbione wierzchołki wznosiły się ostro w górę, ich stoki pokryte były wielkimi masami śniegu i wyrzeźbione przez wiatr w krawędzie ostre niczym brzytwa. Na południu leżała droga, którą przybyli, i Lyra tęsknie popatrzyła za siebie; zastanawiała się, czy dojrzy swego drogiego przyjaciela, Iorka Byrnisona, i jego wojsko, nic jednak nie mąciło spokoju rozległej równiny. Dziewczynka nie była nawet pewna, czy byłaby w stanie dostrzec spalony wrak zeppelina albo zabarwiony na karmazynowo śnieg na polu bitwy.

Pantalaimon, który w postaci sowy latał wysoko, usiadł teraz na nadgarstku swojej właścicielki.

– Są tuż za tamtym szczytem – poinformował. – Lord Asriel rozstawił całą aparaturę, a Roger nie może się oddalić, ponieważ…

W momencie gdy to powiedział, Zorza zamigotała i przygasła – jak anbaryczna żarówka tuż przed ostatecznym zgaśnięciem – a następnie zupełnie zniknęła. W mroku, który nastał, Lyra czuła jednakże obecność Pyłu. Miała przeczucie, że wydarzy się coś niesamowitego. W ciemnościach usłyszała krzyk dziecka:

– Lyro! Lyro!

– Idę! – odpowiedziała i, potykając się, ruszyła w górę. Wytężając siły, wspinała się, upadała, parła jednak naprzód przez upiornie połyskujący śnieg.

– Lyro! Lyro!

– Już prawie weszłam – wysapała. – Już jestem, Rogerze!

Pantalaimon zmieniał się teraz gwałtownie, co było oznaką niepokoju. Był lwem, gronostajem, orłem, żbikiem, zającem, salamandrą, sową, lampartem. Kalejdoskop postaci na tle Pyłu…

– Lyro!!!

Wtedy dziewczynka dotarła na szczyt i zobaczyła, co się dzieje.

W odległości pięćdziesięciu jardów od niej stał w świetle gwiazd Lord Asriel. Łączył właśnie dwa przewody prowadzące do odwróconych sań, na których stały różne przyrządy, słoje i części jakiejś aparatury, pokryte już kryształami szronu. Ojciec Lyry ubrany był w grube futro, twarz oświetlał mu płomień lampy naftowej. Jego dajmona leżała obok w pozie sfinksa; jej piękna nakrapiana sierść wspaniale lśniła, ogon poruszał się leniwie w śniegu.

W pysku trzymała dajmonę Rogera.

Małe stworzenie szarpało się, szamotało, walczyło. W jednym momencie miało postać ptaka, w następnym – psa, potem – kota, szczura, znowu ptaka. Przez cały czas przywoływało Rogera, który znajdował się kilka jardów dalej, natężając się, próbując powstrzymać drgawki wstrząsające jego ciałem, krzycząc z bólu i zimna wykrzykując imię swej dajmony i Lyry. W pewnej chwili podbiegł do Lorda Asriela i pociągnął go za ramię, ale ten odepchnął go na bok. Chłopiec spróbował jeszcze raz, krzycząc, błagając i łkając, ojciec Lyry jednakże nie zwrócił na niego zbytniej uwagi, odepchnął go ponownie mocnym ruchem. Roger upadł na ziemię.

Mężczyzna i chłopiec znajdowali się na krawędzi urwiska. Za nimi nie było nic, jedynie wręcz bezgraniczna ciemność. Byli tysiąc albo i więcej stóp ponad zamarzniętym morzem.

Wszystko to Lyra dostrzegła w świetle gwiazd. Później, kiedy Lord Asriel połączył przewody, Zorza ponownie zapłonęła olśniewająco – niczym wielka strzałka pokazująca jakąś oślepiającą moc, która porusza się między dwoma punktami i ma kilka tysięcy mil wysokości i dziesięć tysięcy mil długości; opadała, wznosiła się, falowała, błyskała niczym połyskujący wodospad.

I Lord Asriel ją kontrolował!

A w każdym razie wykorzystywał jej moc. Z wielkiej szpuli na saniach odwijał się drut, który prowadził w górę, prosto do nieba. Nagle z ciemności nadleciał kruk i Lyra wiedziała, że jest to dajmon czarownicy, która pomagała jej ojcu, i to ona właśnie uniosła drut na tak dużą wysokość.

Zorza płonęła pełnym blaskiem.

Lord Asriel był prawie gotów.

Odwrócił się do Rogera i skinął na niego, a chłopiec bezradnie ruszył ku niemu. Potrząsał głową, błagał, krzyczał, niemniej jednak szedł przed siebie.

– Nie idź tam! Uciekaj! – krzyknęła Lyra i rzuciła się zboczem w dół, w kierunku swego przyjaciela, Pantalaimon skoczył na irbisicę Lorda Asriela i wyrwał z jej szczęk dajmonę Rogera. W następnej chwili kocica skoczyła za nim, a wtedy dwa młode dajmony, stale się zmieniając, zaczęły walkę z wielką cętkowaną bestią.