Выбрать главу

Irbisica uderzała na lewo i prawo szponiastymi łapami, a jej warczenie zagłuszyło nawet krzyki Lyry. Dzieci także z nią walczyły; a może raczej opierały się temu, co wkrótce miało się wydarzyć w strumieniach Pyłu…

Zorza nad nimi lekko falowała, za chwilę można było w niej ujrzeć najpierw budynek, potem jezioro, wreszcie rząd palm. Wszystko to znajdowało się tak blisko, że wydawało się, iż wystarczy zrobić krok, aby przedostać się do tamtego świata.

Lyra podbiegła i chwyciła Rogera za rękę. Pociągnęła go mocno, a potem zaczęli się oddalać od Lorda Asriela. Biegli, trzymając się za ręce, ale Roger zaczął krzyczeć i wyrywał się przyjaciółce, ponieważ irbisica znowu schwytała jego dajmonę; a Lyra znała ten wstrząsający sercem ból i próbowała się zatrzymać… Tyle że już nie mogli się zatrzymać. Fragment urwiska pod nimi osunął się… Cała ośnieżona półka skalna, na której stali, sunęła nieubłaganie w dół…

Zamarznięte morze tysiąc stóp poniżej…

– Lyra!!!

Uderzenia serc…

Mocny uścisk dłoni…

A wysoko w górze najwspanialsze na świecie zjawisko.

Ciemne, usiane gwiazdami sklepienie nieba nagle przeszyło coś podobnego do włóczni.

Z wielkiego łuku Zorzy niczym strzała wystrzelił w górę strumień światła; eksplozja czystej energii… Rozszczepiły się warstwy światła i koloru, z których składała się Zorza. Nastąpiło wielkie rozdarcie i rozległ się zgrzyt i skrzypienie; odgłosy te były tak głośne, że słychać je było zapewne i w jednym, i w drugim wszechświecie A na niebie pojawiło się miasto…

Promienie słońca!

Promienie słońca lśniące na futrze złotej małpy…

Śnieżna półka, na której stały dzieci, znieruchomiała. Lyra pomyślała, że może zatrzymał ją jakiś niewidoczny skalny występ. Ponad ośnieżonym wierzchołkiem dziewczynka dostrzegła, jak z powietrza spada złota małpa i zatrzymuje się u boku irbisicy. Oba dajmony zjeżyły się przezornie. Małpa podniosła ogon, a irbisica dumnie się przed nią przechadzała. Wtedy małpa wyciągnęła łapę, a irbisica opuściła łeb we wdzięcznym i czułym powitaniu. Dajmony dotknęły się…

A kiedy dziewczynka oderwała od nich oczy, dostrzegła panią Coulter w ramionach Lorda Asriela. Iskry i snopy światła igrały wokół nich. Lyra była bezradna, mogła jedynie podejrzewać, co się stało: jej matka jakimś sposobem zdołała przejść nad przepaścią i podążyła za nią w górę, aż tutaj…

Moi rodzice razem, pomyślała.

W dodatku obejmowali się z taką namiętnością! Coś nieprawdopodobnego.

Dziewczynka otworzyła szeroko oczy. Ciało Rogera leżało martwe w jej ramionach – nieruchome i spokojne. Lyra usłyszała, jak rodzice rozmawiają.

– Oni nigdy na to nie pozwolą… – powiedziała matka.

– Nie pozwolą? – obruszył się ojciec. – Nie jesteśmy dziećmi, nie potrzebujemy niczyjego pozwolenia. Sprawiłem, że każdy, kto zechce, może przejść.

– Zakażą tego! Zaplombują przejście i ekskomunikują każdego, kto spróbuje tam się dostać!

– Zbyt wielu ludzi zapragnie tam przejść. Nie będą w stanie przeszkodzić wszystkim. To będzie oznaczało koniec Kościoła, Mariso, koniec Magistratury, koniec tych stuleci ciemnoty! Spójrz na to światło w górze: to słońce innego świata! Poczuj jego ciepło na swojej skórze!

– Są silniejsi niż ktokolwiek, Asrielu! Nie wiesz…

– Nie wiem? Ja? Nikt na świecie nie wie lepiej niż ja, jak silny jest Kościół! Jednak na to nie jest wystarczająco silny. Pył i tak wszystko zmieni. Nikt już go nie powstrzyma.

– Czy tego właśnie chciałeś? Zniszczyć nas poprzez grzech i ciemnotę?

– Chciałem przejść na tamtą stronę, Mariso! I zaraz dokonam tego. Spójrz tam, popatrz na palmy kołyszące się na brzegu! Czujesz powiew tego wiatru? Wiatru z innego świata! Skup się na nim, poczuj go na włosach, na twarzy…

Lord Asriel odrzucił kaptur pani Coulter, obrócił ją twarzą ku niebu i przesunął dłonią po jej włosach. Lyra patrzyła bez tchu, nie ośmieliła się poruszyć nawet o cal.

