Miał ochotę zapytać, czy na przyszłość będzie mądrzejsza, ale się nie ośmielił. Widział, że ciężko zniosła tę nauczkę. Wyglądała staro, zwłaszcza w prostej liliowej sukience i perłach swojej babki. Zerknął na jej dłoń.
– Ładny pierścionek. Nowy?
– Tak. Luke kupił mi go w San Francisco – spojrzała na niego wyzywająco.
– Rozumiem. – Edward powstrzymał się od komentarza. – Jak ci idzie praca?
– Niespecjalnie. Tak, Edwardzie, wiem, nie musisz tak marszczyć brwi. Wiem, że od dawna nie stworzyłam nic dobrego, że schudłam, wyglądam dziesięć lat starzej i siedzę w domu, bo boję się reporterów. Oboje wiemy, że przeszłam ciężkie chwile, i wiemy też dlaczego, nie musisz się więc silić na tę wstrząśniętą minę. Nie rób z siebie cnotliwego dupka.
– Keshia!
– Tak, Edwardzie?
Dopiero teraz zauważył, że wypiła o wiele więcej, niż myślał. Był tym tak zdumiony, że przez chwilę wpatrywał się w nią ze zdumieniem.
– Co się stało, kochanie? Rozmazałam sobie tusz?
– Jesteś pijana – wyszeptał.
– Owszem – odszepnęła z chłodnym uśmieszkiem.
– I możesz mi wierzyć, upiję się jeszcze bardziej. Edward wyprostował się, kątem oka dostrzegając reporterkę z „Women’s Wear”.
– Niech to licho! – westchnął.
– I to wszystko, skarbie? Staczam się w otchłań alkoholizmu, a ty potrafisz jedynie powiedzieć: „Niech to licho”?
– Keshia, ta kobieta przez cały czas na ciebie patrzy. Błagam, nie rób nic nie przemyślanego, bo… no, będziesz tego żałować.
Roześmiała się głośno i cmoknęła go w policzek. Ołówek reporterki zaczął sunąć po bloczku. Edward miał wrażenie, że sytuacja gwałtownie wymyka mu się z rąk. Keshia nie chciała iść grzecznie do domu, miała ochotę zagrać wszystkim na nerwach. Była gorsza od Lianę: silniejsza, bardziej samowolna i o wiele piękniejsza. Edward zapragnął uderzyć ją w twarz, a potem rzucić na ziemię i wziąć jak swoją na dywanie w „La Grenouille”. Potrząsnął głową, oszołomiony i zgorszony własnymi myślami.
– Keshia… – ujął ją za rękę, modląc się w duchu, aby dała się okiełznać. – Proszę cię…
– Dobrze, Edwardzie – powiedziała cicho, prostując się w krześle. Nie chciała robić następnego skandalu. Oboje jeszcze nie doszli do siebie po poprzednim. – Przepraszam – dodała z westchnieniem.
– Keshia, dlaczego nie chcesz, żebym ci pomógł?
– Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może – na rzęsach Keshii zawisły dwie łzy. – Musisz się z tym pogodzić. Jest to, co jest, co było, minęło, a co będzie… hm, na razie nie wiem jeszcze, co będzie. Może w tym właśnie sęk.
Często zastanawiała się, czy to samo odczuwała Tiffany. Że ktoś skradł jej całą przyszłość.
Edward był przerażony jej reakcją. Znów powiedział coś niewłaściwego. Trudno się było dogadać z tą dziewczyną. Nie mógł się jednak oprzeć, by nie zapytać:
– Żałujesz?
– Jeśli idzie ci o Lucasa, to nie. Nic lepszego nie spotkało mnie w ciągu minionych trzydziestu lat. Żałuję natomiast, że nie jestem w stanie pomóc jemu. Nie można zaskarżyć egzekucji prawomocnego wyroku.
– Nie wiedziałem, że nadal jesteś tak zaangażowana w tę sprawę. Myślałem, że…
– Źle myślałeś – ucięła ostro. – I od razu chcę cię uprzedzić, żebyś nie dostał zawału, kiedy dowiesz się o tym z gazet: niedługo jadę do San Quentin.
– Na miłość boską, po co?
– To chyba oczywiste: żeby go odwiedzić – odparła, nie starając się zniżyć głosu. – I nie mam zamiaru o tym dyskutować. W ogóle, Edwardzie, nasze spotkanie staje się męczące i chyba najwyższy czas się rozstać.
Wychyliła duszkiem resztę szampana i rozejrzała się po sali dziwnym wzrokiem.
– Źle się czujesz? – przestraszył się.
– Nie, nic mi nie jest.
– Wezwać ci taksówkę?
