Выбрать главу

- Wspaniale! - wykrzyknął Hopkins. - Wspaniale!

- Musi pan jak najszybciej doprowadzić do zwolnienia młodego Neligana - dodał Holmes. - Sądzę, że jest mu pan winien przeprosiny. Należy koniecznie zwrócić mu blaszane pudełko, choć, rzecz jasna, papiery, które sprzedał Peter Carey, przepadły. Hopkins, dorożka już jest, może pan zabrać więźnia. Gdyby zechciał pan, abym wziął udział w procesie, znajdzie pan mnie i Watsona gdzieś w Norwegii, adres prześlę w późniejszym terminie.

5 West Country - nieformalna nazwa południowo-zachodniego obszaru Anglii, obejmującego Kornwalię, Devon, Dorset, Somerset i miasto Bristol (przyp. tłum.)

Rozdział siódmy

Charles Augustus Milverton

Od wydarzeń, które zamierzam tu opisać, minęły całe lata, a jednak waham się, czy o nich wspomnieć. Przez długi czas nie mogłem podać tych faktów do publicznej wiadomości nawet przy zachowaniu największej dyskrecji i powściągliwości, teraz jednak, gdy główna uczestniczka zdarzeń nie podlega już prawom ludzkim, można po stosownym sformułowaniu opowiedzieć tę historię tak, by nikomu nie zaszkodziła. Będzie to zapis doświadczenia absolutnie wyjątkowego zarówno w karierze Sherlocka Holmesa, jak i mojej. Proszę zatem, by czytelnicy wybaczyli mi pominięcie dat i innych faktów, które mogłyby pozwolić im na zidentyfikowanie tego wydarzenia.

Holmes i ja wyruszyliśmy na jedną z naszych wieczornych wypraw w mroźny zimowy wieczór i wróciliśmy około szóstej. Kiedy Holmes zapalił lampę, jej światło padło na leżącą na stole wizytówkę. Mój przyjaciel spojrzał na nią po czym z okrzykiem obrzydzenia rzucił na podłogę. Podniosłem kartonik i przeczytałem:

CHARLES AUGUSTUS MILVERTON, agent. Appledore Towers, Hampstead

- Kto to taki?

- Najgorszy człowiek w Londynie - odpowiedział Holmes, siadając i wyciągając nogi w stronę kominka. - Czy na odwrocie znajduje się jakiś dopisek?

Odwróciłem wizytówkę i odczytałem: „Przyjdę o 6.30. C.A.M.”.

- Widzisz, Watsonie, zaraz tu będzie! Powiedz, czy kiedy stoisz w zoo przed klatką z wężami i widzisz te oślizgłe wijące się jadowite stworzenia o oczach, w których czai się śmierć, i odpychających płaskich łbach, nie ogarniają cię mimowolnie dreszcze? Ja czuję się tak, gdy patrzę na Milvertona. W ciągu całego swego życia zajmowałem się pięćdziesięcioma morderstwami, jednak nawet najgorsze z nich nie wywołało we mnie takiego wstrętu jak styczność z tym człowiekiem. Mimo to nie mogę nie utrzymywać z nim kontaktów, co więcej, przybędzie tu na moje zaproszenie.

- Ale któż to taki?

- Watsonie, to król szantażystów. Niech Bóg ma w swej opiece mężczyzn, a tym bardziej kobiety, których tajemnice i dobre imię dostaną się w ręce Milvertona. Ten uśmiechnięty człowiek o kamiennym sercu wyciśnie z nich wszystko do ostatniego grosza. To geniusz w swoim fachu, a zabłysnąłby również w każdym bardziej szacownym zawodzie. Działa w następujący sposób: rozgłasza, że gotów jest zapłacić bardzo wysokie sumy za listy kompromitujące możnych. Odkupuje je nie tylko od zdradzieckich służących, ale równie często od uroczych łajdaków, którzy zdobyli zaufanie i uczucie naiwnych kobiet. Nie żałuje grosza. Wiem, że zapłacił pewnemu lokajowi siedemset funtów za liścik z dwóch linijek, z którego za pomocą doprowadził do ruiny jeden z rodów szlacheckich. Wszystkie listy dostępne na rynku trafiają do Milvertona, i setki osób w tym pięknym mieście bledną na dźwięk jego nazwiska. Nikt nie wie, kiedy uderzy, jest bowiem wystarczająco zamożny i zbyt przebiegły, by od razu wykorzystywać zdobyte kompromitujące materiały. Potrafi latami trzymać w tajemnicy zdobyte wiadomości, by zagrozić ich ujawnieniem wtedy, gdy stawka będzie najwyższa. Powiedziałem już, że jest to najgorszy człowiek w Londynie; powiedz, jak można porównać łobuza, który w amoku zatłucze na śmierć swego towarzysza, z tym kimś, kto metodycznie i z premedytacją dręczy dusze i szarga nerwy ludziom, by jeszcze bardziej nabić swą i tak wypchaną kabzę?

Rzadko zdarzało mi się słyszeć, by mój przyjaciel mówił z takim wzburzeniem.