Pani Coulter przylgnęła do Lorda Asriela, jak gdyby poczuła się słabo, i strapiona potrząsnęła głową.

– Nie… nie… Oni nadchodzą, Asrielu… Wiedzą, dokąd zmierzasz…

– W takim razie, chodź ze mną, odejdźmy z tego świata!

– Nie odważyłabym się…

– Ty? Ty byś się nie odważyła? Twoje dziecko poszłoby bez namysłu, a ty czujesz trwogę? Twoje dziecko ośmieliłoby się na wszystko i zawstydza swoją matkę.

– W takim razie, weź ją i idźcie. Ona jest bardziej twoja niż moja, Asrielu.

– To nie tak. Ty ją tu przywiodłaś, ty próbowałaś ukształtować jej osobowość. Wtedy ci odpowiadało jej towarzystwo…

– Okazała się zbyt pospolita i zbyt uparta. Zajęłam się nią za późno… A gdzie jest teraz? Podążałam za nią krok w krok…

– Więc ciągle jej potrzebujesz? Dwa razy próbowałaś ją utrzymać przy sobie i dwukrotnie ci się wymknęła. Gdybym był na jej miejscu, uciekłbym i nie dałbym ci trzeciej szansy.

Lord Asriel, ciągle tuląc głowę pani Coulter, naprężył nagle mięśnie rąk i przyciągnął kobietę ku sobie, a potem namiętnie pocałował. Lyra pomyślała, że wygląda to raczej jak przejaw okrucieństwa niż miłości, i dla potwierdzenia spojrzała na dajmony rodziców. Widok był osobliwy: naprężona irbisica z obnażonymi pazurami pochylała się nad leżącą na śniegu, błogo odprężoną mdlejącą małpą o złotej sierści.

Pani Coulter oderwała się gwałtownie od swego partnera i krzyknęła:

– Nie, Asrielu…! Moje miejsce jest w tym świecie, nie w tamtym…

– Chodź ze mną! – powiedział natarczywie i władczo. – Chodź i pracuj ze mną!

– Nie moglibyśmy pracować razem.

– Dlaczego? Mariso, we dwoje bylibyśmy w stanie rozebrać wszechświat na kawałki i ponownie go złożyć! Moglibyśmy odnaleźć źródło Pyłu i zniszczyć je na zawsze! Nie okłamiesz mnie, wiem, że chciałabyś brać udział w tym wspaniałym przedsięwzięciu. Możesz kłamać na każdy inny temat: o Radzie Oblacyjnej, o swoich kochankach… Tak, wiem o Borealu i nic mnie on nie obchodzi… Kłam o Kościele, nawet o dziecku, ale nie okłamiesz mnie co do swych prawdziwych pragnień. Znam je…

Ich usta znowu połączyły się w pocałunku. Dwa dajmony igrały ze sobą: irbisica przetoczyła się na grzbiet, a dajmon pani Coulter wbił pazury w miękkie futro na jej szyi, dajmona Lorda Asriela warknęła głośno z rozkoszy.

– Jeśli nie pójdę, spróbujesz mnie zniszczyć – zauważyła pani Coulter, wyzwalając się z ramion mężczyzny.

– Dlaczego miałbym chcieć cię zniszczyć? – zapytał, śmiejąc się. Na jego głowę padało już światło drugiego świata. – Jeśli pójdziesz ze mną i będziesz ze mną pracować, twoja osoba nadal nie będzie mi obojętna. Jeśli tu jednak zostaniesz, od razu przestaniesz mnie interesować. Nie wyobrażaj sobie, moja droga, że jeśli zostaniesz, pomyślę o tobie choćby przez chwilę. Zdecyduj się więc: wolisz siać niezgodę w tym świecie czy iść ze mną do tamtego.

Matka Lyry zawahała się. Zamknęła oczy i zachwiała się, jak gdyby miała zemdleć. Utrzymała jednak równowagę, a po chwili otworzyła piękne oczy; wypełniał je teraz bezgraniczny smutek.

– Nie – zabrzmiała jej odpowiedź. – Nie.

Dajmony rodziców Lyry rozdzieliły się. Lord Asriel opuścił rękę i zagłębił silne palce w futro irbisicy. Potem zgarbił się, odwrócił i odszedł bez słowa. Złota małpa skoczyła w ramiona pani Coulter, wydając z siebie ciche rozpaczliwe piski i wyciągając łapkę do odchodzącego kota. Twarz matki dziewczynki zalana była łzami; Lyra widziała, jak lśnią, i wiedziała, że są prawdziwe.