Выбрать главу

Tiffany sennie klapnęła na brzeg łóżka i rozejrzała się dookoła.

– Gdzie wujek Kee? Chryste, znowu!

– Wyszedł. Połóż się, a ja w tym czasie zadzwonię do ciebie i powiem, że wrócisz później.

– Nie! Powiedz im… powiedz im… powiedz, żeby się wypchali! – Tiffany wybuchnęła głośnym płaczem.

Lodowaty dreszcz spłynął Keshii po plecach. Słowa Tiffany, głos… głęboko ukryte struny jej pamięci drgnęły i Keshia nagle poczuła strach. Przystanęła obok telefonu. Chciała jakoś pomóc Tiffany, ale bała się do niej podejść.

– Będą się martwić – bąknęła.

– Nie… – Tiffany potrząsnęła głową. – Rozwodzimy się…

– Ty i Bill? – Keshia osłupiała. – Bill wystąpił o rozwód?

Tiffany potwierdziła, a zaraz potem zaprzeczyła ruchem głowy. Wzięła głęboki wdech i wyszeptała:

– Teściowa… dzwoniła do mnie wczoraj… po przyjęciu… Nazwała mnie pijaczką… i… i… i wywłoką… Powiedziała, że zabierze mi dzieci i każe Billowi się ze mną rozwieść…

– Tiffany zachłysnęła się płaczem.

– Każe mu – powtórzyła z niedowierzaniem Keshia.

– Ależ, na litość boską, Bill jest dorosłym mężczyzną! Tiffany jednak spojrzała na nią ze smętną ironią.

– Fundusz… Ogromny fundusz powierniczy… Zależy od niego cały jego byt… i dzieci… Powiedziała, że dzieciom też nic nie da… A Bill…

– Nic podobnego. Bill cię kocha. Jesteś jego żoną.

– A ona matką.

– To co, do diabła? Bądźże rozsądna, Tiffany. Bill cię nie opuści… – W tym momencie Keshia przestała wierzyć we własne słowa. Jeśli od funduszu zależy dobrobyt i kariera Billa… Czy kocha Tiffany dostatecznie mocno, aby je poświęcić? Zrozumiała, że Tiffany ma rację. To starsza pani Benjamin trzyma wszystkie karty. – A co z dziećmi? – spytała, z góry przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.

– Są… są… – Tiffany przemogła kolejny atak szlochu i wykrztusiła: – Są u niej… Kiedy wróciłam wczoraj od Lombardów, nie zastałam ich w domu… Bill jest w Brukseli, a ona powiedziała… O Chryste, Keshia, niech mi ktoś pomoże!

Słysząc ten krzyk bólu Keshia z wahaniem ruszyła w stronę przyjaciółki. Miała dziwne uczucie deja vu… Łzy płynęły jej po twarzy, lecz równocześnie musiała walczyć z paskudną ochotą, aby trzepnąć po twarzy tę brudną roztrzęsioną dziewczynę, która rozsiadła się na jej łóżku… wyrzucić ją stąd, zanim… Dobry Boże, nie…

Słowa same wydarły jej się z ust, jak gdyby zamiast niej wypowiedział je zapomniany upiór przeszłości:

– To dlaczego nie weźmiesz się w garść, cholerna pijaczko? Dlaczego?

Opadła na łóżko i też zaniosła się płaczem. Tym razem Tiffany objęła ją i przytuliła, starała się ją pocieszyć. Keshia kiedyś, bardzo dawno temu, roniła już gorzkie łzy w te same czarne norki, wykrzykiwała te same gorzkie słowa, które niosły się przez czas i przestrzeń. „Dlaczego?!!”

– Jezu, Tiffie… przepraszam… – wybełkotała przerażona. – Po prostu obudziłaś bardzo przykre wspomnienia…

Przyjaciółka pokiwała głową ze znużeniem. Wyglądała bardziej trzeźwo niż kiedykolwiek w ciągu ostatniego miesiąca.

– Wiem. To ja przepraszam. Same kłopoty ze mną. – Łzy nadal płynęły bez ustanku, ale głos Tiffany zabrzmiał prawie normalnie.

– Nieprawda. Tak bardzo ci współczuję… Co zamierzasz robić?

Tiffany wzruszyła ramionami i spojrzała w dół, na swoje ręce.

– Nie możesz tego przemóc? – Obie wiedziały, że to niemożliwe. Tiffany musiałaby przestać pić w ciągu jednego dnia. – Może powinnaś iść do kliniki?

