Выбрать главу

— Tak jest. Statek powinien przybyć za trzy miesiące. Sprawę możemy uznać za zamkniętą. Gratuluję panu, panie Perceveral. Będzie pan założycielem nowej kolonii!

— Nie wiem, jak panu dziękować, panie Haskell…

— Nie ma mi pan za co dziękować. Wprost przeciwnie. A propos, jak pan sobie poradził z robotem?

— Zniszczyłem go — powiedział Perceveral i opisał wypadek z zabiciem kreta oraz dalszy rozwój sytuacji.

— Hmm — mruknął Haskell.

— Powiedział pan, że to nie jest sprzeczne z przepisami.

— To prawda. Robot był częścią pańskiego ekwipunku — tak samo jak strzelby, namioty i zapasy żywności. I podobnie jak tamte rzeczy był elementem pańskich trudności życiowych. Miał pan prawo zrobić z nim wszystko, co pan potrafi.

— Więc o co chodzi?

— Nic, miejmy nadzieję, że go pan rzeczywiście zniszczył. Modele kontrolujące jakość zwiadowców są bardzo odporne. Mają zaprogramowany instynkt samozachowawczy czy i są przystosowane do samoczynnej naprawy uszkodzeń. Cholernie trudno zniszczyć takiego na dobre.

— Myślę, że mi się udało — powiedział Perceveral.

— Miejmy nadzieję. Znalazłby się pan w niezłych opałach, gdyby się okazało, że robot wyszedł z tego cało.

— Dlaczego? Może się mścić?

— Oczywiście nie. Robot nie zna uczuć.

— Więc dlaczego?

— Problem polega na tym, że zadaniem robota było przeciwdziałanie wszelkim postępom, jakie pan robił rozwijając swoje zdolności, co osiągał siejąc wokół siebie zniszczenie.

— To prawda. I gdyby wrócił, wszystko zacznie się od nowa.

— Gorzej. Robot był z dala od pana przez dłuższy czas. Jeśli jeszcze działa, to nagromadził całą serię zaległych incydentów. Zanim przystąpi do normalnych obowiązków, będzie musiał rozładować zapas niszczycielskich aktów, których powinien dokonać w ciągu całego tego okresu. Na tym polega niebezpieczeństwo.

Perceveral nerwowo przełknął ślinę.

— I oczywiście będzie się starał rozładować je w jak najkrótszym czasie, aby powrócić do normalnej pracy.

— Oczywiście. Statek przybędzie najwcześniej za jakieś trzy miesiące. Radzę upewnić się, czy robot jest rzeczywiście unieruchomiony. Nie chcielibyśmy stracić pana teraz.

— To miłe z pana strony — powiedział Perceyeral. — Zaraz się tym zajmę.

Zabrał niezbędne rzeczy i zszedł do podziemnych tuneli. Krety zaprowadziły go na skraj przepaści. Uzbrojony w palnik acetylenowy, piłkę do metalu, łom i młot, zaczął powoli schodzić na dno rozpadliny.

Trafił na miejsce od razu: spomiędzy dwóch wielkich głazów sterczało zgniecione ramię robota, nieco dalej walały się kawałki rozbitej komórki ocznej. Natknął się także na wielki kłąb poszarpanych i pociętych lin. Ale robota nie było.

Perceveral wdrapał się z powrotem na górę, ostrzegł krety i poszedł przygotować się na spotkanie.

Przez dwanaście dni nic się nie wydarzyło. Pierwszą wiadomość przyniósł wystraszony kret. Robot znowu pojawił się w podziemnych korytarzach, przemierzając mroczne labirynty i błyskając swoim jedynym okiem; widziano, jak kieruje się pewnie w stronę głównego tunelu. Krety oczekiwały go z linami, ale robot nie dał się powtórnie zaskoczyć. Uchylił się przed pętlami i zaatakował krety. Zabił sześć, a pozostałe zmusił do ucieczki.

Perceveral wysłuchał wiadomości i zwolnił posłańca nie przerywając pracy. Ukończył już przygotowania obronne w tunelach, po czym przystąpił do montowania strzelby z czterech popsutych. Pracował do późna w nocy, sprawdzając troskliwie każdą część, zanim ją wmontował w odpowiednie miejsce. Maleńkie detale wirowały mu przed oczami, palce miał jak z drewna. Posługując się pincetą i lupą, niezwykle starannie zaczął składać broń.

Nagle odezwało się radio.

— Anton? — spytał głos Haskella. — Co z robotem.

— Spodziewam się go lada chwila.