- Ale przecież - odparowałem - ten człowiek musi także podlegać prawu?

- Teoretycznie z pewnością tak, praktycznie bynajmniej. Co zyskałaby, na przykład, kobieta, za której sprawą trafiłby na kilka miesięcy do więzienia, skoro tym samym sprowadziłaby na siebie zgubę? Ofiary Milvertona nie mają odwagi, by się na nim odegrać. Gdyby kiedyś zaszantażował niewinną osobę, udałoby się pewnie go dopaść, jest jednak zmyślny jak sam diabeł. Musimy znaleźć inne sposoby, by go pokonać.

- A dlaczego ma się pojawić tutaj?

- Pewna znakomita klientka oddała w moje ręce swą godną politowania sprawę. Chodzi o lady Evę Blackwell, najpiękniejszą debiutantkę ostatniego sezonu. Za dwa tygodnie ma wyjść za mąż za hrabiego Dovercourt. Ten łajdak dysponuje kilkoma nierozważnymi liścikami (nierozważnymi, Watsonie, nic więcej), które napisała do pewnego zubożałego wiejskiego szlachcica. Ich ujawnienie zerwałoby zaręczyny. Milverton zagroził, że wyśle te listy do hrabiego, jeśli nie otrzyma dużej sumy. Ja mam się z nim spotkać i wynegocjować jak najlepsze warunki.

W tym momencie na ulicy rozległ się turkot kół i tętent kopyt. Spojrzałem w dół przez okno i zobaczyłem piękny powóz zaprzężony w parę koni. Jaskrawe światło lamp odbijało się od lśniących zadów szlachetnych kasztanów. Lokaj otworzył drzwi, i z pojazdu wysiadł niewielki tęgi człowieczek w futrze z karakułów. Minutę później przybysz był już w naszym pokoju.

Charles Augustus Milverton miał pięćdziesiąt lat, dużą, świadczącą o wielkiej inteligencji głowę, okrągłą pulchną twarz, pozbawioną zarostu, zastygłą w nieustannym uśmiechu, i przenikliwe szare oczy, lśniące za dużymi okularami w złotych oprawkach. W jego powierzchowności było coś z dobroduszności pana Pickwicka6, jednak wrażenie to psuła nieszczerość wiecznego uśmiechu i okrutne błyski w rozbieganych oczach o przenikliwym spojrzeniu. Kiedy podszedł bliżej, wyciągając swą małą pulchną dłoń i mamrocząc, że jest mu przykro, iż nie zastał nas przy pierwszej wizycie, zauważyłem, że jego głos jest równie gładki i uprzejmy jak jego fizjonomia. Holmes zignorował wyciągniętą rękę i z kamienną twarzą wpatrywał się w mężczyznę. Milverton uśmiechnął się jeszcze szerzej, wzruszył ramionami, zdjął futro, pieczołowicie powiesił je na oparciu krzesła i usiadł.

- Ten dżentelmen - stwierdził, wymachując ręką w moją stronę. - Czy to dyskretne? Czy to właściwe?

- Doktor Watson jest mym przyjacielem i współpracownikiem.

- Znakomicie, panie Holmes. Zgłosiłem tę wątpliwość w interesie pańskiej klientki. Sprawa jest tak delikatna.

- Doktor Watson już o niej słyszał.

- W takim razie możemy przejść do rzeczy. Twierdzi pan, że działa w imieniu lady Evy. Czy upoważniła pana do przyjęcia moich warunków?

- Jakie to warunki?

- Siedem tysięcy funtów.

- A jaka jest alternatywa?

- Drogi panie, mówię o tym z wielkim bólem, ale jeśli do czternastego nie dostanę pieniędzy, osiemnastego z pewnością nie dojdzie do zawarcia małżeństwa.

- Jego nieznośny uśmiech pozostał równie błogi jak przedtem.

Holmes na chwilę pogrążył się w myślach, a potem stwierdził:

- Wydaje mi się, że jest pan zbyt pewny swego. Rzecz jasna, znam treść tych listów. Moja klientka z pewnością postąpi zgodnie z moją radą, ja zaś zamierzam nakłonić ją, by opowiedziała o wszystkim swemu przyszłemu mężowi i zaufała jego wielkoduszności.

Milverton zachichotał.

- Od razu widać, że nie zna pan hrabiego - stwierdził.

Z zaskoczonej miny Holmesa wywnioskowałem, że nasz gość minął się z prawdą.

- Cóż złego jest w tych listach? - zapytał.

- Są pełne polotu, i to bardzo - odparł Milverton. - Dama jest uroczą korespondentką. Mogę jednak zapewnić pana, że hrabia Dovercourt nie doceniłby tego. Jeśli jednak się pan ze mną nie zgadza, dajmy spokój tej sprawie. Chodzi tu wyłącznie o interesy. Jeśli pan sądzi, że dla jego klientki byłoby lepiej, gdyby listy trafiły do rąk hrabiego, to rzeczywiście głupotą byłoby płacić tak znaczną sumę za ich odzyskanie. - Wstał i chwycił futro.