– Tak, a kiedy z niej wyjdę, i tak się okaże, że moje dzieci nie należą już do mnie. Ona ma mnie w ręku. Ma moje serce, duszę, moje…

Keshia objęła ją ramionami. Nawet w puszystym futrze ta trzydziestoletnia kobieta wydawała się taka krucha, taka bezcielesna, jak gdyby już skazana była na przegraną i miała tego świadomość.

– Połóż się i spróbuj zasnąć – powiedziała.

– A potem co? – Obłąkane z bólu oczy Tiffany były jak noże godzące prosto w serce.

– Potem się wykąpiesz, zjesz i odwiozę cię do domu.

– A potem? Keshia milczała.

Tiffany wstała i podeszła do okna.

– Chyba już pójdę – oznajmiła.

Keshia miała wrażenie, że Tiffany spogląda w zaświaty, i w duchu gorzko sobie wyrzucała falę ulgi, która nią owładnęła. W głębi serca chciała się jej pozbyć. Zanim znów się rozklei, zanim wróci Luke, zanim jakieś przypadkowe słowo wskrzesi straszliwe upiory przeszłości. Zdawało jej się, że stoi twarzą w twarz z kolejnym wcieleniem lady Lianę HolmesAubrey Saint Martin. Swojej matki… pijaczki. Nie chciała go oglądać.

– Odwieźć cię? – zapytała mając nadzieję, że nie będzie do tego zmuszona.

Tiffany pokręciła głową i odwróciła wzrok od okna. Na wargach miała teraz nikły uśmiech.

– Nie – powiedziała. – Muszę iść sama.

Keshia przystanęła niezdecydowanie w drzwiach sypialni. Nie była pewna, czy powinna ją tak wypuścić. Ich oczy spotkały się na moment, po czym Tiffany uniosła jedną rękę w kpiarskim, pseudowojskowym salucie, owinęła się szczelniej futrem i powiedziała: „No to cześć” – zupełnie jak w latach szkolnych. „No to cześć” i już jej nie było. Drzwi zamknęły się cicho, tłumiąc odgłos windy.

Tiffany nie miała przy sobie ani grosza, ale ludzi bogatych stać na to, by podróżować z pustymi rękami. Portier będzie uszczęśliwiony, mogąc wyłożyć pieniądze na taksówkę, w podzięce bowiem otrzyma dwa razy tyle. Pani Benjamin nie groziły więc żadne nieprzyjemności. Odjechała, pozostał po niej tylko silny zapach perfum zmieszanych z wymiocinami i potem.

Keshia przez długi czas stała przy oknie, myśląc o Tiffany i o swojej matce. W jej umyśle zlewały się w jedno, podobnie jak miłość i nienawiść, które odczuwała.

Dopiero po długiej gorącej kąpieli i drzemce poczuła się na powrót człowiekiem. Poranna radość została zbrukana widokiem Tiffany – upokorzonej, nieszczęśliwej, pokonanej. Pani Benjamin z pewnością zdoła nakłonić syna do rozwodu i nie będzie to wymagało wiele zachodu z jej strony. Keshia poczuła mdłości.

Kiedy wreszcie zdołała zasnąć, męczyły ją koszmary i dopiero po przebudzeniu zobaczyła świat w nieco jaśniejszych barwach. Obok łóżka stał Luke. Keshia zerknęła na budzik. Było o wiele później, niż przypuszczała.

– Cześć, leniuchu. Co robiłaś? Przespałaś cały dzień?

Keshia uśmiechnęła się do niego sennie, wyciągając ramiona. Rzucił na łóżko przyniesioną gazetę i pochylił się, żeby ją pocałować.

– Miałam ciężki dzień – wyznała.

– Kłopoty zawodowe?

– Towarzyskie. Moja przyjaciółka ma poważny problem.

– Nie chciała wdawać się w szczegóły. – Napijesz się herbaty? Zmarzłam na kość – zapytała lekko.

– Nic dziwnego. – Luke zerknął w stronę okna, za którym widać było wygwieżdżone niebo. Przed zaśnięciem otworzyła je szeroko, żeby pozbyć się uciążliwego zapachu.

– Jeśli można, wolałbym kawy.

– Już się robi – zerwała się i cmoknęła go w szyję, sięgając w przelocie po gazetę.

– Znasz tę babkę?

– Którą? – Keshia przysłoniła gazetą szerokie ziewnięcie.

– Tę na pierwszej stronie.

– Moment. – Zapaliła światło w kuchni i przebiegła wzrokiem nagłówek. Pokój nagle zawirował wokół niej – To… O Boże, Luke…