Выбрать главу

Harper milczała.

– I wiesz co?

– Co?

– Po tym, jak się spotkaliśmy, dosłownie pierwszego wieczoru, chciała zahipnotyzować mnie. Powiedziała, że to może pomóc jej znaleźć głęboko ukryte podstawowe informacje, ale jestem pewien, że powiedziałaby mi tylko, że mam wyglądać przekonująco i nic nie robić. Blake nalegał, żebym się zgodził, ale powiedziałem „nie”, bo jeszcze każe mi biegać nago po Piątej Alei. Żartowałem, ale to był żart cholernie bliski prawdy.

Harper zadrżała.

– Aż strach pomyśleć, kiedy to się mogło skończyć.

– Pewnie jeszcze jedna. Sześć by jej wystarczyło. Sześć ofiar załatwiłoby sprawę. Piasek na plaży.

Harper podeszła, usiadła na łóżku obok Reachera. Spojrzała na Scimecę, leżącą nieruchomo, przykrytą szlafrokiem.

– Nic jej nie będzie? – spytała.

– Prawdopodobnie. Jest cholernie twarda.

Przeniosła wzrok na niego. Koszulę i spodnie miał mokre, zabrudzone farbą, ramiona zielone aż po łokcie.

– Cały jesteś mokry – powiedziała z roztargnieniem.

– Ty też. Nawet bardziej niż ja.

Skinęła głową. Milczała.

– Oboje jesteśmy mokrzy – rzekła po chwili. – Ale przynajmniej to już koniec.

Reacher milczał.

– Uczcijmy nasz sukces.

Pochyliła się, mokrymi ramionami otoczyła jego szyję. Przyciągnęła go i pocałowała w usta, mocno. Poczuł jej język na swoich wargach. I nagle ten język przestał się poruszać. A Harper odsunęła się od niego.

– Dziwne uczucie – powiedziała. – Nie zdołam zrobić tego nigdy więcej, nie myśląc źle o językach.

Reacher spojrzał na nią. Uśmiechnął się.

– Kiedy spadniesz z konia, to powinnaś od razu na niego wsiąść.

Pochylił się, ujął ją za głowę, przyciągnął do siebie. Pocałował. No chwilę znieruchomiała, potem mu się poddała. Był to długi pocałunek, a kiedy się wreszcie odsunęła, na jej ustach pojawił się wstydliwy uśmiech.

– Idź, ocuć ją – powiedział Reacher. – Dokonaj aresztowania, zacznij przesłuchanie. Wielka sprawa jest twoja.

– Nie zechce ze mną rozmawiać.

Spojrzał na rozluźnioną we śnie twarz Scimeki.

– Zechce, zechce. Powiedz jej, że po pierwszym pytaniu, na które nie udzieli odpowiedzi, złamię jej rękę. Po drugim zacznę ocierać o siebie odłamki kości.

Harper znów zadrżała. Odwróciła się. Wstała, poszła do łazienki. W sypialni zrobiło się bardzo cicho. Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk, tylko Scimeca oddychała równo, ale głośno, jak maszyna. Po długiej chwili w sypialni pojawiła się Harper. Była blada jak upiór.

– Nie odpowie mi na żadne pytanie – powiedziała.

– Skąd wiesz? Jeszcze o nic jej nie zapytałaś.

– Bo nie żyje. Cisza.

– Zabiłeś ją. Cisza.

– Kiedy ją uderzyłeś. Cisza.

– Skręciłeś jej kark.

Na korytarzu na parterze rozległy się donośne kroki. Zatupały po schodach. Odbiły się echem od ścian korytarza piętra. W sypialni pojawił się gliniarz sprzed drzwi. W ręku trzymał kubek; zabrał go z balustrady na ganku. Zamarł, wytrzeszczył oczy.

– Co tu się, do cholery, dzieje? – spytał.

31

Siedem godzin później było już dobrze po północy. Reacher siedział bezpiecznie zamknięty, samotny w celi budynku biura terenowego FBI w Portland. Wiedział, że gliniarz skontaktował się ze swoim sierżantem. Wiedział, że sierżant skontaktował się z wyznaczonym agentem Biura. Wiedział, że Portland skontaktowało się z Quantico, Quantico z gmachem Hoovera, a gmach Hoovera z Nowym Jorkiem. Gliniarz przekazał mu te wiadomości cały zdyszany z podniecenia. Potem pojawił się jego sierżant i gliniarz zamknął gębę. Harper gdzieś znikła, karetka zabrała Scimecę do szpitala. Słyszał, jak policja oddaje sprawę FBI, nie próbując się o nią kłócić nawet dla zachowania pozorów. W końcu przyjechali dwaj agenci z Portland i dokonali aresztowania. Skuli go, zawieźli do miasta, wsadzili do celi i zostawili w spokoju.

