Выбрать главу

– Poza tym – dodała – Chicago bardzo mi się podoba. Potwierdziła tym najgorsze podejrzenia Edwarda. Sądząc po głosie, nie tęskniła za domem. A przecież Chicago nie mogło się jej podobać; było zbyt amerykańskie, zbyt zgrzebne, pozbawione wyrafinowanej atmosfery Bergdorfa lub Bendela.

Zatem nie była sama. Czyżby nowa sympatia? Edward miał nadzieję, że jej obiekt okaże się wartościowy i godzien szacunku.

– Widziałem twój ostatni artykuł w „Harper’s” – rzekł.

– Niezły, słyszałem też od Simpsona, że za kilka tygodni w sobotnim magazynie „Timesa” ukaże się następny.

– Tak? Który?

– O ośrodku odwykowym dla narkomanów w Harlemie. Nie wiedziałem, że o tym pisałaś.

– Tak, tuż przed wyjazdem. Kiedy wyjdzie, zachowaj dla mnie wycinek – w jej tonie pojawił się niewytłumaczalny chłód, który zauważyła zarówno sama Keshia, jak i Edward.

– Keshia, czy wszystko u ciebie w porządku? Znów to samo, pomyślała ze znużeniem.

– Tak, Edwardzie, w porządku. Po powrocie zaproszę cię na lunch, żebyś na własne oczy się przekonał, że jestem cała, zdrowa i kwitnąca. Zgodzę się nawet pójść do „La Cóte Basque”.

– To bardzo uprzejmie z twojej strony. Skwitowała to śmiechem i przeszła do interesów. Kiedy skończyła, Luke przyjrzał się jej bacznie znad lektury.

– Kto to był? – Podejrzewał, że Edward albo Simpson.

– Edward.

– Możesz spokojnie umówić się z nim na lunch choćby jutro.

– Chcesz się mnie pozbyć? – W Chicago przebywali od dziesięciu dni.

– Nie, głuptasku – uśmiechnął się, widząc jej minę.

– Po prostu nic już nas tu nie trzyma. Ty masz swoją pracę, a mnie do końca tygodnia czekają codzienne wizyty w Waszyngtonie. Ma się tam odbyć w sprawie moratorium cykl zamkniętych narad, w których chcę wziąć udział. Mam też możliwość zorganizowania paru prelekcji. Waszyngton jest chyba pełen moich miłośników – parsknął. Sądząc po czekach, które napływały z miłą regularnością, było tak rzeczywiście. – Możemy znów na kilka tygodni osiąść w Nowym Jorku.

Keshia zaśmiała się, nie kryjąc ulgi.

– Jesteś pewien, że wytrzymasz tak długo w jednym miejscu?

– Dla ciebie gotów jestem spróbować – klepnął ją w pośladek wstając, żeby nalać sobie drinka.

– Luke? – Wyciągnięta na łóżku Keshia obróciła się na bok z zamyśloną miną.

– Tak?

– Co ja mam zrobić z tą rubryką?

– To zależy od ciebie, dziecino. Sama musisz zdecydować. Sprawia ci to przyjemność?

– Czy ja wiem? Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu już nie.

– Może więc pora dać sobie z tym spokój. Tak czy siak, nie zwalaj tego na mnie. Rób, co sama uważasz za stosowne. Możesz siedzieć w Nowym Jorku i chodzić na te fantasmagoryczne przyjęcia. Przede wszystkim dbaj o własne interesy.

Keshia zastanowiła się przez chwilę. Skoro Luke będzie dojeżdżał do Waszyngtonu, zostanie jej mnóstwo czasu na kontakty z gronem dalszych i bliższych znajomych.

– Wstrzymam się z decyzją do przyszłego tygodnia – powiedziała. – Wrócę do obowiązków i zobaczę, na ile sprawiają mi jeszcze przyjemność. Potem postanowię, co dalej.

W ciągu czterech dni po powrocie Keshia zdążyła zaliczyć premierę nowej sztuki, dwa śniadania dla żon ambasadorów i pokaz mody na cele dobroczynne. Bolały ją nogi i głowa, w uszach szumiał nieustanny natłok plotek. Kogóż to wszystko obchodzi?, myślała.

– Jeżeli jeszcze raz usłyszę słowo „boski”, chyba zwymiotuję – powiedziała z niesmakiem pewnego wieczoru.

– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Luke.

– Jestem bardziej niż zmęczona. Jestem wykończona i nienawidzę tego śmierdzącego bagna.

