Выбрать главу

Przez kilka długich chwil Bina nie odpowiada.

— Zadzwonił do mnie nadinspektor Wajngartner — mówi w końcu. — Wczoraj wieczorem. Tuż — dodaje — po zmroku.

— Ach tak.

— Powiedział, że właśnie ktoś zadzwonił do niego. Na domowy telefon. Domyślam się, że ten ktoś był trochę zdenerwowany ekscesami detektywa Mejera Landsmana, których ten dopuścił się w jego okolicy w piątek po południu. Zakłócanie spokoju. Brak szacunku dla miejscowej ludności. Działanie bez zgody i upoważnienia.

— Co na to Wajngartner?

— Powiedział, że jesteś dobrym policjantem, ale miałeś trudny okres.

Oto, myśli Landsman, doskonały tekst na nagrobek.

— A ty, co powiedziałaś Wajngartnerowi? Kiedy zadzwonił, żeby zepsuć ci sobotni wieczór?

— Sobotni wieczór? Mój sobotni wieczór przypomina burrito z mikrofali. Bardzo trudno zepsuć coś, co od początku jest fatalne. Tak się składa, że powiedziałam nadinspektorowi Wajngartnerowi, że przed chwilą zostałeś postrzelony.

— A on?

— Oznajmił, że w obliczu nowych dowodów być może zrewiduje swoje długotrwałe ateistyczne poglądy. I że powinnam zrobić, co w mojej mocy, by zapewnić ci opiekę. I żebyś porządnie odpoczął przez pewien czas. Do czego właśnie próbuję cię nakłonić. Zawieszam cię do odwołania z pełnym wynagrodzeniem.

— Bina, Bina, proszę. Wiesz, jak ze mną jest.

— Wiem.

— Jeśli nie będę mógł pracować… Nie możesz…

— Muszę. — Temperatura jej głosu obniża się tak szybko, że linia brzęczy kryształkami lodu. — Sam dobrze wiesz, jaki mam wybór w takiej sytuacji.

— Jakiej sytuacji? Takiej, że gangsterzy używają nacisków, by powstrzymać dochodzenie w sprawie morderstwa? O taką sytuację ci chodzi?

— Odpowiadam przed nadinspektorem — mówi Bina, jakby tłumaczyła coś osłu. Doskonale wie, że Landsman nade wszystko nienawidzi, kiedy ktoś traktuje go jak idiotę. — A ty odpowiadasz przede mną.

— Żałuję, że do mnie zadzwoniłaś — odzywa się Landsman po chwili. — Powinnaś była pozwolić mi umrzeć.

— Och, dość tej opery. A swoją drogą, miło, że mi dziękujesz.

— I co ja mam teraz robić? Znaczy, oprócz tego, że będę ci wdzięczny, że obcięłaś mi jaja?

— To już twoja sprawa, detektywie. Może dla odmiany spróbujesz pomyśleć o przyszłości?

— O przyszłości? — powtarza Landsman. — O latających samochodach? Czy o hotelach na Księżycu?

— Chodzi mi o twoją przyszłość.

— A co, Bina, chcesz polecieć ze mną na Księżyc? Słyszałem, że tam jeszcze przyjmują Żydów!

— Do widzenia, Mejer.

Rozłącza się. Landsman również odkłada słuchawkę i przez chwilę stoi bez ruchu pod uważnym spojrzeniem siedzącego na łóżku Miśka. Czuje, jak rozpala się w nim ostatnia iskra entuzjazmu i gniewu, która następnie znika niczym grudka sadzy w kominie. Potem czuje już tylko pustkę.

Wraca do łóżka, wchodzi pod kołdrę, odwraca się twarzą do balijskiej sceny na ścianie i zamyka oczy.

— Ee, Mejer? — mówi Miśko, Landsman jednak milczy. — Długo zamierzasz gnić w moim łóżku?

Landsman nie widzi żadnej korzyści z odpowiedzi. Po minucie Miśko odbija się od materaca i sprężyście staje na nogi. Landsman wyczuwa, jak partner ocenia dzielącą ich czarną głębię, usiłując znaleźć właściwy ton.

— Cokolwiek to znaczy — podejmuje w końcu próbę Miśko — Bina także przyszła na izbę przyjęć, żeby cię zobaczyć.

Landsman odkrywa, że w ogóle nie pamięta jej odwiedzin. Wspomnienie przepadło jak dotknięcie dziecięcej stópki na dłoni.

— Byłeś nieźle nawalony — mówi Miśko. — Wygadywałeś różne bzdury.

— Skompromitowałem się przy niej? — wykrztusza cichutko Landsman.

— Tak — potwierdza Miśko. — Obawiam się, że tak.

