Выбрать главу

Czepiałem się życia. Ogarniało mnie ledwie tłumione szaleństwo. Skwar był piekielny. Osłabłem tak, że nie mogłem utrzymać się na nogach. Wargi mi spierzchły i popękały. W ustach zaschło, podniebienie i język pokrywał kleisty, obrzydliwie cuchnący osad. Skórę miałem poparzoną. Bolały mnie zesztywniałe mięśnie. Spuchnięte ręce i nogi, zwłaszcza stopy, były źródłem nieustannej męki. Konałem z głodu i znów nie mogłem zdobyć pożywienia. Jeśli chodzi o wodę, Richard Parker wypijał jej tyle, że musiałem się ograniczyć do pięciu łyżek dziennie. Wszystkie te fizyczne cierpienia były jednak niczym w porównaniu z torturami moralnymi, jakie musiałem znosić. Dzień, w którym oślepłem, był w moim odczuciu początkiem cierpień większych niż wszystko to, co przeżyłem dotychczas. Nie potrafiłbym powiedzieć, w jakiej fazie mojej oceanicznej tułaczki się to stało. Czas, jak już mówiłem wcześniej, był dla mnie teraz czymś abstrakcyjnym. Musiało to nastąpić gdzieś pomiędzy setnym a dwusetnym dniem. Byłem pewien, że nie przeżyję kolejnego. Do rana następnego dnia zniknął cały strach przed śmiercią i postanowiłem umrzeć. Doszedłem do smutnego wniosku, że nie mogę się dłużej opiekować Richardem Parkerem. Poniosłem porażkę, zawiodłem jako opiekun. Przejmowałem się bardziej jego bliskim zgonem niż własnym. Ale załamany i wykończony, nie mogłem już naprawdę nic dla niego zrobić.

Moje ciało poddawało się szybko. Czułem, jak ogarnia mnie śmiertelna słabość. Wiedziałem, że umrę najdalej po południu. Żeby sobie nieco ulżyć, postanowiłem przynajmniej ugasić nieznośne pragnienie, które dręczyło mnie od tak dawna. Wypiłem tyle wody, ile mógł pomieścić mój żołądek. Gdybym jeszcze miał cokolwiek do jedzenia! Usadowiłem się na środku szalupy, opierając się na zrolowanym brezencie. Zamknąłem oczy i czekałem, aż uleci ze mnie ostatnie tchnienie. – Żegnaj, Richardzie Parkerze – wymamrotałem. – Przykro mi, że cię zawiodłem. Starałem się, jak mogłem. Żegnaj. Drogi ojcze, matko, Ravi, pozdrawiam was serdecznie. Wasz kochający syn i brat wkrótce się z wami spotka. Nie było takiej godziny, żebym o was nie myślał. Chwila, w której was zobaczę, będzie najszczęśliwszą chwilą w moim życiu. A teraz pozostawiam swoje sprawy Bogu, który jest miłością i którego kocham bezgranicznie.

I wtedy usłyszałem głos:

– Czy jest tu ktoś?

To zdumiewające, co człowiek słyszy, pogrążając się samotnie w mroku zamierającej świadomości. Same dźwięki bez kształtu i koloru brzmią dziwnie. Być ślepym to słyszeć inaczej.

– Czy jest tu ktoś? – powtórzył głos.

Uznałem, że tracę zmysły. Było to smutne, ale prawdziwe. Niedola lubi towarzystwo, a obłęd je przywołuje.

– Czy jest tu ktoś? – powtórzył głos z uporem.

Wyrazistość moich halucynacji była zdumiewająca. Głos miał swoje indywidualne brzmienie, był znużony i ochrypły. Postanowiłem podjąć grę.

– Oczywiście, że ktoś tu jest – odpowiedziałem. – Zawsze gdzieś jest jakiś ktoś. A tak nawiasem mówiąc, kto pyta?

– Miałem nadzieję, że jest tu ktoś jeszcze.

– Jak to, ktoś jeszcze? Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś? Jeśli nie podoba ci się ten figiel twojej wyobraźni, to spróbuj innego. Jest ich mnóstwo do wyboru.

