Выбрать главу

– Szkaradny sukinsyn, no nie? – mruknął Brutus.

Sam środek huraganowego wiatru młócił powietrze jak łopatki śruby gigantycznej motorówki, ścinał drzewa i wyrywał z łąki kępy darni, wielkości ludzkiej głowy, ciskając je tak wysoko w niebo, że znikały z oczu.

Zwierzęta, które wybiegły na łąkę, rzuciły się teraz z powrotem do lasu, wyjąc, piszcząc, kwiląc i zawodząc z przerażenia. Kiedy bestia dotarta do połowy łąki, oczom zgromadzonych na tarasie hotelu ukazało się oko tego monstrualnego cyklonu, a w nim bardziej konkretny aspekt bestii: jaszczur trzydziestu stóp, niezwykle podobny do swego ojca, tyle tylko, że dwa razy większy i tysiąc razy potworniejszy. Wlepiwszy w nich spojrzenie rozjarzonych wściekłą zielenią oczu, przeciągnął językiem po zębach wielkości sporych szabel i ruszył ociężale w ich kierunku. Każda z jego sześciu nóg zostawiała w ziemi wgłębienie, jak wykop pod fundamenty jednorodzinnego domku.

– Zupełnie nie potrafię zinterpretować wyrazu twarzy bestii – odezwał się z wyraźnym zakłopotaniem NIESRA. – A biorąc pod uwagę, że jej ryk nie zawiera żadnej treści, zupełnie nie wiem co mam umieścić w swoim zapisie, w dodatku nie przypuszczam, żeby któryś z panów był w nastroju do pośpieszenia mi z pomocą. A może jednak?

– Udław się rdzą – rzucił opryskliwie Hogar, nadal trzymając w pogotowiu swoje pudełko zatrutych słodyczy.

– Podejrzewałem, że nikt nie będzie w nastroju – zmartwił się Niezawodny System.

Helena zaczęła wypowiadać zaklęcie voodoo, a Brutus czytał maseńską modlitwę, która miała pomóc w unicestwieniu dziedzictwa po ojcu.

Jessie trzymał fiolkę krwi i pistolet załadowany srebrnymi strzałkami.

– Krew – prychnął Hogar. – Wszyscy ze mnie szydzą, ale powiem wam jedno – przy truciu nie brudzi się przynajmniej rąk.

Potwór przebył już dwie trzecie szerokości łąki i nabierał coraz większej szybkości, waląc na swe ofiary z determinacją zranionego byka i impetem towarowego pociągu. Maseńscy bogowie zaczęli nonszalancko wycofywać się ze sceny z oczyma okrągłymi ze strachu, nie przerażeni jednak jeszcze do tego stopnia, by zbrukać swą boską reputację okazaniem tchórzostwa.

– Szybciej z tymi zaklęciami! – zawołał Tesserax.

– To był blady strach – oświadczył NIESRA z ogromnym zadowoleniem. – Tak wyraziście odmalowanego na twarzy panicznego przerażenia nie miałem jeszcze okazji oglądać, panie Galiotorze.

Tesserax nic nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, nie usłyszał nawet uwagi robota, zagłuszywszy ją swoim własnym krzykiem.

Ziemia zadygotała pod ciężarem nadciągającej bestii. Huragan natarł na nich ze zdwojoną siłą, omal nie przewracając na ziemię i nie zdzierając opętanych wokół ciał ubrań; pomarańczowe szaty Tesseraxa zaczęły łopotać na masenie jak chorągiew na maszcie.

Kiedy Helena skończyła swoje zaklęcie, Jessie cisnął w powietrze swoją krew, po czym przykląkł na jednym kolanie i wystrzelił w brzuszysko smoka dwanaście srebrnych pocisków, które dosięgły celu dokładnie w tym samym momencie, gdy Brutus wypowiadał ostatnie słowo maseńskiej modlitwy. Szarżująca bestia drgnęła gwałtownie, zatoczyła się niezdarnie na swych sześciu łapach, padła, przewróciła na bok i stoczyła w dół zbocza na tylne zabudowania hotelu. Mityczne belki zatrzeszczały ciężko, mityczne deski prysnęły jak zapałki, mityczne szyby rozpękły się na tysiące mitycznych kawałków szkła.

– Działa! – wrzasnął Tesserax.

– Wyraźna ulga – skomentował NIESRA. – A może zaskoczenie. Nie, raczej niedowierzanie z domieszką ulgi…

Smok jęczał i dyszał ciężko, próbując odzyskać pełnię władzy nad swym potwornym cielskiem i stanąć na nogi. Ale próżne były jego wysiłki. Jego huraganowe wiatry ucichły już zupełnie, a ciało jaszczura zaczynało nabierać przejrzystości, upodabniając się w księżycowej poświacie do modernistycznego odlewu z mlecznego szkła.

Kilka minut później Tesserax powiedział:

Zniknął! Udało nam się! A raczej to panu się udało, drogi przyjacielu.

– To trzeba uczcić! – zawołał Hogar. – Proszę na kolację z winem, słodyczami i pysznymi egzotycznymi przyprawami! Oczywiście wszystko na koszt Gilorelamans Inn.

– Muszę przyznać, panie Blake – odezwał się Perlamon – że wielu z nas wiedziało o istnieniu bestii. Ale mieliśmy nadzieję, że sami zdołamy znaleźć jakiś sposób na jej unicestwienie i dlatego nie chcieliśmy, żeby tajemnica się wydała. – Gryzł właśnie jakieś orzeszki, które wyjął z mieszka przy swej przepasce biodrowej i stąd mówił dość niewyraźnie:

– Ale oto pan i pańscy dzielni przyjaciele… – Przerwał, potoczył dookoła osłupiałym wzrokiem i rzuciwszy na ziemię resztę orzeszków, złapał się za gardło. – AAAAch! – jęknął.

Hogar zachichotał.

– Ach, ach, ach – zarzęził Perlamon i runął bez czucia na ziemię. Jessie odwrócił się od boga i powiedział do Brutusa:

– Wiesz, miałeś rację, kiedy mówiłeś, że tkwi we mnie utajony strach przed zostaniem wstrząsowcem jak moi starzy. Teraz pozbyłem się już tego strachu. Jeśli udało mi się zachować zdrowe zmysły wśród tej zwariowanej bandy, to jestem pewien, że nie ma takiej rzeczy na świecie, do której nie umiałbym się przystosować.

– Nigdy nie bałam się zmian, niebezpiecznych przygód czy zwariowanych stworzeń orzekła Helena. – Chce mi się wtedy tylko więcej bzykać i tyle.

– O tak! – zawołał NIESRA. – Doskonale rozpoznaję tę minę. No, no, no! Pani twarz przybrała wyraz namiętnego pożądania. – Spojrzał na Jessiego i dorzucił: – Och, i pańska także, pańska, także! – Urwał i zawahał się chwilę, po czym dodał już mniej pewnie: – Choć u pana to może wcale nie pożądanie. Może cierpi pan na obstrukcję? Mam uszkodzone obwody interpretacyjne i trudno powiedzieć dokładnie. A teraz, czy to nerwowy tik na lewym policzku? Czy też może… Nie. Już wiem co to jest. Doznał pan religijnego objawienia, cudownej… Nie, to nie to. Ta mina wyraża raczej… Choć może… Z drugiej jednak strony…

Dean R. Koontz

***