Выбрать главу

Herc nie miał dokąd pójść. Tak głosił napis dużą czcionką na pierwszej stronie paszportu Ickesa. Nie mógł wyjechać ani do Seattle, ani do San Francisco, ani nawet do Juneau czy Ketchikan. Wszystkie limity na imigrację Żydów do Stanów Zjednoczonych nadal obowiązywały. Nawet po niezwykle fortunnej śmierci Dimonda wciśnięcie ustawy amerykańskiemu społeczeństwu wymagało pewnej dawki przymusu oraz wielu łapówek, a ograniczenia co do miejsca pobytu Żydów stanowiły część transakcji.

Podobnie jak Żydów z Niemiec i Austrii, również Szemeców i resztę galicyjskich Żydów ulokowano w obozie Slattery, położonym na podmokłym torfowisku nieopodal podupadłego, cynicznego miasta Sitka, stolicy dawnej rosyjskiej kolonii na Alasce. Zamieszkali w nieszczelnych, blaszanych barakach, gdzie przeszli sześć miesięcy ostrej aklimatyzacji, walnie wspomaganej przez elitarne oddziały piętnastu miliardów komarów na usługach Departamentu Spraw Wewnętrznych USA. Herc najpierw pracował w brygadzie drogowej, następnie zaś w ekipie budującej lotnisko. Oddelegowany do usuwania błota z kesonu zatopionego głęboko w porcie Sitka, stracił od ciosu łopatą dwa zęby trzonowe; w późniejszych latach, jeżdżąc przez most Czerniowce, zawsze pocierał w zamyśleniu szczękę, a twarde oczy w jego kanciastej twarzy przybierały tęskny wyraz. Frejdl posłano do szkoły mieszczącej się w lodowatej stodole, której dach dzwonił w ciągłych strugach deszczu, matka poznawała podstawy rolnictwa w postaci pługa, nawozu i ogrodowego węża. Przedstawiany przez broszury krótki alaskijski okres wegetacji jawił się niczym metafora ich pobytu: Kolonia Sitka była piwnicą, czy też szklarnią, w której pani Szemec i jej dzieci mogli przeczekać zimę niby cebulki kwiatów, czekając, aż ziemia rodzinna rozmarznie i będzie ich można przesadzić z powrotem. Nikt sobie wówczas nie wyobrażał, że europejską ziemię pokryje gruba warstwa soli i popiołów.

Pomimo całej agrarnej retoryki gospodarstwa indywidualne i spółdzielnie rolnicze, przyobiecane przez Korporację Kolonii Sitka, nigdy się nie zmaterializowały. Japończycy zaatakowali Pearl Harbour i uwaga Departamentu Spraw Wewnętrznych skupiła się na bardziej naglących strategicznych kwestiach, takich jak górnictwo i wydobycie ropy. Po zakończeniu nauki rodzina Szemeców, a także większość współuchodźców, została więc wykopana ze „szkoły Ickesa” i rzucona na głęboką wodę samodzielności. I tak jak przewidział delegat Dimond, wszyscy w końcu trafili do surowego, pogranicznego, rozkwitającego miasta Sitka. Herc zapisał się na kurs prawa karnego w nowo powstałym Sitka Polytechnical Institute i ukończywszy go w 1948 roku, zdołał zatrudnić się jako stażysta w pierwszej dużej amerykańskiej kancelarii prawniczej, która otworzyła tu filię. Jego siostra Frejdl, matka Landsmana, została jedną z pierwszych skautek w Kolonii.

Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty ósmy: dziwne czasy dla Żydów. W sierpniu obrona Jerozolimy załamała się pod naporem przeważających sił wroga i żydowscy mieszkańcy młodego, ledwie trzymiesięcznego państwa Izrael zostali rozgromieni, wyrżnięci i zepchnięci do morza. Gdy Herc rozpoczynał pracę w kancelarii Foehn, Harmattan Buran, Komisja Kongresu do Spraw Terytoriów i Wysp zainicjowała dawno zaległą rewizję statusu, postulowaną przez ustawę o osadnictwie. Naturalnie ponure wieści o rzezi milionów europejskich Żydów, barbarzyńskim pogromie syjonizmu i tragicznym położeniu uchodźców z Europy i Palestyny stanowiły dla członków Komisji, podobnie jak dla całego Kongresu i większości Amerykanów, kubeł zimnej wody. Równocześnie jednak byli to ludzie praktyczni. Populacja Kolonii Sitka zdążyła do tej pory osiągnąć dwa miliony, a Żydzi, z bezpośrednim pogwałceniem artykułów ustawy, rozpełzli się na północ i południe wzdłuż zachodniego wybrzeża Wyspy Baranowa i dalej na Wyspę Kruzowa oraz zachodnią część Wyspy Cziczagowa. Gospodarka kwitła. Amerykańscy Żydzi lobbowali co sił. Kongres przyznał zatem Kolonii Sitka „tymczasowy status” okręgu federalnego, jednakże możliwość uznania jej za oddzielny stan została kategorycznie wykluczona. NIE BĘDZIE ŻYDLASKI, OBIECUJĄ USTAWODAWCY — głosił nagłówek w „Daily Times”. Nacisk położono zwłaszcza na słowo „tymczasowy”: po upływie sześćdziesięciu lat poprzedni status quo miał zostać przywrócony, a Żydzi z Sitka znów zdani sami na siebie.

Pewnego wrześniowego popołudnia, niedługo po tych wypadkach, Herc Szemec, który szedł właśnie ulicą Sewarda po przedłużonym lunchu, nagle ujrzał przed sobą starego łódzkiego znajomego, niejakiego Izydora Landsmana. Ojciec Landsmana, który przed chwilą przybył do Sitka na pokładzie statku Williwaw, niedawno zakończył tournée po europejskich obozach śmierci i obozach dla dipisów. Mimo zaledwie dwudziestu pięciu lat był całkiem łysy, miał braki w uzębieniu i przy wzroście 180 centymetrów ważył 60 kilogramów. Dziwnie śmierdział, głupio gadał i przeżył całą swoją rodzinę. Nie robiła na nim wrażenia przepełniona duchem pogranicza, zgiełkliwa energia śródmieścia Sitka. Ani brygady młodych Żydówek w błękitnych chustach, które na melodię spirituals śpiewały żydowskie parafrazy Marksa i Lincolna, ani ożywczy smród rybich flaków, tarcicy i świeżo wzruszonej ziemi, ani dudnienie pogłębiarek i parowych koparek, równających góry i zasypujących zatokę Sitka — nic nie było w stanie go poruszyć. Szedł ze spuszczoną głową, przygarbiony, jakby drążył sobie tunel przez ten świat, z niewyjaśnionych powodów zmierzając z jednego dziwnego wymiaru do drugiego. Nic nie było w stanie przeniknąć ani rozjaśnić mrocznego kanału, którym podążał. Lecz gdy wreszcie pojął, że szeroko uśmiechnięty mężczyzna z przylizanymi włosami, w butach wielkich jak automobil Kaiser, woniejący cheeseburgerem ze smażoną cebulką, przed chwilą spożytym w lunch barze u Woolwortha, to jego przyjaciel Herc Szemec z Młodzieżowego Klubu Szachowego Makabi — podniósł wzrok. Zadawnione skrzywienie ramion znikło. Otworzył usta i znów je zamknął, oniemiały z oburzenia, radości i przestrachu. Po czym Izydor Landsman wybuchnął płaczem.

Herc zaprowadził ojca Landsmana z powrotem do Woolwortha, postawił mu lunch (sandwicz z jajkiem, pierwszy w życiu koktajl mleczny i solidną porcję kiszonych warzyw), po czym powiódł go ulicą Lincolna do kawiarni nowego hotelu Einstein, gdzie wielcy wygnańcy żydowskich szachów spotykali się codziennie, aby miażdżyć się nawzajem bez litości i bez serca. Ojciec Landsmana, w owym momencie już na wpół oszalały od tłuszczu, cukru i uporczywych, przykrych skutków tyfusu, rozniósł wszystkich na strzępy. Grał z każdym chętnym i spuścił obecnym takie lanie, że niektórzy uciekli z Einsteina i nigdy mu nie przebaczyli.