Выбрать главу

— Potem ją zabijamy — podejmuje Miśko — i palimy. Z popiołów robimy papkę i naznaczamy nią naszych kapłanów. Inaczej nie wolno im wejść do Świętego Świętych. — Kontrolnie zerka na ojca. — Dobrze mówię?

— Mniej więcej.

— No dobra, ale czegoś tu nie rozumiem. Przecież tam stoi… jak on się nazywa? — pyta Landsman. — Ten meczet. Na wzgórzu, gdzie była Świątynia.

— To nie jest meczet, Mejerle. To sanktuarium — mówi Herc. — Kubbat as-Sachra, Kopuła na Skale. Trzecie najświętsze miejsce islamu. Zbudowana w siódmym wieku przez Abd al-Malika dokładnie tam, gdzie stały obie świątynie żydowskie. Osłania skałę, na której Abraham chciał złożyć w ofierze swego syna Izaaka, gdzie Jakub ujrzał drabinę prowadzącą do nieba. Pępek świata. Tak. Gdyby ktoś chciał odbudować Świątynię i przywrócić dawne rytuały, aby przyśpieszyć nadejście Mesjasza, to musiałby coś zrobić z Kopułą na Skale. Ona zwyczajnie przeszkadza.

— Bomby? — pyta Miśko z przesadną nonszalancją. — Materiały wybuchowe? To część układu z Alterem Litwakiem?

— Rozbiórki — przyznaje stary i sięga po kieliszek, lecz ten jest pusty. — Tak, Litwak to fachowiec.

Landsman odpycha się od stołu, wstaje i idzie do drzwi po czapkę.

— Musimy wracać — mówi. — Musimy z kimś porozmawiać. Musimy powiedzieć Binie.

Wyciąga komórkę, ale tak daleko od Sitka brak sygnału. Podchodzi do aparatu na ścianie, lecz telefon Biny przełącza go od razu na pocztę głosową.

— Musisz odszukać Altera Litwaka — zostawia wiadomość Landsman. — Znajdź go, zatrzymaj i nie wypuszczaj.

Gdy się odwraca, ojciec i syn nadal siedzą przy stole, a Miśko, nie otwierając ust, intensywnie indaguje Herca Szemeca. Ręce złożył na podołku jak grzeczny chłopczyk, ale nie jest już grzecznym chłopczykiem, a jeśli splata palce, to tylko po to, by nie wyrządziły jakiejś krzywdy bądź szkody. Po pewnym czasie, który Landsmanowi wydaje się nieznośnie długi, wuj Herc wreszcie spuszcza wzrok.

— Dom modlitwy w St Cyril — mówi Miśko. — Rozruchy.

— Rozruchy w St Cyril — przytakuje Herc Szemec.

— Do diabła.

— Miśko…

— Do diabła! Indianie zawsze mówili, że to Żydzi wysadzili go w powietrze!

— Musisz zrozumieć, pod jaką byliśmy presją — mówi Herc. — Wtedy.

— Ależ rozumiem — cedzi Miśko. — Wierz mi. Zachowanie równowagi. Cienka linia.

— Ci Żydzi, ci fanatycy, ci wszyscy ludzie, okupujący sporne tereny. Narażali na szwank status całego Okręgu. Potwierdzali najgorsze przypuszczenia Amerykanów w kwestii tego, co moglibyśmy zrobić, gdyby przyznali nam prawo stałego pobytu.

— Aha. Tak. Dobrze. A co z mamą? Ona też narażała Okręg na szwank?

Wuj Herc coś mówi, a raczej jego oddech wydobywa się z płuc przez bramę zębów w sposób, który przypomina ludzką mowę. Spogląda na swoje kolana i znów wydaje ten dźwięk, a Landsman zdaje sobie sprawę, że to przeprosiny. Przeprosiny w języku, którego stary nigdy się nie uczył.

— Wiesz, mam wrażenie, że chyba zawsze o tym wiedziałem — mówi Miśko, wstając od stołu. Zdejmuje z wieszaka kurtkę i czapkę. — Bo nigdy cię nie lubiłem. Od pierwszej chwili, ty draniu. Chodź, Mejer.

Landsman podąża w ślad za partnerem, ale w drzwiach musi się cofnąć, żeby Miśko mógł wejść z powrotem. Miśko ciska w kąt kurtkę i czapkę, po czym dwukrotnie oburącz wali się w głowę. Następnie rozpostartymi szeroko palcami miażdży niewidzialną kulę, mniej więcej rozmiaru czaszki ojca.