– Tak. Prawdę mówiąc, powinnam już iść. Zaczyna mnie to nużyć. Ta dziwka z „Women’s Wear” nie spuszcza z nas wzroku, odkąd przyszliśmy, a przy tym mam wrażenie, że cała reszta też się na mnie gapi. Mam ochotę powiedzieć im, żeby się odpieprzyli.
Edward zbladł.
– Nie, Keshia. Nie rób tego.
– Dlaczego nie, skarbie? Nie chciałbyś się pośmiać? Kpiła z niego z całym okrucieństwem, na jakie było ją stać.
Dlaczego? Czy nie wiedziała, jak bardzo go to boli? Jak cierpi, widząc ją taką… Przecież jego białe koszule i nieskazitelne garnitury okrywały kogoś, kto miał serce, duszę, ciało… Łzy zapiekły go w oczy. Wstał.
– Wychodzimy – rzekł sucho.
Keshia wyczuła zmianę, jaka w nim zaszła.
– Bardzo się na mnie gniewasz? – szepnęła, gdy pomagał jej włożyć futro. Speszyła się. Chciała tylko zrobić mu na złość… i zranić go. – Nie. Po prostu żal mi ciebie.
Prowadził ją do drzwi, mocno trzymając za łokieć. Zabawa się skończyła, nie miał zamiaru zezwolić jej na następny skandal. Idąc rozdzielał lodowate uśmiechy na prawo i lewo, żeby pokryć nimi swoją irytację i pożałowania godny stan Keshii.
Zatrzymali się w szatni.
– Edwardzie, ja… – Keshia zaczęła płakać.
– Nie tutaj – upomniał ją surowo. Miał już tego dość. Keshia szybko otarła łzy rękawiczką i spróbowała ułożyć usta w uśmiech.
– Powinnaś wrócić do domu i odpocząć – rzekł Edward, wkładając kapelusz.
– Właściwie miałam zamiar iść na zebranie komitetu, ale nie wiem, czy starczy mi sił…
– Wątpię – uciął chłodno.
– Dawno tam nie zaglądałam… – A po Tiffany został wakat na stanowisku czarnej owcy, w sam raz dla mnie, dodała w duchu. Oblała ją fala gorąca, potem zimna i przez moment wyobraziła sobie zachwyt reporterki „Women’s Wear” na widok Keshii Saint Martin wymiotującej w szatni.
Edward szybko wyprowadził ją na ulicę. Świeże powietrze trochę jej pomogło.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co z siebie robisz? – rzekł gorzko Edward. – I dla kogo? Dla takiego… takiego… takiego zera! Na miłość boską, Keshia, opamiętaj się. Napisz do niego, że nie chcesz go więcej widzieć. Powiedz mu…
– Dajesz mi wybór?
– Co masz na myśli? – spytał ostrożnie, czując, jak zimny dreszcz spływa mu po plecach.
– Doskonale wiesz, co mam na myśli. Każesz mi wybierać między twoją przyjaźnią a jego miłością?
Nie, kochana, westchnął w duchu. Między moją miłością…
– Bo jeśli to właśnie chcesz osiągnąć – podjęła – to żegnam.
Zamachała ręką w stronę nadjeżdżającej taksówki. Samochód z piskiem opon zatrzymał się pod markizą.
– Nie, Keshia, ja…
– Wobec tego do zobaczenia, mój drogi – cmoknęła go w policzek i już jej nie było.
Zabiłam go, myślała później, zabiłam go tak samo jak matkę, jak Tiffany…
Nie, pocieszała się, jest twardy i uparty… dostatecznie uparty, by to znieść. Edward wie, czym jest lojalność. Zrozumie.
Edward szedł powoli przed siebie. Zaglądał w twarze mijanym kobietom, w każdej z nich szukając Keshii.
Taksówka zatrzymała się pod podanym adresem przy Piątej Alei w samą porę, by Keshia zdążyła na spotkanie. Stare kwoki na pewno już zaczęły się zbierać. Parada futer, klejnotów, wypacykowanych twarzy… Zawahała się w progu i nagle poczuła, że nie zdoła tam wejść. Wścibskie oczy w „La Grenouille” omal nie prześwidrowały jej na wylot, ale tam ciekawscy musieli trzymać się na dystans. Tu nie będzie miała takiej szansy. Naturalnie, wszystkie znajome widziały już zdjęcia w prasie i znały na pamięć każde słowo tej niechlubnej historii.
Ruszyła do skrzyżowania, czując, jak śnieg chrzęści jej pod stopami. Miała ochotę uciec i zaszyć się w mysiej dziurze. Bezmyślnie wkroczyła znów w stare koleiny: z jednej restauracji do drugiej, z taksówki do taksówki, od jednego drinka do następnego i jeszcze jednego… Zastanawiała się, co ją, u licha, opętało.