Выбрать главу

Znalezienie motelu nie stanowiło najmniejszego problemu. Heaven okazało się na tyle dużym miasteczkiem, że Thomas mógł nawet przebierać. Wybrał lokum najbliżej drogi, budynek wyglądający trochę jak jedno z zapamiętanych z rodzinnego kraju schronisk górskich. Nie zdziwiło go wcale, że właściciele motelu nazywają się Markowscy; wręcz przeciwnie, uznał to z kolejny znak od Fortuny.

Odpuszczając sobie kolację (nagła fala zmęczenia wyparła głód), poszedł prosto do pokoju i zamknąwszy walizkę w szafie (żeby nic z niej nie wyszło - pomyślał i zaśmiał się bez przekonania), bez sił opadł na łóżko. Zasnął natychmiast.

* * *

Pamiętając, że ma do czynienia ze śmiertelnikiem, od północy Loki zaczął zwalniać przy każdym motelu i uważnie obserwować parkingi. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby przejechać za daleko i dać się tak okpić. I nie chodziło tu już wcale o pieniądze, lecz o boską ambicję… no i oczywiście Kłamczuch. Loki nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, ale naprawdę brakowało mu jego maskotki.

Omal nie przegapił kolejnego motelu, tym razem drewnianego, wyglądającego jak góralska chata. Loki zlustrował okolicę. Lokal nie miał parkingu, a wśród stojących pod oknami samochodów nie było żadnego dodge’a.

- Ruszamy więc da… - Nagle w oknie na pierwszym piętrze coś błysnęło. Krótki rozbłysk światła, zupełnie jakby ktoś zapalił zapalniczkę lub zapałkę.

Loki przyjrzał się oknu uważniej i po chwili na jego twarz wypłynął uśmiech. Na parapecie siedział szary pluszowy miś.

* * *

Thomas obudził się kwadrans po ósmej rześki i wypoczęty. Przeciągał się właśnie, marząc o pysznym śniadaniu, gdy nagle ktoś odchrząknął.

- Dobrze się bawiłeś? - zapytał ów tajemniczy ktoś siedzący, jak się okazało, w fotelu naprzeciwko łóżka. - Uciekając z moją forsą?

Wawrzycki milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Facet w fotelu nie wyglądał na takiego, któremu da się wcisnąć pierwszy lepszy kit, a nic naprawdę dobrego nie przychodziło mu do głowy. Postanowił zaryzykować z prawdą.

- Całkiem nieźle - wypowiedziawszy to zdanie, z miejsca zdał sobie sprawę, że nie zabrzmiało ono zbyt poważnie. I raczej nie poprawiło jego sytuacji. Zaraz więc dodał: - Ale nie dlatego, że to pańska forsa, tylko dlatego, że fajnie jest mieć tyle szmalu.

Mężczyzna w fotelu skinął głową.

- Też tak uważam. Ale to w żaden sposób cię nie usprawiedliwia.

Sięgnął ręką za siebie i z kabury przy pasie wydobył pistolet. Wymierzył w przerażonego Thomasa.

- Właściwie powinieneś się cieszyć, że tylko tak się to skończy - powiedział całkiem poważnie. - Jeszcze nie tak dawno za taką zniewagę zabijałbym cię przez tydzień, bawiąc się przy tym jak nigdy. A dziś…

Uniósł broń.

- Dziś jest inaczej.

Pociągnął za spust. Rozległ się suchy trzask, po którym w pokoju zapanowała absolutna cisza. Dwóch mężczyzn wpatrywało się w siebie, obydwaj zaskoczeni, choć tylko po jednym z nich było to widać. Drugi powoli opuścił broń i uśmiechnął się.

- Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie nauczką. - powiedział, jakby wszystko szło po jego myśli. Wstał, obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.

Nagle przystanął w pół kroku i zerknął na pusty parapet. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. To, czego szukał, leżało na fotelu, na którym przed chwilą siedział. Szary pluszowy miś. Siedział spokojnie i prosto, a obie łapki miał ukryte za plecami.

- Mogłem się domyślić - mruknął do siebie długowłosy mężczyzna.

Podszedł do fotela i podniósł misia. Tak jak się spodziewał, za pluszakiem leżały naboje kaliber dziewięć milimetrów. Zawartość całego magazynka plus jeden. Niedźwiadek znał się na rzeczy.

* * *

Dopiero jakiś kwadrans po wyjściu mężczyzny Thomas odważył się poruszyć. Przeszedł przez pokój, stawiając ostrożnie krok za krokiem jak jakiś gość świeżo po rehabilitacji. Niewiele zresztą brakowało i do sztywnych kolan, i do sztucznych zębów, a nawet do śmierci. Drżał na całym ciele.

Nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju, zamknął go i zaniósł klucz do recepcji. Na swoje szczęście rachunek zapłacił z góry, więc zostało mu już tylko pożegnać się z rodakami i pojechać w drogę.

W samochodzie znalazł plik obligacji, który dzień wcześniej wyjął, by wymienić go w banku na gotówkę. Było tego z dziesięć tysięcy. Niewiele, ale zdaniem Thomasa kwota doskonała na początek. Czegokolwiek…

Zaczął od kupienia misia.

KORONA STWORZENIA

Góry Skaliste Kolorado, USA

Ostatnią rzeczą, jaką dostrzegła Allison, zanim zapadła w ciemność, była eksplodująca twarz jej chłopaka.

Zatrzymała się wtedy tylko na moment, odwróciła, by zapytać go o mapę. On również się zatrzymał, głośno łapiąc powietrze, wyraźnie wdzięczny za chwilę wytchnienia. Miał dwadzieścia kilo nadwagi i naprawdę wiele kosztowała go ta wyprawa. Mimo to, stojąc na podejściu, uśmiechał się szeroko. Otworzył nawet usta, by coś powiedzieć.

I wtedy właśnie usłyszała huk.

Jego twarz nie zdążyła nawet zmienić wyrazu. W jednej chwili szeroko uśmiechnięta, w następnej zaś od oczu w dół zastąpiła ją ogromna dziura. Kawałki kości pokryte krwawymi ochłapami skóry poleciały na wszystkie strony.

Zwłoki przez chwilę stały jeszcze, kołysząc się lekko do przodu i tyłu, po czym runęły na ziemię.

W tej samej niemal chwili Allison spowiła ciemność.

* * *

Obudził ją potworny smród. Zwymiotowała po raz pierwszy, jeszcze zanim otworzyła oczy. Gdy skończyła, miała wrażenie, że jej przełyk płonie żywym ogniem, ale i tak poczuła się nieco lepiej. Przynajmniej do chwili, zanim spojrzała wokół siebie.

Znajdowała się w sporych rozmiarów klatce zawieszonej na belce pod sufitem jakiejś starej chaty. Wszystkie okiennice były zamknięte, więc w pomieszczeniu panował półmrok. Gdzieniegdzie tylko słoneczne promienie, wykorzystując szczeliny pomiędzy deskami, wślizgiwały się do środka ostrymi, jakby wymierzonymi prosto w nią smugami światła.

Na środku izby stał człekokształtny totem. Nie licząc klatki i skrytego w kącie stołu, był on jedynym wyposażeniem izby. I najprawdopodobniej to on tak śmierdział.

Allison wytężyła wzrok, by mu się przyjrzeć, i zaraz pożałowała tej decyzji. Zwymiotowała po raz drugi.

Nagle do obrzydliwego zapachu w izbie dołączył inny. Pojawił się w jednej chwili delikatny, lekko różany, chłodny powiew.

Dziewczyna uniosła głowę zdumiona i w tym samym niemal momencie usłyszała piękny, głęboki głos.

- Błogosławiona bądź, Allison córko Susan. Raduj się, albowiem będziesz miała swój udział w narodzinach Korony Stworzenia…

Na moment zapanowała cisza, po czym głos dodał, znacznie już mniej podniośle:

- Allison… Podobają mi się twoje włosy.

Oklahoma, USA

Cholernie trudno dorwać anioła w małym miasteczku. Bo i nie ma tam dla nich wiele roboty. W końcu ile można pilnować, by dzieci nie spadały z płotów, pies na podwórzu nie pogryzł listonosza czy by któryś z okolicznych dekarzy amatorów nie spadł z dachu razem z rynną?

Większość ze skrzydlatych wyjeżdża do metropolii z chwilą, gdy najstarsze dziecko w rodzinie wpada na pomysł zakosztowania studenckiego życia. I można być pewnym, czyni to z ulgą. Funkcja anioła stróża w małomiasteczkowej rodzinie jest lepsza niż śpiewanie w chórach… ale niewiele lepsza.

Loki wiedział o tym wszystkim doskonale, nie miał jednak wielkiego wyboru. Potrzebował znaleźć anioła, i to możliwie jak najszybciej.

* * *

Jak zwykle wszystko zaczęło się od zakładu. A właściwie od zakończonej zawiązaniem zakładu wymiany złośliwości z grupą skrzydlatych, którzy usiłowali z niego drwić.