Выбрать главу

ROZDZIAŁ 14

Co ciekawe, najbardziej podatny na triki tresera jest ten lew, który zajmuje najniższą pozycję w stadzie, czyli omega. Może on zyskać najwięcej na bliskim związku z superalfą, czyli pogromcą. Nie jest to tylko sprawa dodatkowych smacznych kąsków. Zbliżenie z treserem oznacza także obronę przed innymi członkami stada. Właśnie to potulne zwierzę – dla publiczności tak samo wielkie i srogie jak inne lwy – będzie gwiazdą popisu, podczas gdy bardziej konfliktowi podopieczni, beta i gamma, ignorowani przez tresera, przesiedzą cały pokaz na swoich kolorowych beczkach na skraju areny.

Tak samo jest z innymi zwierzętami cyrkowymi, podobne sytuacje można też zaobserwować w ogrodach zoologicznych. Zwierzęta stojące niżej w hierarchii społecznej czynią największe, wymagające największej inwencji wysiłki, by zbliżyć się do opiekunów. Są im najwierniejsze, szukają ich towarzystwa, jest mało prawdopodobne, żeby się buntowały czy sprawiały kłopoty. Zjawisko to zaobserwowano wśród wielkich kotów, bizonów, zwierzyny płowej, pustorożców, małp i wielu innych zwierząt. Jest ono doskonale znane ludziom z branży.

ROZDZIAŁ 15

Jego dom to świątynia. W holu wisi oprawiony obraz przedstawiający Ganeśę, tego z głową słonia. Uśmiechnięty, różowawy bóg, z brzuszkiem i w koronie, patrzy przed siebie; w trzech rękach trzyma różne przedmioty, czwartą, uniesioną, błogosławi i pozdrawia wiernych. Jest bogiem, który obala przeszkody, bogiem szczęścia, mądrości, patronem ludzi światłych. W najwyższym stopniu sympatycznym. Zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. U jego stóp przycupnął usłużnie szczur, jego wierzchowiec. Bo kiedy bóg Ganeśa podróżuje, dosiada szczura. Na przeciwległej ścianie wisi prosty drewniany krzyż.

W salonie, na stoliku obok sofy, stoi oprawiony w ramkę obrazek przedstawiający Matkę Boską z Guadalupe w długiej szacie, spod której sypią się kwiaty. Obok stoi również oprawione zdjęcie Kaaby, najświętszego sanktuarium islamu, świątyni otoczonej przez wielotysięczny tłum wiernych. Na telewizorze mosiężna figurka Siwy, przedstawionego jako Nataradża, kosmiczny bóg tańca, który rządzi obrotami ciał niebieskich i upływem czasu. Tańcząc, depcze demona ignorancji; cztery ręce boga rozpostarte są w tanecznym geście, jedna stopa oparta na plecach demona, druga uniesiona. Kiedy Nataradża opuści nogę, czas się zatrzyma.

W kuchni jest ołtarzyk. Urządził go w kredensie, usuwając drzwiczki i zastępując je rzeźbionym łukowatym portykiem. Portyk zasłania częściowo żółtą żarówkę, która wieczorami oświetla wnętrze ołtarzyka. W głębi stoją dwa obrazki; jeden, umieszczony z boku, przedstawia znów Ganeśę, a stojący w środku, w większej ramie, uśmiechniętego, błękitnoskórego Krisznę grającego na flecie. Na obu obrazkach na wysokości czół bogów są widoczne na szkle smugi czerwonego i żółtego proszku. W miedzianej miseczce na ołtarzu umieszczona jest srebrna trimurti, wyobrażenie świętej trójcy. Gospodarz objaśnia mi tę triadę, wskazując po kolei palcem: Lakszmi, bogini-matka Śakti, która przybrała postać Parwati, i Kriszna, tym razem jako raczkujące niemowlę. Pomiędzy boginiami widać kamienny symbol joni i lingamu, emblematu Siwy; wygląda to jak połówka awokado ze sterczącym ze środka fallicznym kształtem i jest hinduskim symbolem żeńsko-męskiej kosmicznej energii. Po jednej stronie miseczki leży na podstawce koncha, po drugiej – mały srebrny dzwonek. Wszędzie rozsypane są ziarna ryżu oraz lekko już przywiędłe kwiaty. Wszystko to przyprószone jest tu i ówdzie żółtym lub czerwonym proszkiem.

Nieco wyżej, na półce, stoją różne liturgiczne utensylia: puchar z wodą, miedziana łyżka, lampa z knotem zanurzonym w oliwie, kadzidełka i małe miseczki pełne czerwonego i żółtego proszku, ziaren ryżu i zbrylonego cukru.

