– To bardzo ładnie z twojej strony. – Keshia podeszła i pocałowała go. Luke objął ją w pasie.
– Poczęstuj Ala piwem – mruknął.
– Pochoruje się, pijąc zimne piwo po tej ilości czekolady mit schlag. - Keshia wyszczerzyła zęby do Alejandra.
– Co? – Luke mówił nazbyt podniesionym głosem, jak gdyby był spięty do ostateczności.
– Z bitą śmietaną.
– Fuj! Przynieś piwo, niech spłucze to obrzydlistwo.
– Luke… – Keshia urwała. Miała wrażenie, że Luke ją odsyła, aby się jej pozbyć. Wyglądał dziwnie, zachowywał się również nienaturalnie.
– Idź już.
Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, po czym zwróciła się do Alejandra:
– Masz ochotę na piwo?
– Nie, ale jak mam się spierać z takim dużym facetem?
– Meksykanin wzniósł obie ręce do nieba.
Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Keshia ruszyła do kuchni ze słowami:
– Lepiej zrobię ci kawy.
Nie mogła znieść myśli o łączeniu piwa ze słodką czekoladą.
– Masz rację – odparł z roztargnieniem Alejandro, jakby on także przystąpił do spisku.
Lucas miał minę małego chłopca, który coś ukrywa. Keshii przemknęło przez myśl, że kupi! jej prezent albo zamówił stolik do kolacji przy świecach. Wolała nie myśleć, że ma to cokolwiek wspólnego z rozprawą. Luke był zresztą zanadto z siebie zadowolony – nawet jeśli nieco drażliwy.
Po chwili zaniosła im kawę do salonu.
– Patrz, chłopie, ta baba uparła się nas otrzeźwić!!
– rzekł wesoło Luke, lecz Alejandro nie wyglądał, jakby mu było do śmiechu. Był spięty i przygnębiony. Czyżby przed chwilą rozegrała się tu jakaś przykra scena? Keshia spojrzała na niego, potem na Lucasa, postawiła kawę i usiadła na sofie.
– Dobra, kotki, koniec zabawy. Co tu się dzieje? – spytała sztucznie podwyższonym głosem. Ręce jej zadygotały.
– Dlaczego coś miałoby się dziać?
– Na przykład dlatego, że jesteś pijany.
– To nieprawda.
– Owszem, prawda. Poza tym – ciągnęła chłodno – widzę, że się czegoś boisz. Mam prawo wiedzieć, o co chodzi. Powiedziałeś Alowi, możesz powiedzieć i mnie.
– Skąd przypuszczenie, że mu się zwierzałem? – Luke umknął wzrokiem w bok i Keshia wpadła w furię.
– Do jasnej cholery, nie rób ze mnie idiotki! Ta kretyńska sprawa kosztowała mnie już dosyć nerwów, więc pytam po raz ostatni: powiesz mi czy nie?
– Słyszysz, Al, co ona wygaduje? – zaśmiał się nieszczerze Lucas, szukając u niego pomocy. Alejandro wbił wzrok w ziemię.
– A może ty mi powiesz, Alejandro? – drżący głos Keshii zaczął się przeradzać w histeryczny dyszkant. Zanim jednak Al otworzył usta, Luke sapnął niecierpliwie i uniósł się z krzesła. Jego twarz natychmiast przybrała kredowy odcień.
– Uspokój się, staruszko – rzekł ze zniecierpliwieniem.
– Sam ci powiem.
W tym momencie cały pokój zakołysał mu się nagle przed oczami i Luke runął na kolana. Alejandro złapał go wpół i wyjął mu z ręki szklankę, której zawartość wylała się na dywan. Keshia podbiegła ze stłumionym okrzykiem, by podtrzymać Luke’a z drugiej strony. Lucas ciężko usiadł na podłodze, opierając głowę o kolana Keshii.
– Spokojnie, nic mi nie jest. Ktoś próbował mnie dziś zastrzelić. Spudłował o cal. – Przymknął oczy, jakby obawiał się patrzeć jej w twarz.
– Co ty wygadujesz? – Keshia oburącz ujęła jego głowę i potrząsnęła nią lekko. Była pewna, że się przesłyszała.
– Ktoś chciał mnie zabić – Luke z trudem uniósł powieki – albo spłoszyć. Skończyło się na strachu. Po prostu musiałem sobie golnąć, to wszystko.
Keshii od razu przypomniał się Morrissey.
– Boże, Luke, kto to zrobił? – zapytała, drżąc na całym ciele. Żołądek podjeżdżał jej do gardła i opadał na powrót jak huśtawka.
