Выбрать главу

— Czy to moja wina? Czy to mój problem? — odwrzasnęła matka Landsmana. — Indianin w moim domu, tylko tego brakowało!

Dzieci słuchały ich przez jakiś czas. Johnny Niedźwiedź stał w drzwiach i trącał torbę podróżną czubkiem tenisówki.

— Dobrze, że nie znasz żydowskiego — zwrócił się Landsman do przybysza.

— Nie muszę, fiutasie — odparł Johnny Żyd. — Od dziecka słucham tego gówna.

Kiedy sprawa została załatwiona — była załatwiona, jeszcze zanim matka Landsmana zaczęła swoje wrzaski — Herc przyszedł się pożegnać. Syn przewyższał go o ponad dwa cale, więc w sztywnych objęciach ojca wyglądał jak kanapa przytulona do podnóżka.

— Przykro mi, Johnny — powiedział Herc, cofając się o krok. Mocno chwycił syna za uszy i uważnie wpatrzył się w jego twarz, jakby czytał telegram. — Chcę, żebyś o tym wiedział. Nie życzę sobie, żebyś kiedykolwiek pomyślał, że może mi nie być przykro.

— Chciałbym mieszkać z tobą — rzekł chłopiec bezdźwięcznie.

— No tak, wspominałeś o tym. — Słowa były przykre, ton szorstki, lecz nagle, Landsman poczuł się wstrząśnięty do głębi, oczy Herca rozbłysły łzami. — John, jestem ogólnie znany jako kompletny skurwysyn. Byłoby ci ze mną gorzej niż na ulicy. — Obrzucił wzrokiem salonik siostry, plastikowe pokrowce na meble, obrazy jak drut kolczasty, abstrakcyjną menorę. — Bóg jeden wie, co oni tu z ciebie zrobią.

— Żyda — rzekł Johnny Niedźwiedź i trudno orzec, czy miała to być deklaracja, czy też przepowiednia klęski. — Takiego jak ty.

— Mało prawdopodobne — odparł Herc. — Chciałbym to widzieć. Do widzenia, John.

Pogłaskał Naomi po główce. Tuż przed wyjściem przystanął, żeby uścisnąć dłoń Landsmanowi.

— Wspieraj stryjecznego brata, Mejerle, przyda mu się każda pomoc.

— Wygląda na takiego, co sobie poradzi.

— Prawda? — ucieszył się wuj Herc. — Przynajmniej to ma po mnie.

Obecnie Miśko Ber Szemec — bo tak sam się mianował — prowadzi się jak Żyd, nosi kipę i tałes jak Żyd, rozumuje jak Żyd, modli się jak Żyd, płodzi dzieci, kocha żonę i służy społeczności jak Żyd. Teorie snuje za pomocą gestykulacji, żyje koszernie, a członek (jego ojciec dopilnował tego, jeszcze zanim go porzucił) ma obrzezany ukośnie. Ale wygląda jak czystej krwi Tlingit. Tatarskie ślepia, gęsta czarna szczecina, szeroka twarz, stworzona do radości, lecz wyćwiczona w rzemiośle smutku. Niedźwiedzie to zazwyczaj duzi ludzie, toteż Miśko w skarpetkach mierzy dwa metry i waży 110 kilogramów. Ma wielką głowę, wielkie stopy, wielki brzuch i dłonie. Wszystko u niego jest wielkie — wszystko z wyjątkiem dziecka, które teraz trzyma w ramionach i które uśmiecha się nieśmiało do Landsmana, strosząc włoski sterczące na czubku główki jak namagnetyzowane czarne opiłki. Uroczy brzdąc, co Landsman pierwszy gotów jest przyznać, choć nawet po roku widok Pinky’ego jest jak dźgnięcie prosto w miękkie miejsce za mostkiem. Pinky urodził się 22 września, dokładnie dwa lata po wyznaczonym terminie narodzin Dżango.

— Emanuel Lasker był wielkim szachistą — informuje Landsman Miśka, który wziąwszy od Ester-Malke kubek z kawą, wpatruje się w kłęby pary. — I niemieckim Żydem. W latach dwudziestych. — Czas między piątą a szóstą rano Landsman spędził przy komputerze, sprawdzając, co się tylko dało. — I matematykiem. Przegrał z Capablanką, jak wszyscy w owym czasie. Książkę znalazłem w pokoju zmarłego. Szachownicę z ustawioną pozycją też.

