Выбрать главу

Zawiązywali właśnie sznurkiem ostatnie pudło, kiedy leżący pod drzwiami przedpokoju Chaber poderwał się nagle i cichutko pisnął. Janeczka usłyszała go natychmiast.

– Cicho! – syknęła ostrzegawczo.

Chaber dopadł drzwi wyjściowych i znieruchomiał z nosem przy szparze pod nimi. Pawełek powstrzymał wysilone sapnięcie. Pani Amelia, zdziwiona, obejrzała się na nich i zastygła z nożyczkami w ręku.

– Co się sta… – zaczęła.

Janeczka gwałtownie zamachała ręką i położyła palec na ustach. Pani Amelia zamilkła. Chaber cofnął się, wystawił zwierzynę, obejrzał się na Janeczkę, znów dopadł drzwi i niecierpliwie drapnął podłogę pod nimi. Kręcił się i przysiadał, wyraźnie żądając wypuszczenia i oglądając się wciąż na swoją panią.

Janeczka jak zwykle, zgadła.

– Już poszedł – szepnęła. – Pawełek, leć…! Pawełek poderwał się bez słowa i wypadł z mieszkania razem z psem. Pani Amelia odłożyła nożyczki.

– Co to znaczy? – spytała niespokojnym szeptem. – Co się stało?

– Nic – odparła Janeczka normalnym głosem. – Przylazł tutaj pod drzwi ktoś podejrzany. Możliwe, że ten włamywacz. Polecieli go obejrzeć.

– Jak to…? Skąd to wiesz?!

– Pies powiedział. Widziała pani. Wyraźnie przecież powiedział, że ktoś idzie, że przyszedł, postał chwilę i poszedł. Ktoś, kogo on już zna, to znaczy, już go wąchał.

– No dobrze, a dlaczego podejrzany…?

– Gdyby to był ktoś zwyczajny, albo w ogóle obcy, on by się zachował zupełnie inaczej. Nasz pies wie wszystko i zawsze nam mówi. Jeszcze nie wiem, kto to był, ale że podejrzany, jestem pewna.

Zdumiona i zaintrygowana pani Amelia podniosła się od pudła i usiadła przy stole.

– Naprawdę, do tego stopnia on jest wytresowany? To jakiś nadzwyczajny pies! Wręcz trudno mi uwierzyć…

– Sama się pani za chwilę przekona. Oczywiście, że nasz pies jest nadzwyczajny i drugiego takiego nie ma na świecie. To w ogóle nie jest pies, tylko brylant i perła, i zwyczajne bóstwo. Zobaczy pani, jak tylko wrócą.

Pawełek z Chabrem wrócili po kilku minutach, Chaber pełen satysfakcji, Pawełek nieco zdyszany.

– Czesio – zakomunikował lakonicznie już od progu. Janeczka zerwała się z miejsca.

– A mówiłam…! Chaber, pieseczku, najśliczniejszy, kochany, chodź, pokaż! To był Czesio, pokaż Czesia! Pokaż Czesia tutaj! Gdzie Czesio? Zaraz się dowiemy…

Nie wierząc prawie własnym oczom, oniemiała ze zdumienia pani Amelia patrzyła, jak pies obiega mieszkanie, węsząc z wielką uwagą, zatrzymuje się w niektórych miejscach, ogląda na panią i pofukuje. Najdłużej tkwił przy biurku, przy szafie po książkach i obok szafy z bielizną w sypialni. Łazienkę zlekceważył całkowicie.

– Do łazienki nie właził – zaopiniował Pawełek.

– Więc proszę, ten włamywacz to Czesio – orzekła z triumfem Janeczka. – Proszę, grzebał w biurku, w książkach i pewnie szukał pod prześcieradłami. Dużo znaleźć nie zdążył, bo go pani wypłoszyła, a potem nie mógł przyjść, bo nie miał czasu. Wiemy, że go nie było, bo mąkę zastaliśmy nietkniętą.

Pani Amelia była oczarowana.

– Coś podobnego…! Wiecie, jak on tak pokazuje, to nawet ja rozumiem. Co za cudowny pies! Kto to jest Czesio?

– Jeden taki, który się strasznie pcha do znaczków – wyjaśniła lekceważąco Janeczka. – Myślał, że tu są.

