Выбрать главу

– Czy nie ryzykuje, że pewnego dnia na przykład ktoś go sprzątnie? – Keshia nie potrafiła uwolnić się od myśli o Morrisseyu.

– Jeśli będzie miał problemy, na pewno nas powiadomi.

– Tak. Na pięć minut przedtem, nim dach zwali się nam na głowy.

– Widzę, że zdążyłaś go już nieźle poznać.

– I nie pozostaje mi nic innego, jak się z tym pogodzić, czy tak?

Alejandro skinął głową bez słowa. Miał ochotę mocno uścisnąć jej rękę, nie wypadało mu się jednak spoufalać. Musiał natomiast przy pierwszej sposobności bardzo poważnie porozmawiać z Lucasem.

– I to, przyjacielu, powinno nam wystarczyć – Keshia przeciągnęła się na krześle w biurze Alejandra, gdzie spędziła kilka bardzo owocnych godzin.

– To znaczy, że wiesz już wszystko? – ucieszył się Meksykanin.

– Nawet więcej. Zapraszam cię na kolację. Jestem ci coś winna za to grzebanie w mózgu.

– Wcale tego tak nie odczułem. Keshia, jeśli uda ci się zrobić nam dobrą prasę, może to wiele zmienić. Już choćby poprawić nastawienie sąsiadów. Nienawidzą nas bardziej niż ci z ratusza. Dostajemy w skórę z obu stron.

– Na to wygląda. Mam nadzieję, że teraz coś zmieni się na lepsze. Co z kolacją?

– Jestem za. Zabrałbym cię do którejś z pobliskich knajp, ale Luke chybaby mnie zabił. Uważa, że nie powinnaś kręcić się po tej dzielnicy.

– Snob.

– Przeciwnie, pierwszy raz w życiu użył głowy. Nie możesz tu przychodzić jakby nigdy nic. Mogłoby cię to bardzo drogo kosztować.

– Wiem – powiedziała wzruszona ich wspólną troską.

– Luke też palnął mi kazanie przez telefon. Posunął się do tego, że kazał mi wziąć limuzynę.

– Przyjechałaś tu limuzyną? – Alejandro zrobił wielkie oczy.

– Skądże, ty wariacie. Metrem.

Przyjęli w rozmowie koleżeński ton, z czego Keshia była bardzo zadowolona. Alejandro przypadł jej do serca. Cechowała go głęboka wrażliwość, a równocześnie duże poczucie humoru. Zdumiewało ją, że jest aż tak przenikliwy. Oczywiście miał rację – jej przeszłość i pochodzenie były częścią jej tożsamości. Sława, pieniądze… Ucieczka od nich nie rozwiązałaby niczego.

Czasem miała ochotę dać nogę z Lucasem w romantycznym stylu, wiedziała jednak, że tego nie zrobią. Ona była Keshia Saint Martin, on Lucasem Johnsem, a spotkali się i pokochali, gdy przyszła na to pora. Tylko jaką mogli mieć przed sobą przyszłość? Keshia nie odważyła się dotąd nawet o niej marzyć.

– Słuchaj, mam świetny pomysł – ożywił się Alejandro.

– Jedźmy do Greenwich Village.

– Na coś po włosku? – Będąc z Lucasem, Keshia jadała wyłącznie potrawy włoskiej kuchni i w tej chwili makaron wychodził już jej uszami. Jeszcze ostatniego wspólnego wieczoru gotowała dla niego spaghetti.

– E, tam! To dobre dla pospólstwa. Hiszpańska kuchnia, dziewczyno, to jest to! Znam miejsce, gdzie serwują fantastyczne żarcie.

Keshia roześmiała się i potrząsnęła głową.

– Czy wy nigdy nie jadacie hamburgerów, hotdogów czy po prostu befsztyków?

– W żadnym wypadku. Powiadam ci: oddałbym duszę za burrito. Nie masz pojęcia, jakie męki cierpi Meksykanin w tym mieście, gdzie wszystko jest albo koszerne, albo trąci pizzą. – Alejandro wykrzywił się zabawnie i wyciągnął ją za rękę z biura.

– No i jak? Świetne, nie?

– Muszę przyznać, że niezłe – powiedziała Keshia, przełknąwszy kęs tostada. I co za cudowna odmiana po fettuccinol – Tę knajpę prowadzi meksykański bandzior, a jego staruszka pochodzi z Madrytu. Bombowa kombinacja.

Keshia uśmiechnęła się, sięgając po wino. To był udany wieczór, a towarzystwo Alejandra przytępiło rwącą tęsknotę za Lukiem.

– Keshia… – Alejandro zawahał się.

– Słucham?