— Przez całe życie się starałem — mówi wreszcie. — Znaczy, kurwa, popatrz na mnie! — Zdziera kipę z potylicy i unosi ją, gapiąc się na nią z nagłym przerażeniem, jakby trzymał w ręku skalp. Ciska nią w starego. Kipa odbija się od nosa Herca i spada na stos serwetek, połamane cygaro i sos z łosia. — Spójrz tylko na to gówno! — Miśko szarpie koszulę na piersi, aż pryskają guziki. Ukazuje się brzydki placek małego tałesu, najlichsza na świecie kamizelka kuloodporna, święty biały kevlar, obrzeżony paskiem morskiego błękitu. — Nienawidzę tego kurewstwa! — Miśko jednym ruchem ramion przerzuca tałes przez głowę i zrywa go zamaszyście, zostając w białym podkoszulku. — Przez cale swoje cholerne życie co dzień wstaję rano, wkładam tę szmatę i udaję, że jestem kimś innym! Kimś, kim nigdy nie będę! Dla ciebie!

— Nigdy nie zmuszałem cię do religii — mamrocze stary, nie podnosząc głowy. — Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek wywierał…

— Tu nie chodzi o religię! — krzyczy Miśko. — Tu chodzi, niech to diabli porwą, o ojca!

Oczywiście, bycie lub niebycie Żydem zależy od matki. Miśko doskonale o tym wie. Wie o tym, odkąd przeprowadził się do Sitka. Widzi to, ilekroć spojrzy w lustro.

— To wszystko bzdury — ciągnie stary, mamrocząc pod nosem. — Religia niewolników. Krępowanie samego siebie. Sprzęt jak do sadomaso. Nigdy w życiu nie nosiłem tych idiotyzmów.

— Nie? — pyta Miśko.

Landsman jest zaskoczony szybkością, z jaką masywny Miśko Szemec przemieszcza się od wejścia do stołu jadalnego. Zanim w pełni dociera doń, co się dzieje, Miśko nakłada rytualną sztukę odzieży na głowę starego, przytrzymuje ją jedną ręką, a drugą raz za razem okręca frędzlami twarz Herca, uwypuklając jego rysy pasmami cienkiej wełny. Wygląda to, jakby pakował rzeźbę do transportu. Stary wyrywa się, wierzga i drze powietrze paznokciami.

— Nigdy tego nie nosiłeś, co? — syczy Miśko. — Nigdy, kurwa, tego nie nosiłeś? To przymierz sobie! Przymierz, ty fiucie!

— Przestań. — Landsman idzie na pomoc staremu, którego zamiłowanie do taktycznych ofiar doprowadziło, być może nieoczekiwanie, niemniej bezpośrednio do śmierci Laurie Jo Niedźwiedź. — Miśko, daj spokój. Przestań. — Odciąga Miśka za łokieć i wbija się między obu mężczyzn, popychając większego ku drzwiom.

— Dobra już, dobra. — Miśko podrywa ręce do góry i pozwala Landsmanowi przesunąć się o pół metra. — Skończyłem. Odwal się, Mejer.

Landsman rozluźnia uchwyt. Miśko wpycha podkoszulek w spodnie i zaczyna zapinać koszulę, ale wszystkie guziki gdzieś prysły. Rezygnuje, szeroką dłonią przygładza czarnego kreta czupryny, schyla się po porzuconą czapkę i kurtkę, po czym wychodzi. Noc niesiona na pasmach mgły wnika ponad wodą do domu na palach.

Landsman odwraca się do starego; Herc siedzi z głową spowitą w tałes niczym zakładnik, któremu nie wolno ujrzeć twarzy strażników.

— Pomóc ci, wujku Herc? — pyta.

— Nic mi nie jest — mówi stary głosem stłumionym przez tkaninę. — Dziękuję bardzo.

— Będziesz tak siedział?

Stary pan nie odpowiada. Landsman wkłada czapkę i wychodzi.

Wsiadają już do samochodu, gdy rozlega się strzał, huk, który odwzorowuje kształty gór w ciemności, rozświetla każdą z nich odbitym echem, po czym ucicha.

— Kurwa — mówi Miśko.

Zanim Landsman dociera do schodów, jest już w środku. Landsman zastaje go klęczącego nad starym, który leży obok łóżka w dziwnej pozycji: wykrok plotkarza, jedna noga podciągnięta do piersi, druga wyrzucona w tył. W prawej dłoni luźno tkwi czarny, tępolufy pistolet, w lewej — rytualny tałes. Miśko prostuje kończyny ojca, układa go na plecach i bada puls na szyi. Na czole starego, tuż nad kącikiem prawego oka, widnieje lśniąca czerwona plama. Krew zasycha na kępce przypalonych włosów. Wygląda na to, że strzał był niecelny.

— O kurwa — mówi Miśko. — O kurwa, stary. To też spierdoliłeś.

— Ano spierdolił — potwierdza Landsman.

— Stary! — woła Miśko, po czym ścisza głos do gardłowego szeptu i chrypliwie zawodzi kilka niezrozumiałych słów w języku, który dawno porzucił.