Po czym wycofuje się z własnej sypialni, zostawiając Landsmana sam na sam z pytaniem, skąd weźmie siły i jak głęboko jeszcze się pogrąży.

Landsman słyszy, jak Miśko i Ester-Malke rozmawiają o nim przyciszonymi głosami, zarezerwowanymi dla szaleńców, palantów i nieproszonych gości. Przez całą resztę popołudnia. Przy obiedzie. Podczas hałaśliwej kąpieli i pudrowania pupki, i opowiadania bajki, kiedy to Miśko Szemec musi gęgać jak gęś. Landsman leży na boku z palącą szramą na głowie, na przemian tracąc i odzyskując świadomość woni deszczu za oknem, pomruków i krzyków rodziny w sąsiednim pokoju. Mijające godziny to cetnary piasku, sączące się przez maleńki otwór do duszy Landsmana. Najpierw nie może unieść głowy z poduszki, potem jakoś nie może otworzyć oczu. To, co się dzieje, gdy jego oczy są zamknięte, to niezupełnie sen, a prześladujące go myśli, choć okropne, to niezupełnie senne koszmary.

W środku nocy nagle do pokoju wtacza się Goldie. Idzie ciężko i ospale, krokiem małego potwora. Nie wchodzi zwyczajnie do łóżka — wzburza wokół siebie koce jak mikser ciasto, jakby panicznie przed czymś uciekał, jednak gdy Landsman pyta, co się stało, nie odpowiada. Oczy ma zamknięte, a jego serce bije miarowo i cicho; cokolwiek go wystraszyło, schronił się przed tym w łóżku rodziców. Śpi jak zabity. Trochę pachnie nadpsutym jabłkiem. Starannie i bezlitośnie wbija palce stóp w plecy Landsmana. Zgrzyt jego zębów to szczęk tępych nożyc na arkuszu blachy.

Po godzinie, około wpół do piątej, zaczyna krzyczeć niemowlak na zabudowanym balkonie. Landsman słyszy, jak Ester-Malke próbuje go uspokoić. W normalnej sytuacji wzięłaby małego do łóżka, ale dzisiaj nie ma takiej możliwości, więc uciszanie trwa bardzo długo. Zjawia się w pokoju, gdy dziecko w jej ramionach jeszcze chlipie, ale właściwie już zasypia. Porzuca Pinky’ego między jego bratem i Landsmanem, po czym wychodzi.

Wewnętrzne zawory małych Szemeców, zjednoczenych na łóżku rodziców, produkują takie meczenia, dudnienia i świsty, że wielkie organy świątyni Emanu-El mogą się schować. Seriami ruchów, czymś w rodzaju sennego kung-fu, chłopcy spychają Landsmana na samą krawędź łóżka. Tłuką go, dziabią stopami, chrząkają i mamroczą. Przeżuwają włókna swoich snów. Przed świtem coś bardzo złego dzieje się w pieluchach niemowlaka. Jest to najgorsza noc, jaką Landsman spędził na jakimkolwiek materacu, a to wiele powiedziane.

Około siódmej zaczyna parskać ekspres do kawy. Kilka tysięcy cząsteczek kawowej woni wpada do sypialni i drażni włoski w nozdrzach Landsmana. W korytarzu szurają kapcie. W drzwiach sypialni staje Ester-Malke — zapewne żałuje wszystkiego, co uczyniła w ataku miłosierdzia — lecz Landsman natęża wolę, by powściągnąć odruch rozpoznania. Nic go to nie obchodzi, bo i niby dlaczego? Jednak powoli dociera doń, że kurczowe trzymanie się obojętności paradoksalnie zawiera w sobie ziarna klęski. No dobra, nie będzie obojętny. Otwiera jedno oko. Oparta o framugę Ester-Malke z założonymi rękami dokonuje oględzin zniszczeń miejsca, które kiedyś było jej posłaniem. Uczucie, jakie obrazek uroczych śpiących synków na ogół wzbudza w kochającej matce, walczy na jej twarzy z przerażeniem i zmieszaniem na widok Landsmana w samych gatkach.

— Chcę, żebyś wylazł z mojego łóżka — szepcze. — Szybko i bezpowrotnie.

— Dobrze — mówi Landsman. Sporządza bilans ran, bólów i głównych nurtów swego nastroju, po czym siada. Pomimo nocnych udręk czuje się dziwnie uspokojony — jakby bardziej obecny w swojej skórze, kończynach i zmysłach. Od ponad dwóch lat nie spał w jednym łóżku z żadną istotą ludzką i teraz zastanawia się, czy słusznie zrobił, zaprzestając tej praktyki. Zdejmuje ubranie z wieszaka na drzwiach, wkłada je powoli, po czym, trzymając w garści pasek i skarpetki, rusza za Ester-Malke korytarzem w stronę kuchni.