Выбрать главу

– Mam nadzieje -westchnął Blake. – Gdyby kontakty między światem doczesnym a światem nadprzyrodzonym były tutaj, na Ziemi równie łatwe i poprawne jak na ojczystej planecie masenów, zostałbym bez pracy.

– Żeruje pan na kłopotach innych – stwierdził Stawek. -

– Ja je rozwiązuję – poprawił go Blake.

Wykrzywiając twarz w wyrazie pełnego zdegustowania, hrabia Stawek opuścił apartament z szumem i łopotem swej czarnej peleryny.

W tym samym momencie łzy pani Cuyler ustąpiły miejsca wściekłości, tak jak to Blake przewidział. Kobieta rzuciła się na niego z przeraźliwym krzykiem, drapiąc go doskonale utrzymanymi paznokciami, bijąc pięściami, kopiąc, gryząc i szarpiąc za ubranie.

Jessie odepchnął ją od siebie i uspokoił wystrzeleniem trzech narkotycznych igieł w brzuch. Kobieta osunęli się bezwładnie na puszysty dywan i natychmiast usnęła. Po chwili zaczęła chrapać.

– Chryste panie, co za nuda! – ziewnął przeraźliwie Brutus. Nie odczuwał żadnych skrupułów wzywając imienia Pana, bez względu na to czy nadaremno, czy nie, choć prawdę mówiąc, Blake nigdy nie słyszał, by robił to inaczej niż nadaremno. Powlókł się łapa za łapą do sofy, wskoczył na nią i zwinął się w kłębek, kładąc wielki, włochaty łeb na jednej z poduszek.

– W kółko to samo – powiedział gderliwie. – Użeranie się z niewiernymi żonami.

– Nudne, ale bezpieczne – odparł Blake. Podszedł do wideofonu, wystukał numer swego biura i czekał, aż Helena odbierze.

– Agencja Detektywistyczna "Zwiadowca Piekieł" – powiedziała prawie całe pięć minut później.

– Jesteś dupa nie sekretarka – z przekąsem stwierdził Blake.

– Ale za to niezła – mruknęła Helena, mrużąc swe błękitne oczy o długich rzęsach i odgarniając z czoła pasmo miodowo-złotych włosów.

Trudno było z tym dyskutować, zwłaszcza, że ekran wideofonu ukazywał szczodrze pełną krągłość jej wspaniałych piersi.

– Zgoda – przyznał Blake i usiadł na sofie, z lekka przytłoczony cisnącymi się przed uczy wspomnieniami. – Mamy panią Cuyler całą i zdrową. Chciałbym, żebyś zadzwoniła do jej męża i kazała mu tu przyjechać. – Podał jej adres hotelu i numer apartamentu.

– Moje gratulacje – uśmiechnęła się. Miała pełne, kształtne wargi i niezwykle białe zęby. Powinna występować w reklamówkach wynaturzonych kontaktów seksualnych, pomyślał Blake.

– Och, byłabym zapomniała – dodała Helena. – Miałeś dzisiaj już cztery telefony od potencjalnego klienta.

– Od kogo?

– Niejakiego Galictora Flisa.

– Masena?

A czy jakiś człowiek może się tak nazywać? – zdziwiła się.

– Czego chce?

– Powie to dopiero osobiście tobie.

Blake namyślał się przez chwilę.

– Jeśli natychmiast dopadniesz Rogera Cuylera, będę w biurze za półtorej godziny. Gdyby ten Galiotor mógł tam się zjawić, to go przyjmę.

– Tak jest, szefie.

Jessie skrzywił się, ale nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Helena wyłączyła się, a jej piękna twarz i jeszcze lepszy biust zniknęły z ekranu.

– Wygląda na to – powiedział Blake do brytana – że twoje życzenie się spełniło. Coś się zaczyna dziać.

– Czy ja dobrze słyszałem? Klient masen? – dopytywał się Brutus, zeskoczywszy z kanapy; po czym machnął z niedowierzaniem łbem, aż uszy zaklaskały mu o czaszkę.

– Słyszałeś dobrze.

– Pierwszy w historii – mruknął Brutus. Cóż to za problem może mieć jakiś masen, którego nic potrafiliby rozwiązać jego rodacy i do którego trzeba najmować ludzkiego detektywa?

– Dowiemy się za jakąś godzinę – zapewnił go Blake. – Wyciągajmy lepiej nasz sprzęt z szafy, żebyśmy byli gotowi do drogi natychmiast gdy tylko pojawi się tutaj pan Cuyler i zabierze tę swoją żonę.