– Jesteś dla Luke’a pięknym darem losu. Ale zrób mi przysługę… – znów urwał.

– Jaką?

Jakżeż ten człowiek się wszystkim przejmował! Dziećmi z ośrodka, Lucasem, a teraz jeszcze nią.

– Proszę, nie pozwól zrobić sobie krzywdy. Luke to ryzykant. Prowadzi twardą grę, do której ty na pewno nie dorosłaś. Stawia i płaci. Ale jeżeli przegra… ty także ucierpisz. Zapłacisz straszną cenę, skarbie, straszniejszą niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.

– Tak. Wiem.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, pochyleni nad płonącą świecą, zatopieni we własnych myślach.

W salonie czekał na nią Luke.

– Wróciłeś? – Keshia podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję.

– Owszem, wróciłem i pytam, co ten latynoski terrorysta robi w towarzystwie mojej kobiety? – Luke nasrożył się, lecz w jego głosie nie było gniewu, a jedynie radość, że znowu ją widzi.

Keshia ściskała go mocno jak stęsknione dziecko. Trzymała w ramionach wszystkie swe nadzieje, całe poczucie bezpieczeństwa ulokowane w tym mężczyźnie.

– Zrobiliśmy dziś ten wywiad i byliśmy na kolacji w bardzo miłej hiszpańskiej restauracji w Village – wymamrotała, przytulona do jego piersi.

– Zabrałeś ją do tej cuchnącej nory? – Luke obrócił się do Alejandra. – Jak ci nie wstyd?

– Jakoś to przeżyłam – zachichotała Keshia. – Alejandro troszczył się o mnie jak matka.

– Wobec tego możemy poczęstować go kawą – zawyrokował Lucas, spoglądając z uznaniem na przyjaciela.

– Dzięki za kawę, zostawię was samych, żebyście mogli sobie trochę pogruchać.

– Bystry z ciebie facet. Poza tym Keshia musi się spakować. Jedziemy do Chicago.

– Naprawdę? – ucieszyła się Keshia. – Och, Luke, kochany! Na jak długo? – zapytała ostrożnie.

– A może by tak aż do Święta Dziękczynienia? – spojrzał na nią z uśmiechem, mrużąc oczy.

– Trzy tygodnie? Bomba! O Boże, nie mogę… Niech diabli porwą tę rubrykę!

– Przecież w lecie też ją piszesz, prawda?

– Tak, ale w lecie nikogo tu nie ma. Życie towarzyskie skupia się w eleganckich letniskach, a tak się składa, że i ja tam zaglądam.

Luke parsknął śmiechem.

– Co cię tak bawi? – Keshia spojrzała na niego podejrzliwie.

– Sposób, w jaki mówisz: „nikogo tu nie ma”. Czy w Chicago nie ma żadnych wyższych sfer?

– Czy ja wiem?… – zawahała się. Miała wielką ochotę na ten wyjazd.

– Możesz więc chodzić na przyjęcia w Chicago. A ja, kiedy załatwię najważniejsze sprawy, gotów jestem wrócić do Nowego Jorku i stąd dojeżdżać do pracy.

– Właściwie też mogłabym dojeżdżać – oczy Keshii błyszczały jak gwiazdy.

– Zdążyłem przemyśleć to wszystko w samolocie. Obiecałem ci kiedyś, że tak długie rozstanie już się nie powtórzy, i mam zamiar dotrzymać słowa.

– Luke, mój najmilszy, uwielbiam cię. – Keshia pochyliła się, żeby go pocałować.

– Więc weź mnie do łóżka.

Zanim jednak zdążyła zgasić światło, Luke spał już kamiennym snem. Spojrzała na niego tkliwie. Oto mężczyzna jej życia, za którym gotowa jest jeździć z miasta do miasta jak Cyganka. Było to bardzo miłe i sprawiało jej wielką frajdę, ale wiedziała, że prędzej czy później musi się na coś zdecydować. Od tygodni nie była na żadnym przyjęciu, co już się odbiło na jakości rubryki. Teraz znów wyjazd do Chicago… Kogo zresztą obchodzą plotki i przyjęcia, gdy obawia się o życie ukochanej osoby? Najważniejsze, że Lucas jest przy niej, zdrów i cały.

ROZDZIAŁ 20

– Keshia, kiedy wracasz?

Od pół godziny rozmawiała przez telefon z Edwardem.

– Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Jeszcze nie zebrałam wszystkich materiałów.

Domniemany artykuł był tylko pretekstem na użytek Edwarda, niemniej dla potrzeb rubryki wystąpiła już w Chicago na dwóch towarzyskich galach. Efekt okazał się mierny: w obcym środowisku musiała grzebać o wiele wytrwałej, by dokopać się brudów.