Выбрать главу
* * *

Pewnego dnia ponownie odwiedził ich Uin i tym razem zabrał na przejażdżkę oba psy; przypominało to jazdę na ruchomej górze. Ta wyprawa trwała wiele dni; w końcu dotarli do wschodniej krawędzi świata i zawrócili dosłownie w ostatnim momencie.

Wówczas wieloryb wypłynął na powierzchnię i wydmuchnął w powietrze fontannę wody — tak wysoką, że część z niej przelała się przez krawędź i zniknęła.

Innym razem zabrał ich na drugą stronę (czy też tak blisko, jak się odważył). Była to jeszcze dłuższa i ciekawsza wyprawa, najwspanialsza ze wszystkich podróży Łazikantego — zrozumiał to dopiero później, kiedy dorósł i stał się starszym, mądrzejszym psem.

Trzeba by było całej książki, by opisać wszystkie ich przygody na Niezbadanych Wodach i mijane po drodze nie znane geografom lądy.

W końcu przebyli Morza Cienia, dotarli do wielkiej Zatoki Krainy Czarów (jak ją nazywamy); poza Wyspami Zaczarowanymi, i ujrzeli hen, na najdalszym zachodzie Góry Królestwa Elfów; tamtejsze fale jaśniały magicznym światłem, Łazikantemu zaś wydało się, że przez moment dostrzegł miasto elfów na zielonym wzgórzu za Górami — odległy przebłysk bieli.

Jednakże właśnie wtedy Uin zanurkował tak nagle, iż piesek nie mógł się upewnić, czy to nie złudzenie.Jeśli miał rację, jest jednym z nielicznych stworzeń–czy to dwu-, czy czworonożnych — żyjących w naszym świecie, które mogą się pochwalić, iż widziały, choćby przez sekundę, tamtą krainę.

— Gdyby to się wydało, dostałbym za swoje! — rzekł Uin. — Nikt z Krain Zewnętrznych nie ma prawa odwiedzać tych okolic i jedynie nielicznym się to udało. Słowo daję!

* * *

Co wam mówiłem o psach? Nie zapominają, kiedy ktoś rzuci w nie kamieniem. No cóż, mimo wielu wycieczek krajoznawczych i zdumiewających podróży wspomnienie o tym, co go spotkało, cały czas drzemało gdzieś w umyśle Łazikantego i kiedy wrócił do domu, ożyło z nową siłą.

Jego pierwszą myślą było: Gdzie się podziewa stary czarodziej? Po co w ogóle zawracam sobie głowę grzecznością wobec niego? Jeśli tylko nadarzy się okazja, znów podrę mu spodnie!

W takim właśnie był nastroju, gdy po kolejnych bezowocnych próbach rozmowy w cztery oczy ujrzał Artakserksesa na jednym z królewskich gościńców.

Rzecz jasna, duma nie pozwoliła czarodziejowi na wyhodowanie sobie ogona i płetw albo przynajmniej wzięcie paru lekcji pływania. Tylko w jednym był podobny do ryby — równie dużo pił (nawet w morzu, więc musiał czuć naprawdę dotkliwe pragnie nie); często, miast zajmować się swymi obowiązkami, zamknięty w komnatach wyczarowywał beczki cydru. Kiedy chciał gdzieś szybko dotrzeć, jeździł.

Łazikanty ujrzał go właśnie w pojeździe ekspresowym — gigantycznej muszli w kształcie sercówki, zaprzężonej w siedem rekinów. Wszyscy skrzętnie uskakiwali mu z drogi, bo rekiny gryzą.

— Płyńmy za nim! — zaproponował morskiemu psu Łazikanty, i tak też zrobili; niegrzeczne psiaki za każdym razem, gdy powóz przejeżdżał pod urwiskiem, rzucały w niego kamykami.

Jak już wspominałem, umiały się poruszać zdumiewająco szybko, toteż śmigały naprzód, ukrywały się w kępach wodorostów i spychały w dół wszystko, co nawinęło im się .pod łapę.

Ogromnie drażniło to czarodzieja, lecz psy bardzo uważały, by ich nie dostrzegł. Artakserkses jeszcze przed opuszczeniem pałacu był w paskudnym humorze, teraz zaś wpadł w autentyczną wściekłość, zmieszaną wszakże z lękiem.

Wyruszył bowiem w drogę, aby zbadać, jakie szkody wyrządził niezwykły wir, który pojawił się zupełnie znikąd — i to w części morza stanowczo nie należącej do jego ulubionych; mag przypuszczał (i miał rację), iż kryją się tam istoty, które lepiej zostawić w spokoju.