2

Masen popatrzył twardo na detektywa, a jego głęboko osadzone oczy i bezwargie usta wyrażały jawną dezaprobatę. Pukając w szklaną szybkę bateryjnego kalendarza Jessiego sześciocalowym czujnikiem, grubości ołówka. który spełniał rolę palca, powiedział:

– Pański kalendarz stanął trzy dni temu. Dziś mamy nie trzeciego a szóstego października 2000 roku.

– Jeszcze tylko cztery dni do dziesiątej rocznicy pierwszego lądowania masenów na Ziemi – stwierdził Blake, odchylając się w swym kształtozmiennym fotelu i wpatrując się, ponad biurkiem, na potencjalnego klienta.

Galiotor Fils mruknął z zaskoczenia oczami.

To prawda, proszę pana – przyznał – ale zupełnie nie rozumiem jaki to ma związek z pańską niedbałością.

– A ja zupełnie nie rozumiem jaki związek ma mój kalendarz z pańską u mnie wizytą, panie Galiotor – odparł Blake. Obserwując obcego potrafił niemal zrozumieć, dlaczego Nieskażeni Ziemianie byli tak zaciekle antymasenowscy. Galiotor Fils nie przedstawiał sobą najprzyjemniejszego widoku: wysoki prawie na siedem stóp, jak wszyscy jego rodacy, odziany w bursztynowe szaty pod kolor oczu, wyglądał jak niezbyt udany odlew z wosku – skóra żółta, leciutko połyskująca, ciało bryłowate, choć nie pozbawione swoistego wdzięku, kopulaste czoło, głęboko osadzone żółte oczy, miazgowaty nos, pozbawiona warg szpara ust, a ręce zakończone tymi czułkami, zamiast palców…

– Jeśli jest pan niedbały w bieżących sprawach swego biura – zauważył Galiotor Fils – to istnieje pewne prawdopodobieństwo, że i jako detektyw pracuje pan niechlujnie.

– Czy moje nazwisko wybrał pan z książki telefonicznej, czy też ktoś mnie panu polecił? – spytał Blake.

– Och, oczywiście, że mi pana polecono. Otrzymał pan bardzo pochlebne referencje. – Mówiąc to potakiwał energicznie głową jakby na potwierdzenie swych słów, skutek tego był jednak taki, że zaczął do znudzenia przypominać marionetkę podskakującą na sznurkach.

– W takim razie proponuję, żebyśmy od razu przeszli do rzeczy. Gdyby zechciał pan przedstawić nam swoje raporty i wyjaśnić nam jakich usług od nas oczekuje, moglibyśmy…

– Przepraszam pana – przerwał Galiotor – ale czy to zwierzę musi przebywać w tym pokoju? – Wskazał falującym czułkiem-palcem na Brutusa, który zwinął się na jedynym wolnym fotelu gabinetu, zaledwie kilka stóp od Galiotora Filsa.

– On? – zdziwił się Blake. – Oczywiście, że musi. On jest moim wspólnikiem w Agencji „Zwiadowca Piekieł”. Prawdę mówiąc, to właśnie od niego pochodzi nasza nazwa.

– Więc to inteligentne stworzenie? – upewnił się masen.

– Pan się chyba prosisz o chłapnięcie tuzinem pieskich kłów za dupę – odparł Brutus głosem żwiru trącego o arkusz blachy.

– Rozumiem – powiedział Galiotor Flis, poruszając się niespokojnie w fotelu. – Jeden z waszych zaświatowców.

– Właśnie – skinął głową Blake.

– W waszych mitach występują niezwykle osobliwe stworzenia – ciągnął Galiotor. – Ze wszystkich cywilizacji, które napotkaliśmy, ze wszystkich którym przedstawiliśmy im ich nadprzyrodzonych braci, najbardziej barwną kolekcję…

– Sam pan jesteś barwny – przerwał mu Brutus, podnosząc z łap swój potężny łeb. – Prawdę mówiąc wręcz do obrzydliwości.

Masen wydał z siebie taki odgłos jak kotka w marcu, co znaczyło, że odchrząknął w zakłopotaniu.

– Tak – powiedział enigmatycznie. – No cóż, przypuszczam, że to kwestia punktu widzenia. Brutus ponownie opuścił łeb i złożył go na skrzyżowanych łapach.