Tego popołudnia pofatygowała się nawet na spotkanie komitetu pomocy artretykom. Tiffany straciła przytomność w toalecie, ale tego nie mogła wykorzystać w rubryce. Jedynym smacznym kąskiem, jaki zdobyła, była wieść, że Marina i Halpern biorą ślub. I co z tego? Kogo to obchodzi?

– Co robimy w weekend? – Gdyby się dowiedziała, że jadą do Chicago, dostałaby chyba ataku histerii. Miała chęć wleźć do łóżka i nie ruszać się z niego przez dwa dni.

– Nic. Może wpadnę do Ala. Zaprosić go na obiad?

– Koniecznie. Sprawdzę, co jest w lodówce, i ugotuję coś w domu.

Luke uśmiechnął się, słysząc tę gospodarską uwagę, a Keshia, jakby czytając mu w myślach, podjęła:

– Uwielbiam życie rodzinne, a ty? Mężczyźni pewnie wolą inne rozrywki.

– Przy tobie staję się domatorem – przyznał. – Czasami zastanawiam się, jak dotąd dawałem sobie radę bez ciebie.

Miał własne klucze do mieszkania, zaanektował automatyczną sekretarkę, a Keshia opróżniła dla niego jedną szafę. Pokojówka zwracała się do niego: „proszę pana” i raz nawet zaszczyciła go uśmiechem.

– Wiesz co? – ciągnęła Keshia. – Mamy szczęście. Niewiarygodne szczęście. – Ona sama czuła się tak, jakby schwytała złotą rybkę.

– Jesteśmy wybrańcami losu, dziecino – mruknął Luke wślizgując się do łóżka obok niej. Przynajmniej na razie, pomyślał.

Keshia zgasiła lampę.

– A zatem, panowie, proponuję toast za śmiertelne zejście Martina Hallama.

– O czym ona mówi? – nieświadom niczego Alejandro zrobił zdziwioną minę.

Lucas także spojrzał na Keshię zaintrygowany. Tego się nie spodziewał.

– Keshia, czy słusznie się domyślam, co to znaczy?

– Owszem, proszę pana. Po siedmiu latach prowadzenia rubryki Martina Hallama przeszłam dziś na emeryturę.

– Co powiedział wydawca?

– Na razie nic, bo jeszcze nie wie. Dziś dopiero powiadomiłam Simpsona. On zajmie się resztą.

Nie było więc za późno, żeby zmienić decyzję.

– Jesteś pewna, że tego chcesz?

– Nigdy niczego nie byłam równie pewna. Nie mam czasu na bzdury. Ani ochoty, żeby marnować życie, babrając się w cudzych brudach. – Keshia zauważyła dziwne spojrzenie, jakie Luke wymienił z Alejandrem. Zdziwiła się też, że nikt nie wydaje się poruszony jej oświadczeniem. – Myślałam, że zrobię na was większe wrażenie – zauważyła kwaśno. – Nie jesteście wdzięczną widownią.

Alejandro uśmiechnął się, a Luke roześmiał.

– Prawdopodobnie po prostu nas zamurowało. Zastanawiam się tylko, czy robisz to dla mnie.

– Chyba bardziej dla siebie, kochanie. Sam widziałeś, jak bardzo zmęczona byłam w tym tygodniu. W imię czego? To już nie moja sprawa.

– Mówiłaś Edwardowi? – Luke miał strapioną minę. Alejandro zerknął na niego ostro.

– Nie. Zadzwonię do niego jutro. Najpierw chciałam powiedzieć wam. Spodziewałam się wiwatów; muszę przyznać, żeście mnie zawiedli.

– Wybacz, dziecino, to po prostu szok. – Luke podniósł kieliszek z nerwowym uśmiechem. – A więc za Martina Hallama.

– Za Martina Hallama. Niech spoczywa w pokoju. – Alejandro nie spuszczał z niego wzroku.

– Amen. – Keshia wychyliła szampana jednym haustem.

– Nie, Edwardzie, jestem pewna. Simpson też przyznał mi rację. Nie mam w tej chwili czasu na takie głupstwa. Chcę go poświęcić poważnemu pisarstwu.

– Ależ to drastyczne pociągnięcie! Twoja rubryka stała się wręcz instytucją. Czy naprawdę solidnie przemyślałaś tę decyzję?

– Oczywiście, że tak. Rozmyślałam nad tym od paru miesięcy. Poza tym, mój drogi, nie chcę być „instytucją”. W każdym razie nie taką. Zamierzam być poważną publicystką, a nie kramarką idiotycznych plotek. Uwierz mi, skarbie, postąpiłam słusznie.