W jadalni jest jeszcze jedna Matka Boska.

Na piętrze, w jego gabinecie, obok komputera, siedzi mosiężny Ganeśa ze skrzyżowanymi nogami, na ścianie wisi drewniany krucyfiks przywieziony z Brazylii, a w kącie leży zielony modlitewny dywanik. Chrystus na krzyżu jest pełen ekspresji – widać wyraźnie jego cierpienie. Dywanik ułożono starannie w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu. Obok, na niskiej etażerce, leży przykryta kawałkiem tkaniny książka. Na tkaninie widnieje jedno misternie wyhaftowane arabskie słowo, złożone z jednego alifa, dwóch łamów i z ha. Czyli po arabsku Bóg.

Księga na nocnym stoliku to Biblia.

ROZDZIAŁ 16

Wszyscy rodzimy się jak katolicy – pogrążeni w otchłani, bez religii, dopóki kapłan nie powierzy nas przez chrzest Bogu. Na tym spotkaniu dla większości z nas sprawa się kończy, jeśli coś się zmienia, to raczej na gorsze niż na lepsze; wielu ludzi wyrzeka się z czasem Boga. W moim przypadku było inaczej. Tym kimś, kto uświadomił mi Jego istnienie, była dla mnie starsza i bardziej tradycyjnie myśląca siostra mojej matki, która zabrała mnie do świątyni, kiedy byłem jeszcze niemowlakiem. Cioteczka Rohini była zachwycona swoim nowo narodzonym siostrzeńcem i sądziła, że jej zachwyt udzieli się bogini-matce. „To będzie jego pierwsze, symboliczne wyjście z domu”, powiedziała. „Samskara!”. I rzeczywiście, było symboliczne. Pojechaliśmy do Madurai. Po siedmiogodzinnej podróży pociągiem stałem się od razu weteranem. Mniejsza z tym. W każdym razie pojechaliśmy tam, żeby uczestniczyć w znanym hinduskim rytuale inicjacyjnym. Matka trzymała mnie na rękach, ciotka ją przynaglała. Nie mam żadnych wyraźnych wspomnień z tej pierwszej wizyty w świątyni, ale pewne kadzidlane wonie, gra świateł i cieni, płomienie, eksplozje koloru, coś z dusznej i tajemniczej atmosfery tego miejsca musiało pozostać w mojej podświadomości. Zostało w niej zasiane ziarno religijnej egzaltacji, nie większe niż nasionko gorczycy. Zakiełkowało i nie przestało rosnąć do dziś.

Zostałem hindusem dzięki rzeźbionym rożkom ze sproszkowanym czerwonym kumkum i koszykom z żółtymi grudkami kurkumy, dzięki girlandom kwiatów i pokruszonym skorupom kokosa, dzięki zwiastującemu nadejście Boga dźwiękowi dzwoneczków, dzięki zawodzeniu trzcinowych piszczałek nadaswaram i dudnieniu bębnów, dzięki tupotowi bosych nóg na kamiennych podłogach korytarzy pogrążonych w mroku przeszywanym włóczniami słonecznego światła, dzięki woni kadzideł, płomykom krążących w ciemnościach lamp arati, śpiewanym słodkimi głosami badżanom, dzięki słoniom, które ustawiły się w krąg, żeby błogosławić, dzięki kolorowym malowidłom na ścianach, opowiadającym równie barwne historie, wreszcie dzięki wypisywanemu na czołach na różne sposoby temu samemu słowu – wiara. Zacząłem okazywać lojalność wobec tych zmysłowych doznań i wrażeń, zanim jeszcze dowiedziałem się, co znaczą i czemu służą. Tak dyktuje mi moje serce. Czuję się swojsko w świątyni hinduskiej. Jestem świadom obecności Istoty Najwyższej, choć nie upersonifikowanej, jak to się zwykle odczuwa, lecz jako czegoś znacznie większego. Wciąż jeszcze serce we mnie zamiera na widok murti, tego Boga upostaciowanego, który mieszka w świętym przybytku. Wiem, że znajduję się wtedy naprawdę w świętym kosmicznym łonie, w miejscu, gdzie wszystko się rodzi, i odczuwam jako wielkie szczęście to, że mogę obcować z samą jego istotą. Ręce składają mi się same w poczuciu nabożnej czci. Łaknę ofiarnego prasadu, tej przesłodkiej ofiary składanej Bogu, która wraca do nas w postaci oczyszczonego, poświęconego poczęstunku. Moje dłonie pragną poczuć żar świętego płomienia, którego błogosławieństwo przenoszę na moje oczy i czoło.