W celi było gorąco. Ubranie wyschło na nim w godzinę i teraz było sztywne jak deska i poplamione farbą na oliwkowo. Poza tym nic się nie działo. Przypuszczał, że to po prostu kwestia czasu; w końcu ludzie muszą się jakoś zorganizować. Był tylko ciekaw, czy przylecą do niego, do Portland, czy też odtransportują go do Quantico. Nikt nic mu nie mówił. Nikt nawet się do niego nie zbliżał. Myślał o Ricie Scimece. Wyobrażał sobie obcych dręczących ją na oddziale nagłych wypadków, badania, zamieszanie i dyskusje.

Cicho i spokojnie było do północy, a po północy coś zaczęło się dziać. Wreszcie dobiegły go jakieś dźwięki, ktoś przyjeżdżał, ktoś z kimś rozmawiał. Pierwszą osobą, którą zobaczył, był Nelson Blake. Pomyślał, że teraz się zacznie. Musieli uzgodnić stanowisko i odpalić leara. W czasie pasowało to nawet dość dobrze.

Wewnętrzne drzwi otworzyły się i za kraty wszedł Blake. Zajrzał do celi. W jego twarzy było coś sugerującego wyraźnie: „Teraz to naprawdę wszystko spieprzyłeś”. Wyglądał na spiętego i zmęczonego, był jednocześnie czerwony na twarzy i blady.

Potem, na jakąś godzinę, znów zapanował spokój. Po pierwszej w nocy przyleciał Alan Deerfield. Z samego Nowego Jorku. Przed nim też otworzyły się wewnętrzne drzwi, Wszedł, ponury i milczący, patrząc przed siebie zaczerwienionymi oczami, ukrytymi za grubymi szkłami okularów. Zatrzymał się. Zajrzał przez kraty. Zamyślone spojrzenie, które Reacher już znał, mówiło: „Więc ty jesteś tym facetem, tak?”.

Wyszedł. Zrobiło się spokojnie. Na kolejną godzinę. Po drugiej pojawił się miejscowy agent z pękiem kluczy. Otworzył drzwi.

– Pora pogadać – powiedział.

Wyprowadził Reachera z aresztu na korytarz. Przeszli do sali konferencyjnej, mniejszej niż ta w Nowym Jorku, lecz tak samo tandetnej. To samo oświetlenie, ten sam wielki stół. Deerfield i Blake siedzieli po jednej stronie, po przeciwnej stało krzesło. Reacher usiadł. Przez długą chwilę panowała cisza. Nikt nic nie mówił, nikt nawet się nie poruszył. Wreszcie Blake drgnął i wyprostował się.

– Mam martwego agenta – powiedział – i wcale mi się to nie podoba.

Reacher zmierzył go spojrzeniem.

– Masz cztery martwe kobiety. Mogło ich być pięć. Blake potrząsnął głową.

– O pięciu nie ma nawet mowy. Mieliśmy sytuację pod kontrolą. Julia Lamarr była na miejscu. Udzielała pomocy piątej kobiecie, kiedy ją zabiłeś.

Cisza. Reacher powoli skinął głową.

– Więc takie jest wasze stanowisko?

Deerfield podniósł na niego wzrok.

– To całkiem rozsądne wyjaśnienie, nie sądzisz? Pracując na własną rękę, w wolnym czasie, Lamarr dokonuje przełomu w śledztwie. Przezwycięża strach przed podróżami samolotem, przybywa na miejsce, depcząc sprawcy dosłownie po piętach. Właśnie ma udzielić pierwszej pomocy, kiedy wpadasz do domu i uderzasz ją. Ona zostaje bohaterką, ty stajesz przed sądem oskarżony o zamordowanie agenta federalnego.

Kolejna chwila ciszy.

– Poradzicie sobie z następstwem w czasie? – spytał Reacher.

Blake skinął głową.

– Jasne, że sobie poradzimy. Lamarr pojawia się u siebie w domu powiedzmy o dziewiątej rano czasu Wschodniego Wybrzeża, pod Portland jest o piątej czasu Pacyfiku. To jedenaście godzin. Mnóstwo czasu na burze mózgów, dojazd na National, wejście na pokład samolotu.

– Gliniarz widzi złego faceta wchodzącego do domu? Deerfield wzruszył ramionami.

– Wychodzi na to, że zasnął. Wiesz, jacy są ci wsiowi gliniarze.

– Widział wizytę kapelana. Wówczas nie spał. Deerfield potrząsnął głową.