Выбрать главу

Nie dała Edwardowi okazji do pytań, a i on wolał dziś nie drążyć. Ten nieszczęsny pogrzeb wiele go kosztował. Tak bardzo przypominał ów dzień, gdy Lianę…

Otarł łzę patrząc, jak Keshia z gracją wsiada do taksówki. Gdy się odwróciła, by pomachać mu przez tylną szybę, miał już na twarzy blady, stosowny do okoliczności uśmiech.

– Jak było? – spytał Luke, podając jej filiżankę gorącej herbaty.

– Okropnie. Dzięki, kochanie – podniosła herbatę do ust, wolną ręką zdejmując kapelusz. – Doprawdy upiornie. Teściowa Tiffany miała nawet na tyle złego smaku, by przyprowadzić dzieci.

Keshia również była na pogrzebie swojej matki. Może tak właśnie „trzeba”. Może wszystko musiało sprawiać tyle bólu, ile tylko możliwe – i przez to było bardziej rzeczywiste.

– Chcesz wyjść na kolację czy zjemy w domu? Wzruszyła ramionami. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno.

Luke spojrzał na nią zatroskany.

– Co ci jest, dziecino? Aż tak cię to poruszyło? Przecież ci mówiłem…

– Wiem, ale to boli… choć może nie tyle to, ile widok wszystkich tych żywych trupów, które wciąż roszczą sobie do mnie prawa. A może to ból dojrzewania?… Nie przejmuj się mną. Przypuszczalnie po prostu żal mi Tiffany.

– Jesteś pewna, że nic poza tym? – martwił się o nią bardziej, niż chciał okazać.

– Mówiłam ci, nie wiem. To zresztą nieważne. Ostatnio w moim życiu zaszło sporo zmian… Dorastanie nigdy nie jest łatwe – próbowała się uśmiechnąć, lecz bez rezultatu.

– Keshia, czy ja cię nie unieszczęśliwiam?

– Kochany, skąd ten pomysł? – wykrzyknęła ze zgrozą. Wyglądał nie najlepiej; ciekawe, czym zamartwiał się przez całe popołudnie. Pochyliła się, żeby go pocałować. W oczach miał smutek. Może tylko jej współczuł, odniosła jednak wrażenie, że chodzi o coś więcej.

– Nie jest ci przykro, że zrezygnowałaś z rubryki?

– Naturalnie, że nie. Przeciwnie, bardzo się cieszę. Muszę się tylko oswoić z nową sytuacją.

– Rozumiem – skinął głową i milczał do chwili, gdy skończyła herbatę.

Kiedy się znów odezwał, w jego głosie zabrzmiała dziwna, kolidująca z ich dawną beztroską huta.

– Keshia… muszę ci coś powiedzieć.

– O co chodzi, kochanie? Czyżbyś chciał wyznać, że zataiłeś przede mną żonę i piątkę dzieci? – zażartowała z brawurą właściwą tym kobietom, które mają pewność, że ich mężczyzna nie ma przed nimi absolutnie żadnych tajemnic.

– Nie, głuptasku, nie jestem żonaty. Chodzi o coś innego.

– Wobec tego mów, bo sama nie zgadnę – rzuciła, przybierając zaniepokojoną minę. Musiało to być coś ważnego, inaczej Luke nie kłopotałby jej w takim dniu. Wiedział, że jest zupełnie rozbita z powodu Tiffany.

– Kochanie, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale też nie mogę tego dłużej taić. Dostałem wezwanie do sądu. Grozi mi uchylenie zwolnienia warunkowego.

Słowa te padły pomiędzy nich niczym bomba. Wszystko zatrzęsło się i znieruchomiało.

– Co takiego? – Keshia była pewna, że się przesłyszała. Nie wierzyła własnym uszom. To nie mogła być prawda, to był senny koszmar, z którego zaraz się obudzi.

– Mam się stawić na rozprawie, podczas której sąd zadecyduje, czy zamknąć mnie do więzienia za działalność wywrotową w zakładach karnych. Innymi słowy, za agitację.

– O Boże, Luke… Powiedz, że to żart… – Keshia zamknęła oczy i mocno zacisnęła dłonie na kolanach.

– Niestety, dziecino. Żałuję bardzo, ale to wszystko prawda. – Lucas objął dłonią jej piąstki. Oczy Keshii napełniły się łzami.

– Od jak dawna wiesz?

– Właściwie sprawa wisiała już w powietrzu, zanim cię poznałem. W gruncie rzeczy nigdy jednak nie wierzyłem, że mnie to spotka. Podejrzewałem, że kroplą, która przepełniła czarę, był strajk w San Quentin.