– Skąd mam wiedzieć? – Luke tępo wzruszył ramionami. Przeżyty szok wyczerpał go psychicznie.
– Dobra, stary, położymy cię do łóżka. – Alejandro nie był pewien, czy najpierw nie powinien zająć się Keshia. Wyglądała o wiele gorzej. – Dasz radę wstać?
– Żartujesz? – obruszył się Lucas, ruszając do sypialni.
– Nie jestem ranny, tylko narąbany. Na litość boską, nie przesadzaj! – prychnął ze zniecierpliwieniem, gdy Keshia zaczęła mu poprawiać poduszki. – Jeszcze nie umieram. Lepiej zrób mi drinka.
– Nie wiem, czy powinieneś…
Zaśmiał się sarkastycznie i przewrócił oczami. Dopiero teraz Keshia poczuła, że miękną jej kolana. Przysiadła bez tchu na brzegu łóżka.
– Luke, jak to się stało?
– Nie wiem. Miałem dziś spotkanie w hiszpańskim Harlemie i kiedy po naradzie wyszliśmy na ulicę, nagle paf! kula gwizdnęła mi koło ucha. Drań musiał być zezowaty. Nie trafił.
Keshia patrzyła na niego z niedowierzaniem. Mógł już nie żyć, podobnie jak Morrissey. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
– Kto wiedział, że tam będziesz? – spytał posępnie Alejandro.
– Parę osób.
– Ile?
– Najwyraźniej za dużo.
– O Boże, Lucas… ale kto mógł to zrobić? – Keshia wybuchnęła płaczem. Luke uniósł się, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Spokojnie, staruszko, nie przejmuj się tak. To mógł być przypadek, jakiś narkoman uzbrojony w pukawkę. Ewentualnie ktoś, kto mnie zna, na przykład skrajny rygorysta, który nie widzi potrzeby reform więzień, albo zboczony lewak, dla którego jestem nie dość czerwony. Co za różnica? Próbowali, ale im nie wyszło. Jestem zdrów i cały i kocham cię jak zwykle. Czyli nic się nie stało, prawda? – zmusił się do uśmiechu.
– Mam zamiar wynająć ci ochroniarza – oznajmiła Keshia, pociągając nosem.
Luke sięgnął po bourbona z lodem, którego przyniósł mu Alejandro.
– Ani mi się waż – zmarszczył brwi. – Żadnych wygłupów. Zdarzyło się raz i już się nie powtórzy.
– Skąd ta pewność?
– Dziecino, nie upieraj się. Pozwól, żebym sam to rozegrał. Ty mnie tylko kochaj i od czasu do czasu daj mi buzi…
– A nie dawaj rad – dokończyła ze smutkiem. – Mimo wszystko uważam, że ktoś powinien cię pilnować.
– Tacy już się znaleźli.
– Masz obstawę? – Dlaczego on mi już nic nie mówi?, pomyślała z goryczą.
– Owszem. Od rana do nocy chodzą za mną gliny.
– Policja? Dlaczego?
– A jak myślisz? – zdenerwował się Luke. – Ponieważ uważają, że stanowię zagrożenie dla porządku publicznego.
Zwykle skrupulatnie odsuwała od siebie myśl, że jest przestępcą, a decydując się na życie z nim, również siebie postawiła po tej samej stronie, na marginesie praworządnego społeczeństwa. Nigdy jeszcze nie odczuła tego tak dobitnie.
– Poza tym – ciągnął Lucas – nie oszukuj się, złotko. Tym strzelcem wyborowym mógł być także policjant.
– Chyba nie mówisz poważnie! – Keshia zbladła.
– Przecież im nie wolno robić takich rzeczy!
– Gdyby mieli pewność, że uda im się to zatuszować, nie wahaliby się ani chwili.
Keshia nie mogła tego pojąć. Przecież policja miała strzec bezpieczeństwa porządnych obywateli! Ale w tym właśnie cały szkopuł: Luke nie był „porządnym” obywatelem. Wiele osób darzyło go szacunkiem, lecz nie zaliczali się do nich pracownicy wymiaru sprawiedliwości.
– Posłuchaj mnie uważnie – podjął Lucas. – Proszę, żebyś się powstrzymała od nie przemyślanych ruchów. Żadnych wizyt u Ala w Harlemie, samotnych spacerów czy wycieczek metrem. Od tej chwili masz mnie pytać, zanim cokolwiek zrobisz. – Luke miał minę generała armii. – Zrozumiano?
– Tak, ale…