Powieki Miśka są ciężkie, uduchowione, nieco podkrążone, lecz kiedy je mruży, skrywając wyraziste oczy, to jakby ktoś zaświecił latarką przez szparę, tak zimne i sceptyczne staje się jego spojrzenie. Najniewinniejsi ludzie zaczynają wątpić w swe alibi.

— Więc twoim zdaniem — mówi, spoglądając znacząco na butelkę piwa w dłoni Landsmana — ustawienie bierek na szachownicy coś oznacza? — Szpara się zwęża, światło jest coraz silniejsze. — Może to zakodowane nazwisko zabójcy?

— W alfabecie Atlantydy — mówi Landsman.

— Mmhm.

— Ten Żyd grał w szachy. Podwiązywał sobie żyły tefilinem. I został zabity bardzo starannie i dyskretnie. Sam nie wiem. Może te szachy nic nie znaczą. Na razie nic nie przychodzi mi do głowy. Przewertowałem całą książkę, ale wciąż nie mam pojęcia, którą partię przeglądał. Jeśli w ogóle coś przeglądał. Od tych diagramów boli mnie głowa. Boli mnie od samego patrzenia na szachownicę, niech ją szlag.

Glos Landsmana brzmi głucho i beznadziejnie, mimochodem oddając stan jego ducha. Miśko zerka na żonę nad głową Pinky’ego, sprawdzając, czy jej zdaniem, powinien przejmować się Landsmanem.

— Posłuchaj, Mejer. Jeśli odstawisz to piwo — mówi, bez większego skutku usiłując wyjść z roli policjanta — dam ci potrzymać tego ślicznego dzidziusia. Co ty na to? Tylko spójrz. Spójrz na te uda, no, proszę. Musisz je pomacać. Odstaw to piwo, dobra? I weź na chwilę małego.

— Ładny chłopczyk — mówi Landsman. Znów upija z butelki trochę piwa, odstawia ją i w milczeniu bierze dzieciaka na ręce. Zapach jak zwykle sprawia, że serce mu krwawi. Pinky pachnie jogurtem, mydłem i trochę olejkiem pigmentowym swego ojca. Landsman, starając się nie oddychać, staje w drzwiach kuchni z dzieckiem w ramionach i patrzy, jak Ester-Malke zdejmuje z gofrownicy chrupiące płachty. To stary westinghouse z bakelitowymi uchwytami w kształcie liści, który piecze cztery gofry naraz.

— Jest maślanka? — pyta Miśko, pochylony nad szachownicą, gładząc palcem mięsistą górną wargę.

— A bo co? — pyta Ester-Malke.

— Prawdziwa czy mleko z octem?

— Miśko, robiliśmy ślepą próbę, nie pamiętasz? — Ester-Malke zabiera Landsmanowi młodszego syna w zamian za talerz gofrów. Landsmanowi nie chce się jeść, ale z radością przystaje na ten interes. — Nie potrafisz odróżnić jednego od drugiego.

— W szachy też nie potrafi grać — mówi Landsman. — A patrz, jak udaje.

— Pierdol się, Mejer — mówi Miśko. — No dobra, poważnie, która figura jest krążownikiem?

Kiedy Miśko zamieszkał u matki Landsmana, szaleństwo szachowe, panujące w ich rodzinie, zdążyło już wygasnąć albo przenieść się w inne rejony. Izydor Landsman nie żył od lat sześciu, Herc Szemec ćwiczył manewry i ataki na znacznie większej szachownicy i już tylko Landsman mógł nauczyć Miśka królewskiej gry, ale starannie zaniedbał tego obowiązku.

— Masło? — pyta Ester-Malke. Wlewa do gofrownicy świeżą porcję ciasta; Pinky na jej biodrze wygłasza nieproszone rady.

— Bez masła.

— Syrop?

— Bez syropu.

— Mejer, czy ty w ogóle chcesz gofra? — pyta Miśko. Przestał udawać, że studiuje pozycję, i teraz wertuje książkę Siegberta Tarrascha, jakby cokolwiek z niej rozumiał.

— Szczerze mówiąc, nie — przyznaje Landsman. — Ale wiem, że powinienem coś zjeść.