— Obawiałem się tego. Słuchaj, porozumiałem się w trybie nadzwyczajnym z producentami twojego robota. Musiałem się z nimi wykłócać, ale wreszcie wydębiłem od nich pozwolenie na dezaktywację robota i szczegółowe instrukcje, jak to zrobić.

— Dziękuję — powiedział Perceveral. — A teraz szybko — jak się to robi?

— Potrzebny jest następujący sprzęt: źródło energii o napięciu 220 volt i natężeniu 25 amperów. Dasz sobie z tym radę?

— Tak. Dalej!

— Potrzebna jest też sztabka miedzi, trochę srebrnego drutu i jakiś izolator. Łączy się to w następujący…

— Nie zdążę — powiedział Perceveral — mów szybciej!

Radio zaczęło głośno buczeć.

— Haskell! — krzyknął Perceveral.

Radio zamilkło. Perceveral usłyszał trzask rozbijanej aparatury z sąsiedniego pomieszczenia. W sekundę potem w drzwiach stanął robot. Nie miał lewej ręki i prawego oka, ale uszkodzone miejsca zostały pospawane. Był teraz matowoczarny, z rdzawymi zaciekami na piersi i wzdłuż boków. Perceveral spojrzał na prawie gotową strzelbą i zaczął dopasowywać ostatnie części.

Robot zbliżył się.

— Idź, narąb drzewa — powiedział Perceveral najspokojniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć. Robot zatrzymał się, zrobił w tył zwrot, wziął siekierę i po chwili wahania ruszył do wyjścia. Perceveral zakończył składanie broni, założył pokrywę komory zamkowej i zaczął ją przykręcać.

Robot upuścił siekierę i znów się odwrócił, walcząc ze sprzecznymi rozkazami. Perceveral miał nadzieję, że spowoduje to krótkie spięcie w którymś z obwodów maszyny, ale robot zdecydował się i ruszył na Perceverala.

Perceveral uniósł strzelbę i nacisnął spust. Strumień ognia zaskoczył robota wpół kroku. Jego metalowa powłoka zaczęła się rozżarzać do czerwoności.

I wtedy broń znowu odmówiła posłuszeństwa.

Perceveral zaklął i rzucił ciężką strzelbę, celując w jedyne oko robota. Chybił o milimetr, trafiając w czoło. Ogłuszony robot niezdarnie wyciągnął rękę w jego stronę. Perceveral dał nurka pod żelaznym ramieniem i wybiegł z chaty, kierując się w stronę wejścia do podziemi. Po drodze odwrócił się, by sprawdzić, czy napastnik podąża za nim. Po przejściu kilkuset metrów podziemnym tunelem zatrzymał się i z zapaloną latarką czekał na robota.

Zaplanował sobie wszystko szczegółowo, kiedy odkrył, że robot nie został zniszczony. Jego pierwszą myślą była ucieczka. Ale robot idąc dzień i noc bez przerwy musiałby go dogonić. Nie mógł również szukać schronienia w podziemnym labiryncie: musiał przecież zatrzymywać się na posiłki i sen. Robot nie potrzebował żadnych przerw.

Wtedy wpadł na pomysł urządzenia serii pułapek w tunelach i z nimi związał wszystkie nadzieje. Był pewien, że któraś z nich musi spełnić swoje zadanie. Ale nawet teraz drżał na myśl o tej lawinie nieszczęśliwych wypadków, jakie robot nagromadził dla niego: złamania rąk i żeber, zwichnięcia kostek, skaleczenia, infekcje i choroby. Wszystko to robot zwaliłby na jego nieszczęsną głowę w jak najkrótszym czasie, aby móc powrócić do normalnego działania. Na pewno by nie przeżył tej feralnej serii. Jedyna nadzieja w pułapkach!

Wkrótce usłyszał ciężkie kroki i z ciemności wyłonił się robot, który ujrzawszy go przyśpieszył kroku. Perceveral puścił się pędem i skręcił w boczny, mniejszy korytarz. Robot pobiegł za nim. Kiedy Perceveral dotarł do upatrzonego występu skały, obejrzał się i zmierzył wzrokiem odległość dzielącą go od robota. Potem szarpnął koniec ukrytego sznura. Sufit korytarza zawalił się, tony piach i kamieni posypały się z góry.

Gdyby robot zrobił jeszcze jeden krok, zostałby pogrzebany, błyskawicznie jednak ocenił sytuację i uskoczył w tył. Obsypał go piasek, a kilka kamieni odskoczyło od jego głowy i ramion, ale głównego uderzenia uniknął. Kiedy spadł ostatni kamyk, robot wspiął się na rumowisko i ruszył w dalszą pogoń.