Śmiem twierdzić, że możecie sami domyślić się, o co chodzi; Artakserkses zgadł od razu. Wiekowy Wąż Morski zaczynał się budzić, albo przy najmniej przymierzał się do tego.

Od lat leżał bez ruchu, pogrążony w głębokim śnie, ale teraz zaczął się odwracać. Wyprostowany miałby dobrych sto mil długości (niektórzy upiera ją się, iż sięgałby od Krańca do Krańca, to jednak przesada), a kiedy się zwinął, oprócz Otchłani istniała tylko jedna jaskinia, jedna jedyna w całym oceanie, która mogła go pomieścić — i na nieszczęście leżała ona niecałe sto mil od pałacu morskiego króla. Gdy we śnie rozprostowywał jeden czy dwa sploty, woda wzbierała i falowała gwałtownie, niszcząc domy okolicznych mieszkańców i zakłócając im odpoczynek.

Wysłanie PAM–a jednak, by sprawdził, co się dzieje, było wielkim błędem, bo — jak wiadomo — Wąż Morski jest zbyt ogromny, silny, stary i głupi, by ktokolwiek mógł go kontrolować (przedwieczny, prehistoryczny, głębinowy, baśniowy, mityczny i nie mądry to inne używane wobec niego określenia), i Artakserkses doskonale o tym wiedział.

Nawet Człowiek z Księżyca, pracując bez przerwy przez pięćdziesiąt lat, nie zdołałby stworzyć zaklęcia dość wielkiego, długiego czy potężnego, by pokonać Węża. Tylko raz podjął taką próbę (na wyraźną prośbę innych) i w rezultacie co najmniej je den kontynent zatonął w falach.

Biedny stary Artakserkses podjechał prosto do wylotu jaskini Węża Morskiego. Lecz gdy tylko wysiadł z powozu, natychmiast zauważył koniuszek ogona Węża, wystający na zewnątrz — większy niż rząd ogromnych beczek na wodę, zielony i oślizły.

To w zupełności wystarczyło czarodziejowi. Zapragnął natychmiast wrócić do domu, zanim Gad znów się obróci — jak czynią to wszystkie gady w najmniej stosownych momentach.

To mały Łazikanty wszystko zepsuł!

Nigdy nie słyszał o Wężu Morskim i jego sile; chciał jedynie spłatać psikusa złośliwemu czarodziejowi.

Kiedy zatem nadarzyła się okazja — Artakserkses stał jak wryty, wpatrując się w widoczny kawałek Węża, a jego zaprząg nie zwracał na nic uwagi — podkradł się bliżej i dla żartu ugryzł jednego z rekinów w ogon.

Dla żartu!

Niezły żart!

Rekin skoczył naprzód, a wraz z nim powóz — i Artakserkses, który właśnie się odwracał, aby do niego wsiąść, runął na plecy.

Wówczas rekin zacisnął zęby na jedynej rzeczy, jakiej mógł dosięgnąć — czyli ogonie pobratymca!

Ten z kolei capnął następnego i tak dalej, aż w końcu ostatni z siódemki, nie widząc nic innego — a to idiota! — z całych sił ugryzł ogon Węża Morskiego!

Wąż Morski obrócił się gwałtownie, bez żadnego ostrzeżenia! W sekundę później psy poczuły, jak oszalała woda porywa je i ciska nimi wokoło; co chwila wpadały na ogłupiałe ryby i rozkołysane morskie drzewa, kompletnie zagubione i śmiertelnie przerażone w gęstej chmurze wyrwanych z korzeniami wodorostów, piasku, muszelek, małży, ślimaków i najróżniejszych innych rzeczy.

A sytuacja pogarszała się coraz bardziej, bo Wąż wciąż się obracał.

Stary Artakserkses, trzymający kurczowo lejce rekinów, także latał nad dnem, porwany przez wiry, okrutnie im wymyślając. To znaczy rekinom.

Na szczęście dla naszej historii, nigdy nie dowiedział się, co zrobił Łazikanty.

Nie wiem, jak psy dotarły do domu, w każdym razie zabrało im to dużo, dużo czasu. Najpierw jedna z ogromnych fal, wywołanych przez poruszenia Węża, wyrzuciła je na brzeg, potem po drugiej stronie morza złapali je rybacy i o mało nie umieścili w akwarium (coś koszmarnego!); wreszcie, uniknąwszy dosłownie o płetwę niebezpieczeństwa, musiały wracać o własnych siłach, walcząc bez ustanku z potężnymi prądami, wzbudzonymi przez ciągłe drgania ziemi.

* * *

A kiedy w końcu dotarły do domu, zastały tam ogromne poruszenie. Morski lud zgromadził się wokół pałacu, skandując: