Выбрать главу

— Peril Strait? — pyta stary. — Więc to miejscowi? Chcesz powiedzieć, że Mendla Szpilmana zabili Indianie?

— Nie — mówi Miśko. — Faceci z ośrodka odwykowego. Mają ze czterysta hektarów gruntu tuż na północ od wioski. Podobno zbudowano go za pieniądze amerykańskich Żydów. I Żydzi go prowadzą. Ale, o ile nam wiadomo, jest to przykrywka dla zupełnie innego przedsięwzięcia.

— Niby jakiego? Uprawiają marihuanę?

— Nu, po pierwsze mają stado mlecznych krów rasy ayrshire. Około setki sztuk.

— To po pierwsze.

— Po drugie, prowadzą coś w rodzaju centrum szkolenia paramilitarnego. Dyrektor to chyba jakiś stary Żyd. Wilfred Dick go widział, ale nie rozpoznał twarzy. Jednak kimkolwiek jest, wyraźnie ma związek z wierzbowerami, a przynajmniej z Arie Baronsztajnem. Nie wiemy dlaczego ani po co.

— Był tam również pewien Amerykanin — dodaje Landsman. — Przyleciał spotkać się z Baronsztajnem i resztą tych tajemniczych Żydów. Trochę się przejęli jego wizytą. Chyba się martwili, że nie będzie zadowolony ani z nich, ani z tego, co robią.

Stary pan wstaje od stołu i idzie do kredensu, który dzieli przestrzeń jadalną od sypialnej. Wyjmuje cygaro z pojemnika i toczy je w dłoniach. Toczy je długo, tam i z powrotem, aż wydaje się, że całkowicie znikło z jego myśli.

— Nienawidzę zagadek — oświadcza w końcu.

— Wiemy o tym — mówi Miśko.

— Wiecie o tym.

Przesuwa cygaro pod nosem i zamknąwszy oczy, głęboko wciąga powietrze; Landsman sądzi, że rozkoszuje się nie tylko aromatem, lecz chłodnym dotykiem gładkich liści na skórze nozdrzy.

— Mam jedno pytanie. — Wuj Herc otwiera oczy. — Może jedyne.

Czekają cierpliwie, aż przytnie cygaro, wetknie je między wąskie wargi i poruszy nim w dół i w górę.

— Jakiej maści były te krowy?

36

Jedna była ruda — odpowiada Miśko powoli i trochę niechętnie, jakby przeoczył zniknięcie monety, mimo że uważnie śledził ręce sztukmistrza.

— Cała ruda? — pyta stary pan. — Od czubka rogów do końca ogona?

— Zamaskowali ją — mówi Miśko. — Pomalowali jakimś białym pigmentem. Nie przychodzi mi do głowy żaden powód, żeby to zrobić, chyba że jest w niej coś, co chcieli ukryć. Na przykład, że była, no wiesz… — Wzdryga się. — Bez skazy.

— Och, na litość boską — irytuje się stary pan.

— Kim są ci ludzie, wujku Herc? Ty wiesz, prawda?

— Kim są ci ludzie? — powtarza Herc Szemec. — To żydki. Żydki, które coś knują. Wiem, że to tautologia.

Nie może się zdecydować, czy zapalić cygaro. Odkłada je, podnosi, znowu odkłada. Landsman ma wrażenie, że waży sekret, ciasno zwinięty w ciemno żyłkowanych liściach. Tryb postępowania, skomplikowaną wymianę figur.

— No dobra — przyznaje w końcu Herc — skłamałem. Mam do was jeszcze jedno pytanie. Mejer, może pamiętasz, jak byłeś mały, to do Klubu Szachowego Einstein przychodził pewien żydek. Żartował z tobą, przepadałeś za nim. Nazywał się Litwak.

— Widziałem Altera Litwaka kilka dni temu — mówi Landsman. — W Einsteinie.

— Tak?

— Stracił głos.

— Wiem, miał wypadek samochodowy i kierownica zmiażdżyła mu krtań. Jego żona zginęła. To było na bulwarze Roosevelta, gdzie posadzili te wszystkie czeremchy wirginijskie. Litwakowie rozbili się na jedynej, która nie uschła. Jedyna czeremcha w Okręgu Sitka.

— Pamiętam, kiedy je posadzili — mówi Landsman. — Przed Wystawą Światową.

— Nie leć mi tu w sentymenty — przywołuje go do porządku stary pan. — Bóg jeden wie, że mam po dziurki w nosie sentymentalnych Żydów, poczynając od siebie. Nigdy nie widziałem sentymentalnego Indianina.

— To dlatego, że się ukrywają, kiedy masz przyjść — wyjaśnia Miśko. — Kobiety i sentymentalni Indianie. Skończ lepiej z tym tematem i opowiadaj o Litwaku.

— Pracował dla mnie — mówi stary. — Przez wiele, wiele lat.

Głos robi mu się matowy i Landsman ze zdumieniem spostrzega, że wuj jest zły. Jak wszyscy Szemecowie, Herc obdarzony został porywczym usposobieniem, ale przeszkadzało mu w pracy, więc w pewnym momencie je ukatrupił.

— Alter Litwak był agentem federalnym? — dziwi się Landsman.

— Nie. Nie był. O ile mi wiadomo, nie pobierał oficjalnie pensji, odkąd trzydzieści pięć lat temu został honorowo zwolniony ze służby w armii Stanów Zjednoczonych.

— Czemu jesteś na niego taki wściekły? — pyta Miśko, obserwując ojca przez szparki oczu.

Herc, zaskoczony pytaniem, usiłuje to ukryć.

— Nie bywam wściekły — odpowiada. — Chyba że na ciebie, synu. — Uśmiecha się. — A więc wciąż chodzi do Einsteina? Nie wiedziałem. Zawsze był z niego bardziej karciarz niż szachista. Lepiej mu szło w grach, w których liczy się blef. Zwodzenie. Ukrywanie.

Landsman przypomina sobie dwóch młodych oprychów, których Litwak przedstawił jako swych bratanków. Uświadamia sobie, że widział jednego z nich w lesie za Peril Strait, prowadzącego forda caudillo z cieniem na tylnym siedzeniu. Cieniem człowieka, który nie chciał, by Landsman zobaczył jego twarz.

— On tam był — zwraca się Landsman do Miśka. — W Peril Strait. To ten niewidzialny człowiek w aucie.

— Co Litwak dla ciebie robił? — pyta Miśko. — Przez te wiele, wiele lat?

Herc waha się, wodząc wzrokiem od Landsmana do Miśka.

— To i owo. Wszystko ściśle poza regulaminem. Miał mnóstwo pożytecznych umiejętności. Możliwe wręcz, że Alter Litwak jest najzdolniejszym człowiekiem, jakiego znałem. Rozumie systemy i sterowanie. Jest cierpliwy i systematyczny. Był niebywale silny. Dobry pilot, wyszkolony mechanik. Wspaniała orientacja w terenie. Skuteczny jako nauczyciel i trener. Psiakrew.

Z lekkim zdziwieniem patrzy w dół na połówki złamanego cygara. Rzuca je na umazany sosem talerz i przykrywa te dowody emocji serwetką.

— Cholerny żydek mnie zdradził — mówi. — Przed tym dziennikarzem. Latami zbierał na mnie kwity, a potem wszystko przekazał Brennanowi.

— Po co to zrobił? — pyta Miśko. — Skoro to był twój żydek?

— Naprawdę nie umiem na to odpowiedzieć. — Herc kręci głową; nienawidzi zagadek, a z tą będzie się zmagał do końca życia. — Może dla pieniędzy, chociaż o ile wiem, nigdy go specjalnie nie interesowały. Na pewno nie z powodu przekonań. Litwak nie ma żadnych przekonań. Żadnych poglądów. Żadnej lojalności, chyba że wobec swoich podwładnych. Wiedział, jak potoczą się sprawy, kiedy ta banda objęła władzę w Waszyngtonie. Wiedział, że jestem skończony, zanim ja sam to zrozumiałem. Pewnie uznał, że chwila dojrzała. Może znudziła go praca dla mnie i chciał zająć moje miejsce. Nawet kiedy Amerykanie się mnie pozbyli i oficjalnie zakończyli działania, nadal był im potrzebny człowiek w Sitka. Naprawdę, za swoje pieniądze nie mogli znaleźć nikogo lepszego niż Alter Litwak. A może miał dosyć przegrywania ze mną w szachy. Dostrzegł szansę, by mnie pokonać, i ją wykorzystał. Ale nigdy nie był moim żydkiem. Prawo stałego pobytu nic dla niego nie znaczy. Podobnie, jestem tego pewien, jak ta sprawa, którą się teraz zajmuje.

— Ruda jałówka — mówi Miśko.

— Nu, ten pomysł, wybacz — mówi Landsman — ale musisz mi to dokładnie wyjaśnić. Dobra, więc mamy rudą jałówkę bez najmniejszej skazy i w jakiś sposób przewozimy ją do Jerozolimy.