– Nawet nieźle myślał, tylko trochę źle trafił – mruknął jadowicie Pawełek.

– No tak, bo ja zaczęłam porządkowanie od papierów – wyznała ze skruchą pani Amelia. – Gdyby przyszedł wcześniej, znalazłby tę walizkę. Chyba dobrze się stało, chociaż strasznie mi głupio…

– Niepotrzebnie, bo w ogóle wyszło doskonale – zapewniła wspaniałomyślnie Janeczka. – Nie ma pani czego żałować. Teraz już będzie spokój i możemy skończyć robotę…

– I znów mamy na głowie dwie rzeczy naraz! – westchnął z irytacją Pawełek, kiedy po pożegnaniu pani Amelii wracali do domu. – Pokazać Chabrowi Fajksata i pilnować tamtych spadkobierców Czesia. Jedno od Sasa, drugie od łasa.

– Trzy rzeczy – poprawiła Janeczka. – Jeszcze musimy zrozumieć, co tam jest powypisywane w tym notesie. Dobrze, że już mieliśmy do czynienia z szyframi…

* * *

Sprawa pana Fajksata poszła błyskawicznie. Już w poniedziałek, po zaledwie pięciu minutach oczekiwania, ujrzeli go, wychodzącego z domu. Nie zdążyli nawet uzgodnić, gdzie lepiej czatować, na klatce schodowej, czy na ulicy. Janeczka poinstruowała psa i w pół godziny problem był z głowy.

Wyśledzenie mieszkania niedostępnego spadkobiercom zajęło zaledwie dwa dni, ponieważ Czesio bywał tam często. Mieściło się na Saskiej Kępie, na drugim piętrze jednego z nowych budynków w głębi osiedla. Tabliczka na drzwiach informowała, iż mieszkała tu Bronisława Spayerowa. Zapisali sobie to na wszelki wypadek, niewątpliwie bowiem mąż- filatelista pani Bronisławy nazywał się Spayer i jego nazwisko mogło okazać się potrzebne.

Rozwikłanie trzeciej kwestii potrwało najdłużej.

– Te wszystkie buty, koszule, pralnie, poczty i inne takie możemy od razu wyrzucić – zawyrokowała Janeczka, studiując zeszyt, do którego tajemnicza treść została dokładnie przepisana. – Zobacz, pralnia, kosz, sześć, odb. dwanaście. Niczego innego nie mógł zanieść do pralni sześć sztuk, tylko koszule. I nie odebrał przecież dwunastu, więc to musi być data. Odebrać dwunastego. Albo tu, rękaw. napr. Wilcza piątek. Rękawiczki, naprawa, na Wilczej.

– Skąd wiesz, że rękawiczki a nie rękaw od marynarki? – spytał z cieniem protestu Pawełek.

– Bo jest kropka. Znaczy skrót. I po kropce nie napisał dużą literą, tylko małą i też kropka. Same skróty. Tu napisał porządnie, hydraulik, czwartek, osiemnasta, ale dalej masz: skl. elektr. żar. rozgał. przedłuż. To co to ma być, jak nie sklep elektryczny, żarówki, rozgałęziacz, przedłużacz? Na co nam to?

Pawełek w skupieniu obejrzał notatki i zgodził się z siostrą.

– Ja bym przekreślił – zaproponował.

– Ja też. Ale cienko. Żeby można było przeczytać to przekreślone.

Przepisana treść notesu zajmowała dwa zeszyty w kratkę. Po wykreśleniu ostro zatemperowanym ołówkiem wszystkich słów, nie budzących wątpliwości, że są wyłącznie notatkami dla pamięci, pozostała mniej niż połowa tekstu.

– Wrocław o. dziewiąta trzydzieści, pe piętnasta dwadzieścia – przeczytał Pawełek – O. zero trzydzieści, pe sześć pięćdziesiąt cztery. Niech ja kichnę, jak to nie jest rozkład jazdy!

– Myślisz…? To tam dalej jest coś podobnego, zaraz… O, tutaj. Zamość i różne godziny. Myślisz, że to też rozkład jazdy?

– Mur beton. Niepotrzebne nam. Wykreślić.