Hmmm. Figiel. Fig-iel. Figa byłaby nie najgorsza.

– A więc nie ma tu nikogo?

– Cśśś… Marzę o figach.

– O figach! Naprawdę masz figę? Mógłbyś mi dać troszeczkę? Błagam! Tylko kawałeczek. Umieram z głodu.

– Mam niejedną figę. Mam całą wielką figową fikcję.

– Całą figową fikcję! Och, proszę, daj choć ugryźć? Ja…

Głos, czy też poszum wiatru i fal, zaniknął.

– Są dojrzałe, soczyste i pachnące – ciągnąłem. – Gałęzie uginają się pod ich ciężarem. Pewnie jest ze trzysta fig na tym drzewie.

Milczenie.

Po chwili głos powrócił.

– Porozmawiajmy o jedzeniu…

– Świetny pomysł.

– Co byś zjadł, gdybyś mógł wybierać?

– Doskonałe pytanie. Urządziłbym sobie wspaniałą wyżerkę. Zacząłbym od ryżu i sambara. Potem zjadłbym ryż z ciecierzycą i dałem, i ryż z brokułami, i…

– A ja bym…

– Jeszcze nie skończyłem. A do ryżu zjadłbym pikantny sambar z tamaryszkiem i sambar z cebulą, i…

– Coś jeszcze?

– No właśnie mówię. Zjadłbym też jarzynowe sagu i jarzynową kormę, i ziemniaczaną masalę, i kapuściany wadai, i masalę dosai, i pikantny soczewkowy rasam, i…

– Rozumiem.

– Chwileczkę. I jeszcze faszerowane bakłażany, i kokosowe jam kutu, i ryżowe ciasto idli, i kalafiorowy wadai, i jarzynowe badżdżi, i…

– Brzmi to bardzo…

– Czy już mówiłem o chutneyu? Kokosowy chutney i miętowy chutney, i marynowana zielona chilli, i marynata z agrestu, wszystko podane oczywiście z chlebem nan, ciastkami popadam z soczewicy, plackami parata i ciastkami puri.

– Brzmi to…

– Sałatki! Sałatka z mango i z okry i zwykła mizeria z ogórków. A na deser migdałowy pajasam i mleczny pajasam, i naleśniki z cukrem palmowym, i orzechowe toffi, i kokosowe burfi, i lody waniliowe z gorącą, gęstą czekoladową polewą.

– I to by było wszystko?

– Zwieńczyłbym tę małą przekąskę dziesięciolitrowym dzbanem świeżej, czystej, chłodnej wody i kawą.

– Brzmi to bardzo zachęcająco.

– Owszem.

– Powiedz mi, co to jest kokosowe jam kutu?

– To po prostu niebo w gębie. Żeby je przyrządzić, trzeba mieć ignam, wiórki kokosowe, zielone banany, zmielone chilli i czarny pieprz, zmieloną kurkumę, kminek, gorczycę i trochę olejku kokosowego. Wiórki kokosowe praży się bez tłuszczu, aż zrobią się złociste…

– Czy mogę coś zasugerować?

– Słucham.

– Dlaczego by zamiast kokosowego jam kutu nie zjeść gotowanego ozora wołowego w sosie musztardowym?

– To mi nie wygląda na danie wegetariańskie.

– To prawda. A potem flaków.

– Flaki? Zjadłeś już język nieszczęsnego zwierzęcia, a teraz chcesz pożreć jego żołądek?

– Tak! Marzę o flakach a la mode de Caen – gorących, z pulpetami.

– Jakimi pulpetami? Z czego się je robi?

– Z cielęciny.

– Z cielęciny!

– Z sosem grzybowym są po prostu przepyszne!

Skąd się brały te odrażające, świętokradcze przepisy? Czy oszalałem na tyle, żeby rozważać możliwość pożarcia krowy i jej potomstwa? W jaki straszliwy wir mnie wciągnęło? Czyżby łódź znalazła się znów wśród pływających śmieci?

– Jaka będzie twoja następna obraźliwa propozycja?

– Móżdżek cielęcy z masełkiem.