Przeciągnąłem strunę, pomyślał. Dobrze, że nie wykończyli mnie jak Morrisseya.

– Jezu… – jęknęła głucho Keshia. – I co my teraz zrobimy? – Jej mokra twarz zdawała się obrzmiała z bólu. – Czy będą ci potrafili cokolwiek dowieść?

Luke potrząsnął głową, lecz minę miał nietęgą.

– Nie, i chyba dlatego tak się wściekli. Działają na oślep. Będę się bronił, mam dobrego adwokata. To znaczny postęp, bo jeszcze parę lat temu na takiej rozprawie byłeś tylko ty i ława. Więc rozchmurz się, mogło być gorzej. Najważniejsze, że jesteśmy razem i możemy się nawzajem wspierać. Zaczekamy do rozprawy, a potem będziemy walczyć.

Oboje wiedzieli jednak, że stawiane mu zarzuty są prawdziwe i dlatego walka będzie ciężka.

– Nie pękaj, staruszko. – Nachylił się i wziął ją w ramiona, ale ciało Keshii było sztywne i oporne, a wzrok wbity w ziemię. Miał wrażenie, że obejmuje trupa.

– Kiedy jest ta rozprawa? – Keshia bała się, że nazajutrz.

– Za półtora miesiąca. Ósmego stycznia, w San Francisco.

– A potem?

Kiedy spojrzał w jej twarz, przestraszył się.

– Co masz na myśli?

– Co będzie, jeśli znów cię wsadzą?

– Do tego nie dojdzie – rzekł głucho.

– A jeżeli dojdzie, to co? – krzyknęła rozdzierająco.

– Nie! – wybuchnął i w jednej chwili opanował się; za wszelką cenę musiał ją uspokoić. Poszło gorzej, niż liczył, choć właściwie czego mógł się spodziewać? Zachował się jak drań, który wywabia kobietę z rodzinnego domu, aby go następnie podpalić. Keshia wyglądała, jakby po raz drugi w życiu została sierotą. A jej cierpienie nieznośnie ciążyło mu na sercu. – Kochana, nie dojdzie do tego – podjął ciszej. – A jeżeli… jeżeli tak, wówczas postaramy się z tym żyć. Oboje mamy dość odwagi.

Wiedział, że sam ma jej dostatecznie dużo. Ale Keshia? Dość było na nią spojrzeć, by domyślić się, że jest jej o wiele ciężej.

– Nie… – wyszeptała. Musiał natężyć słuch, by pochwycić ten zamierający szept.

– Tak mi przykro…

Cóż więcej mógł jej powiedzieć? Miecz wiszący mu od dawna nad głową wreszcie spadł. Cóż za ironia: dawniej nie miał nic do stracenia, teraz mógł stracić wszystko… A Keshia wraz z nim.

Powinien był ją uprzedzić o wiele wcześniej. Alejandro nie darmo go ponaglał. Lucas jednak zwlekał, robił uniki i sam się okłamywał. Teraz na biurku leżało zmięte zawiadomienie. Wymiar sprawiedliwości sam wziął sprawę w swoje ręce. I proszę, jaki efekt…

Delikatnie uniósł jej brodę i złożył na wargach czuły pocałunek. Tylko taką pewność mógł jej dać: pewność, że ją kocha. Mieli przed sobą jeszcze sześć tygodni – jeśli nikt wcześniej nie wykończy go w ciemnym zaułku.

ROZDZIAŁ 22

W Święto Dziękczynienia zjedli kanapki z indykiem na gorąco w pokoju hotelowym w Chicago. Myśl o rozprawie nie dawała im spokoju, choć za wszelką cenę starali się o niej zapomnieć. Keshia postanowiła, że nie pozwoli, aby ciągły strach zrujnował im życie. Walczyła o radosny nastrój z determinacją, która przerastała niemal jej siły. Luke wiedział, co się dzieje, lecz niewiele mógł pomóc. Jego też każdej nocy dręczyły koszmary. Keshia chudła w oczach, powtarzała wciąż te same dowcipy i udawała, że świetnie się bawi. Nagle zaczęli kochać się dwa, trzy, a czasem cztery razy dziennie, jak gdyby chcieli zgromadzić jak najwięcej uczucia i odłożyć je sobie na zapas. Sześć tygodni to tak niewiele…

– Keshia, żle wyglądasz. Bardzo mnie to martwi.

– Edwardzie, któregoś dnia doprowadzisz mnie do szału.

– Chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje.

Kelner bezszelestnie pojawił się obok nich i dolał do kieliszków roederera.