Bez względu na to, czy motyw takiej ucieczki jest racjonalny, czy irracjonalny, dyrektorzy ogrodów zoologicznych powinni sobie uświadomić, że zwierzęta nie uciekają dokądś, lecz przed czymś. Coś na ich terytorium musiało je wystraszyć – wtargnięcie wroga, napaść innego, dominującego zwierzęcia, niepokojący hałas – i wyzwolić taką właśnie reakcję. Zwierzę ucieka, lub przynajmniej próbuje uciec. Byłem zaskoczony, kiedy przeczytałem w zoo w Toronto – zresztą znakomitym – że lampart potrafi wyskoczyć pionowo w górę na wysokość ponad pięciu metrów. Mur okalający wybieg dla lamparta w naszym ogrodzie w Puttuczczeri był wysoki na cztery i pół metra. Jak przypuszczam, Rosie i Copycat nie wyskoczyły nigdy nie dlatego, że były do tego niezdolne, ale po prostu dlatego, że nie miały powodu, by uciekać. Zwierzęta, które uciekają, porzucają znane na rzecz nieznanego – a jeśli istnieje coś takiego, czego zwierzę nienawidzi ponad wszystko, to jest to właśnie nieznane. Zbiegłe zwierzę chowa się zwykle w pierwszej kryjówce dającej poczucie bezpieczeństwa, i jest groźne tylko dla tych, którzy przypadkiem staną mu na drodze do tego uznanego za bezpieczne miejsca.
ROZDZIAŁ 11
Przyjrzyjmy się bliżej przypadkowi samicy czarnej pantery, która uciekła z zoo w Zurychu zimą 1933 roku. Była w ogrodzie nowicjuszką i początkowo robiła wrażenie zaprzyjaźnionej z nowo poznanym samcem, choć liczne rany od pazurów wskazywały na poważne konflikty małżeńskie. Zanim podjęto w tej sprawie jakąkolwiek decyzję, pantera przecisnęła się przez otwór między prętami w górnej części klatki i rozpłynęła w mroku. Wiadomość, że w mieście grasuje mięsożerna bestia, wywołała popłoch wśród mieszkańców Zurychu. Zastawiono rozmaite pułapki i spuszczono psy myśliwskie. Ale te ostatnie tylko oczyściły miasto z innych, bezpańskich psów. Przez dziesięć tygodni nie natrafiono na najmniejszy ślad zbiegłego zwierzęcia. W końcu jakiś parobek natknął się na nie przypadkiem w stodole odległej od miasta o dwadzieścia pięć mil i zastrzelił zbiega. W pobliżu znaleziono niedojedzone szczątki sarny. To, że wielki kot tropikalny zdołał przeżyć ponad dwa zimowe miesiące w Szwajcarii i nikogo w tym czasie nie zaatakował, świadczy dowodnie o tym, że tacy uciekinierzy nie są niebezpiecznymi mordercami, lecz po prostu dzikimi stworzeniami, które usiłują dostosować się do warunków, w jakich się znajdą.
Historia ta jest tylko jedną z wielu. Gdyby tak wziąć jakieś miasto, na przykład Tokio, odwrócić je do góry nogami i potrząsnąć nim porządnie, bylibyśmy zdumieni, ile wypadłoby z tego miasta zwierząt. I zapewniam, że nie byłyby to jedynie psy i koty. Węże boa, warany, krokodyle, piranie, strusie, wilki, rysie, kangury, manaty, jeżozwierze, orangutany, dziki – taki właśnie deszcz mógłby spaść na nasze parasole. A oni liczą na to, że uda im się znaleźć… ha! I to w środku meksykańskiej dżungli! Ha, ha! Śmiechu warte i tyle. Co oni sobie wyobrażają?
ROZDZIAŁ 12
Czasami ogarnia go wzburzenie. I nie chodzi o to, co mówię (mówię zresztą niewiele). Porusza go jego własna historia. Pamięć to ocean i on kołysze się na jego falach. Martwię się, że przestanie mówić. Ale on chce mi opowiedzieć swoją historię. Kontynuuje opowieść. Po tylu latach Richard Parker wciąż czai się w jego świadomości.
Jest przemiłym człowiekiem. Za każdym razem, kiedy go odwiedzam, przygotowuje prawdziwą ucztę złożoną z południowoindyjskich wegetariańskich potraw. Powiedziałem mu kiedyś nieopatrznie, że lubię pikantne jedzenie. Nie wiem, skąd mi przyszła do głowy taka bzdura. To wierutne kłamstwo. Teraz popijam wszystko litrami jogurtu, ale to nic nie pomaga. Za każdym razem jest tak samo: moje kubki smakowe więdną i obumierają, czerwienieję jak burak, w oczach wzbierają łzy, moja głowa zamienia się w płonącą chałupę, a przewód pokarmowy jęczy i skręca się w męce jak wąż boa, który połknął kosiarkę do trawy.
ROZDZIAŁ 13
A zatem jeśli wpadniecie przypadkiem do klatki lwa, to ten rozerwie was na strzępy nie dlatego, że jest głodny – zapewniam was, że zwierzęta w zoo mają pożywienia pod dostatkiem – czy krwiożerczy, ale dlatego, że wtargnęliście na jego terytorium.
Nawiasem mówiąc, to właśnie dlatego treser musi zawsze wchodzić na arenę pierwszy, i to tak, żeby lwy dobrze to widziały. Czyniąc to, ustanawia pewien porządek, daje do zrozumienia, że arena to jego terytorium, a nie ich, i przypomina im o tym ciągle, pokrzykując, tupiąc i strzelając z bata. Na lwach robi to wrażenie. Odczuwają przewagę tresera bardzo intensywnie. Zauważcie, w jaki sposób wchodzą na arenę: te potężne drapieżniki, ci „królowie zwierząt”, pełzają z podwiniętymi ogonami i trzymają się obrzeży areny, która jest zawsze okrągła, a więc nie ma się gdzie na niej schować. Lwy zostają skonfrontowane z dominującym samcem, samcem superalfa, i muszą się podporządkować odprawianemu przez niego rytuałowi dominacji. Rozdziawiają więc na rozkaz paszcze, siadają, skaczą przez oklejone papierem obręcze, czołgają się przez rury, chodzą tyłem, turlają się po arenie. „To jakiś wariat”, myślą. „Jeszcze nigdy nie widzieliśmy takiego przywódcy stada. Ale rządzi nami dobrze. Koryto jest zawsze pełne i – powiedzmy to sobie, chłopaki, szczerze – dzięki tym jego błazeństwom mamy przynajmniej jakieś zajęcie. Ciągłe przysypianie byłoby trochę nudne. Cieszmy się, że nie musimy jeździć na rowerach, jak niedźwiedzie, ani łapać fruwających talerzy, jak szympansy!”.
Tyle że lepiej, żeby treser upewniał się stale, czy wciąż jest dla zwierząt superalfą. Bo jeśli nierozważnie obsunie się do grupy beta, słono za to zapłaci. Najbardziej wrogie i agresywne reakcje zwierząt wywołuje ich niepewność co do miejsca w hierarchii społecznej. Zwierzę skonfrontowane z człowiekiem musi zawsze wiedzieć, jaka jest jego pozycja, czy jest od człowieka o szczebel wyżej, czy niżej. Miejsce w hierarchii społecznej ma zasadnicze znaczenie dla trybu życia, jaki zwierzę prowadzi. Określa, z kim i jak może się sprzymierzyć, gdzie i kiedy jeść, gdzie odpoczywać, pić i tak dalej. Jeśli zwierzę nie jest pewne swej pozycji, do jego życia wkrada się element anarchii. Staje się nerwowe, płochliwe, niebezpieczne. Na szczęście dla treserów o pozycji społecznej wśród wyżej zorganizowanych zwierząt nie zawsze decyduje brutalna siła. Hediger (1950) pisze: „Kiedy dochodzi do spotkania dwóch zwierząt, to z nich, które potrafi onieśmielić, zastraszyć przeciwnika, zostaje uznane za społecznie dominujące, a zatem o jego pozycji nie zawsze musi decydować walka; w pewnych okolicznościach może wystarczyć samo spotkanie”. Są to słowa mądrego, znającego się na zwierzętach człowieka. Hediger był przez wiele lat dyrektorem ogrodu zoologicznego, najpierw w Bazylei, potem w Zurychu. Znał więc doskonale psychikę zwierząt.
Pojawia się tu kwestia przewagi rozumu nad prymitywną krzepą. Dominacja tresera opiera się na psychologii. Obce otoczenie, wyniosła postawa tresera, jego stoicki spokój, twarde spojrzenie, zdecydowane ruchy, wydawane przez niego dziwne dźwięki (na przykład strzelanie z bicza i gwizd) – to te liczne czynniki, które budzą w zwierzęciu wahania i lęk i uświadamiają mu jego pozycję, czyli to, co jest dla niego najważniejsze. Usatysfakcjonowany Numer Dwa spuszcza z tonu, a Numer Jeden może zwrócić się do widowni i zawołać: „Zaczynamy przedstawienie! Panie i panowie, za chwilę zobaczymy skoki przez obręcze płonące prawdziwym ogniem…”.