Выбрать главу

13 grudnia 1981 roku w niedzielę około 9.00 obudził mnie rano ojciec i powiedział, że mam wstawać. Bo inaczej nie zdążę na korepetycje. Zapytałem dlaczego. Odpowiedział: „Wprowadzili w nocy stan wojenny, nie będziesz mógł pojechać samochodem. Wstawaj, ho się spóźnisz”.

Mój ojciec przyjmował historię ze spokojem. Nie znosił polityki i polityków. Do końca życia traktował polityków jak totalnych nieudaczników. Mówił mi zawsze, że polityk, to ktoś, kto oprócz tego, że potrafi wiarygodnie kłamać, nie potrafi nic innego.

„Ucz się, abyś nigdy nie musiał zostać politykiem” – dodawał.

Stan wojenny ogłoszony w telewizji przez generała z pudrem na twarzy nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Gdy ktoś przez cztery lata wychodził rano przed barak na apel w obozie koncentracyjnym i słyszał wrzask pijanego lub skacowanego gestapowca, nie przejmuje się specjalnie usłyszanym w ogrzanym mieszkaniu apelem zaczynającym się od słów „Drodzy rodacy”. Dla mojego ojca świat składał się obietnic i gróźb wypowiadanych przez normalnych ludzi. Tych prawdziwych, poza historią. Takich jak jego syn, który miał być w Toruniu na korepetycjach o 10.30. Ojciec traktował 13 grudnia jak kolejną scenę w komedii, którą przyszło mu oglądać.

Nie poszedłem tego dnia na żadne korepetycje. Nie podzielałem obojętności mojego ojca. Słuchałem w telewizji propagandowych przemówień i zastanawiałem się, ile w nich jest prawdy. Do dzisiaj tego nie wiem.

Moje życie zmieniło się tamtego dnia. Okazało się, że historia nie rozgrywa się na oddalonej scenie jak sztuka, którą ogląda się z widowni. Że dotyczy także mnie.

Podejrzewam że każdy mógłby opowiedzieć swoją własną historię związaną z tym dniem. Pani pewnie także. 13 grudnia…

Ta data jest i pozostanie szczególna.

Serdecznie,

JLW

Warszawa, niedziela

13 grudnia, gdzieś tuż przed północą, marzłam na jednym z warszawskich postojów taksówek. To właśnie od jednego z taksówkarzy usłyszeliśmy: ludzie wracajcie do domów. Wojna. Było kilka minut przed 12.00.

Na drugi dzień dzwonek do drzwi. Na progu stoi starszy pan i mówi: „Dzieci, musicie się kochać. Czołgi na ulicach, właśnie wybuchła wojna”.

Wojna, nie wojna, wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby święta spędzić ze swoimi rodzicami w Legnicy.

Jak zawsze. Stałam więc o piątej rano w kolejce przed odpowiednim urzędem, a potem jakiemuś urzędnikowi, patrząc prosto w oczy, przyrzekałam, że naprawdę jadę do mamy i taty.

Muszę mieć tę przepustkę.

Nie mogłam zadzwonić, że już ją mam, ale oni i tak wiedzieli, że przyjadę. Udało się, w Wigilię byłam tam, gdzie powinnam być i gdzie zawsze byłam.

Każdy z nas miał swój 13 grudnia i konsekwencje oprócz tych powszechnych, swoje własne, osobiste.

A przecież właśnie wtedy miałam radykalnie zmienić swoje życie. To prywatne. Zacząć inaczej i od nowa. Właśnie wtedy, jak nigdy wcześniej, po raz pierwszy i dorośle wiedziałam, czego na pewno już nie chcę.

Komunikat: „Dzieci, musicie się kochać”, zbił mnie z pantałyku. Decyzję odłożyłam na kilka lat. Czy słusznie?

Pewnie nie, chociaż patrząc z perspektywy czasu, nie mogłam postąpić inaczej. Nie tyle ze sobą, co z innymi.

Kilka lat… straconych. Tak jak my wszyscy, w powszechnym, ale i w indywidualnym kontekście.

„Nic na świecie nie trwa wiecznie, ale i nic nie mija całkowicie. A nic nie mija całkowicie, ponieważ nic nie trwa wiecznie”.

Przeczytałam u Philipa Rotha w jego porywającej „Ludzkiej skazie”. Tak właśnie bywa z naszą pamięcią, chociaż ta z 13 grudnia, nawet jeśli dla naszego dobra ma być wybiórcza, jest zła, przytłaczająca i nie do wymazania. Dla nas, którzy mieliśmy wtedy po dwadzieścia parę lat i całe życie przed sobą. W miłości też.

Serdecznie pozdrawiam i niech Pan koniecznie przeczyta Rotha, jeśli Pan tego jeszcze nie zrobił. Co za książka, co za wiedza o kobiecie i mężczyźnie, i o tym, co w nich zwichrowane i nie do odkręcenia. O tym, czego się w życiu wyrzekamy, by grać przez innych napisane role. Zważywszy nawet, że to życie pisze nam scenariusz na każdy dzień i nie pozostaje nam nic innego, jak nauczyć się roli i nie grać przeciwko swoim warunkom zewnętrznym. Bo wówczas to już tylko katastrofa.