Выбрать главу

W listopadzie 1911 roku agencja Reutersa podaje informację, że Maria Curie dostała kolejną Nagrodę Nobla, tym razem w dziedzinie chemii. Uczona decyduje się na osobiste odebranie wyróżnienia mimo nienajlepszej atmosfery wokół swojej osoby. „W moich czynach nie ma nic, co nakazywałoby mi odczuwać upokorzenie”. Za tę niespodziewaną miłość Maria Curie płaci wysoką cenę – ma zszarganą reputację i poważne komplikacje nerek. Gdy romans się kończy, Maria waży zaledwie 47 kilo. Langevin w formie publicznych przeprosin pisze o byłej kochance: „Ukrzyżowana za to, że próbowała w imię naszej przyjaźni uratować to, co uważała za moją naukową przyszłość”. Langevin niedługo wróci do żony i do końca życia będzie ją zdradzał ze swoimi sekretarkami. Jeden z biografów Skłodowskiej Robert Reid napisze: „Podchodziła do spraw swojego zawodu tak samo jak inni wykonujący go ludzie, a tak się złożyło, że byli to bez wyjątku mężczyźni. Nie oczekiwała od nich jakichkolwiek ulg czy ustępstw i nikt jej zresztą żadnych ustępstw nie czynił. Wytrzymała wszystko, ponieważ udało się jej przekonać mężczyzn, że mają do czynienia nie tyle z kimś równym sobie, ile raczej z kimś, komu niełatwo dorównać”.

Pozdrawiam,

MD

Autostrada Heidelberg -Frankfurt nad Menem, wtorek wieczorem

Istnieją książki, po przeczytaniu których ma się uczucie, że jest się bardziej inteligentnym niż przedtem. Nie wiadomo jednak, dlaczego…

Dzisiaj przeczytałem taką książkę, stojąc w korku na autostradzie prowadzącej z Heidelbergu do Frankfurtu. Wracałem samochodem po wizycie na wydziale chemii uniwersytetu w Heidelbergu. Urocze historyczne uniwersyteckie miasto nad Nekarem z ruinami zamku na wzgórzu. Amerykanie chyba celowo nie zbombardowali zbyt sumiennie tego miasta (większość innych zrównali praktycznie z ziemią) pod koniec wojny, planując umieścić w nim kwaterę sztabu swoich wojsk po wojnie. Do dzisiaj ma się wrażenie, że językiem narodowym w Heidelbergu jest angielski.

Tuż za Heidelbergiem zatrzymano ruch na autostradzie po tym, jak ciężarówka wioząca samochody zderzyła się z innym samochodem i zaczęła płonąć. Zawsze – znając chronicznie zatkane niemieckie drogi – wożę w samochodzie książki w na takie „okazje”. Dzisiaj przeczytałem książkę prof. Andrzeja Jerzmanowskiego pt. „Geny i życie: niepokoje współczesnego biologa” (Wydawnictwo Prószyński i S-ka). Korek się rozładował, zanim skończyłem. Stanąłem na najbliższym parkingu, aby dokończyć książkę. Ponieważ wiozę ze sobą laptopa, postanowiłem podzielić się z Panią na gorąco (prosto z parkingu) swoimi uwagami. Znowu wrócę późno i będę miał kłopoty do domu. Ale o korku mówiono w radiu, więc mam szansę na wiarygodne usprawiedliwienie.

Jerzmanowski pięknie opisał swój romans. Bo jak inaczej niż „romansem” można nazwać pełen uczucia, szacunku, refleksji, czasami podniecenia, czasami zaniepokojenia i zawsze pełen prawdziwej troski związek, w którym tkwi dorosły mężczyzna? Żeby było jasne od początku: prof. Jerzmanowski ma romans z biologią.

Zresztą kolejny już romans (znam inne jego książki). Mało kto potrafi popularyzować naukę w taki sposób, jak robi to Jerzmanowski. A popularyzować naukę, przemawiając nie tylko do świadomości, ale także do emocji, to już nie lada sztuka. Jerzmanowski z pokorą chyli czoła przed Naturą i opisuje z podziwem i zachwytem (jako naukowiec sam doskonale wiem, jak trudno jest często przez lata utrzymać zachwyt w swojej dziedzinie) konstrukcje i urządzenia, które występują w przyrodzie otaczającego świata. Zadaje sobie i czytelnikowi pytania („Po co są wilki?”, „Dlaczego szyszka wygląda jak szyszka?”, „Po co istnieją plamki na pokrywach skrzydeł biedronki?” etc), odpowiada na nie z właściwą sobie erudycją i prowokuje do myślenia. Przy czym myślenie to kieruje, niepostrzeżenie dla czytelnika, w jednym kierunku, który można określić pytaniami: kto albo co za tym stoi, kto jest tym Wielkim Programistą?

Jerzmanowski oczywiście nie zna odpowiedzi na to pytanie -nikt jeszcze nie zna – ale zna genetykę i dryfuje w kierunku odpowiedzi na magicznej fali genów, kodowanych przez te geny białek i wynikających z tego cech, czyli organizmów. Nigdy dotąd nie czytałem tak zrozumiałego i jednocześnie tak frapującego opisu tej magicznej triady „gen-białko-organizm”. Po tym opisie to się po prostu rozumie. Trzy litery w czteroliterowym alfabecie z DNA (A-T-C-G) kodują 20 liter aminokwasów (istnieje bowiem tylko 20 aminokwasów, każdy oznaczany jedną literą), które układają się z kolei w białka, a te konstruują organizmy i wytyczają ich życie. Proste? W książce Jerzmanowskiego prostota tej triady jest wyjaśniona tak, że ma się uczucie, jak gdyby wiedziało się to od zawsze. A za tym wszystkim stoi DNA i genom, o którym prawie każdy ma dzisiaj coś do powiedzenia, odkąd spektakularnie sklonowano owcę. Jerzmanowski stara się pokazać, że sklonowanie owcy Dolly i zdekodowanie genomu to dopiero początek drogi, a nie jej koniec. To, że znamy części składowe wahadłowca wcale nie oznacza, że wiemy, dlaczego ten wahadłowiec lata. A życie jest przecież o wiele bardziej złożone niż jakikolwiek wahadłowiec. O tym też pisze Jerzmanowski, zwracając się w kierunku biologii molekularnej i genetyki, która teraz dopiero naprawdę się zaczyna. Ja także uważam, że zdekodowanie genomu to dopiero początek drogi. Moim zdaniem mapa genomu ludzkiego może przypominać zapis nutowy niezrozumiały dla człowieka, który się na nutach nie zna – takiego jak ja na przykład. Gdy patrzę na nuty zapisane na pięciolinii, to nie wiem, czy to zapis przypadkowego uderzania w klawisze fortepianu, czy zapis „Pasji” Bacha. Tej wiedzy ma, po zdekodowaniu genomu, dostarczyć biologia molekularna.