– Bardzo dobrze, coraz mniej zostaje. Czekaj, te inne rzeczy przepisałabym oddzielnie.

– Po co?

– Nie wiem. Żeby były razem i dobrze widoczne. Może coś z tego wyjdzie. Zaczynamy od początku, pisz. Wickowski fałsz.

– Czekaj no! – przerwał Pawełek, nagle zemocjonowany.

– Zaraz, zaraz… Czy ja tam nie widziałem…

Odebrał Janeczce zeszyty i pośpiesznie zaczął je kartkować. Zatrzymał się zaraz na początku drugiego.

– Proszę! Dobrze mi się wydawało! Ten Wickowski umarł! O, Wickowski, pogrzeb Bródno, dziesiąta, zam. kw. Zamówić kwiaty, nie?

– No owszem. Wickowskiego przekreślić…

– Nie. Znaczy tak, ale tu dalej, patrz! Fałsz. p. Kazio. No?

– To tym bardziej trzeba przepisać. Oddaj ten zeszyt, może takich fałszywców będzie więcej i żywych. Jeszcze nie wiem, co to znaczy…

– Obracał się w podejrzanym towarzystwie – wysunął supozycję Pawełek.

– Możliwe. Przepiszemy i zaczniemy się poważnie zastanawiać.

Tajemniczego fałszu więcej nie znaleźli, widniał tylko w dwóch miejscach. Trafili za to na równie niezrozumiałego giba, połączonego z rozmaitymi dodatkami.

– Gib. Felek, Gib. Kazio i znów Gib. Felek. Co to może być? – głowił się Pawełek. – I ten Kazio jakiś taki… wszechstronny. I gibem się zajmuje i fałszem, ja bym się z nim nie zadawał.

– Po pierwsze, tam jest kropka – rzekła surowo Janeczka.

– Więc znów mamy skrót. Wcale to nie jest żaden gib i żaden fałsz, tylko skróty od czegoś. A po drugie, on im chyba coś pożyczał. Zobacz, tu jest kat. ryby Gucio, zwr. pierwszego maja. Zwrot.

– Albo od nich pożyczał. I zapisał, kiedy ma zwrócić.

– Nie, ja uważam, że im. To znaczy od nich tylko tam, gdzie pisał zwrot, o tu, proszę. Ekonomia bibl. zw. do 15.VI. Pożyczył z biblioteki jakąś ekonomię i miał oddać do piętnastego czerwca. A tu masz, 500 Felek i przekreślone. Pożyczył temu Felkowi pięćset złotych i przekreślił, bo Felek mu oddał.

– Skąd wiesz, że złotych?

– Napisane tak, jakby było złotych. Przecież widzisz.

– Długi, uważam, że też możemy wyrzucić – zawyrokował Pawełek po chwili namysłu. – Szczególnie te oddane. A to co to ma być? Spr. M. Nachowska, klub Przeworski i znak zapytania. I zaraz dalej Kazio tart. deski półtorej minuty…

– Dlaczego minuty?

– Takie dwa przecinki u góry to jest minuta. Wyniki sportowe tak piszą. Chociaż właściwie powinno być jeden, te dwa przecinki i trzydzieści sekund, ale może zapisał nieprawidłowo.

– I co te deski miały robić przez półtorej minuty?

– Nie wiem, może miał na myśli narty. Tart… Tartan! Pasuje!

– Zgłupiałeś? Na nartach się jeździ po igielicie, a nie po tartanie.

– Ale też sport, nie?

– Lepiej weź byle jaki słownik i zobacz co tam się zaczyna na tart. Może coś innego będzie lepiej pasowało.

– W ten sposób możemy sprawdzić w ogóle wszystkie skróty! – zapalił się Pawełek, wyciągając z półki wielki, stary słownik angielski. – Czekaj, tart, tart… Mam. Tarta bułka, tartak, tartan…

– Tartak! Nie żadne narty, tylko zwyczajnie deski, tartak pasuje!

Pawełek oderwał wzrok od słownika i zajrzał do zeszytu.

– Wiesz, że ty masz rację, ja rzeczywiście zgłupiałem. Nie żadne minuty, tylko półtora cala, te dwa przecinki to cale. Miał załatwić dla Kazia w tartaku półtoracalowe deski. No, to mamy z głowy!