Выбрать главу

– Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytał Ramirez.

– Jestem pewna – odparłam, tyle że zabrzmiało to jak „jestpena”.

– Zupełnie nie umiesz kłamać.

– Co ty powiesz?

– No dobrze, skoro „nic ci nie jest”, może odpowiesz teraz na kilka pytań dotyczących twojego chłopaka?

Znieruchomiałam, a przez głowę przemknęła mi straszliwa myśl. A jeśli Ramirez myśli, że Richard ma coś wspólnego ze śmiercią Celii. To niemożliwe. Chyba.

– Jakich pytań? – Oddałabym wszystko, żeby dowiedzieć się, co chodzi mu po głowie, ale choć z całych sił starałam się rozszyfrować jego kamienny wyraz twarzy, na nic się to nie zdało. Ze swoją pokerową miną mógłby się nieźle obłowić w Las Vegas.

– Zacznijmy od miejsca jego pobytu.

– Mówiłam ci już, że nie wiem, gdzie jest Richard. Myślisz, że siedziałabym tutaj, gdybym to wiedziała? – Powiedziałam to wysokim, jękliwym głosem, którego nie używałam od czasu, kiedy w szóstej klasie zgubiłam aparat na zęby. Powstrzymałam napływające do oczu łzy. – Naprawdę nie wiem, gdzie on jest.

Ramirez przyglądał się mi przez chwilę. W jego zmrużonych oczach dostrzegłam prawdziwe, niewypowiedziane pytanie.

– Richard tego nie zrobił – powiedziałam dobitnie, kręcąc głową, tak gwałtownie, że prawie wróciły tańczące czarne plamki. – Nie jest mordercą. Jest prawnikiem. Jeśli jest na kogoś wkurzony, wytacza mu proces. Nigdy, przenigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Nie znasz go.

Przechylił głowę na bok.

– A ty znasz?

Przygryzłam wargę. Dobre pytanie. Myślałam, że znam. Ale wyglądało na to, że były w jego życiu sprawy, o których zapomniał mi powiedzieć.

Na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo właśnie podszedł do nas jeden z techników. Zupełnie nie przypominał przystojniaków z Kryminalnych zagadek Las Vegas. Był wysoki, chudy i łysy jak kolano. Miał haczykowaty nos i małe, świdrujące oczka, przed którymi nic nie mogło się ukryć.

– Jest gotowa? – zwrócił się do Ramireza, zupełnie jakbym była meblem.

Ramirez zerknął na mnie.

– Nie jestem pewien.

– Gotowa na co? – zapytałam.

Żaden z mężczyzn nie zareagował. Technik postawił na ziemi swoją czarną torbę.

– Myślę, że powinienem ją załatwić, zanim jeszcze bardziej skazi teren.

– Zanim skażę teren?

Ramirez posłał mi kolejne taksujące spojrzenie.

– Śmiało bierz się do roboty. Jest gotowa.

– Gotowa na co? – Pomyślałam, że za chwilę znowu włączy mi się głosik Myszki Minnie. Nerwowo zerkałam raz na jednego, raz na drugiego.

Ramirez westchnął, po czym przemówił cierpliwym tonem, jakby się zwracał do przedszkolaka.

– Pobierzemy próbki twoich włosów, odciski palców i butów. Byłaś obecna na miejscu zbrodni. Musimy mieć pewność, że możemy cię wykluczyć z dalszego śledztwa.

Technik wyciągnął niewielką rolkę, podobną do tej, jakiej używałam, by pozbyć się sierści z moich czarnych kaszmirowych ubrań po każdej wizycie u mamy i jej zgrai pręgowanych kotów. Małe oczka mężczyzny bacznie mnie obserwowały, jakbym była jednym wielkim chodzącym dowodem. Bez zbędnych ceregieli zaczął jeździć rolką po moim niebieskim topie, ramionach, udach, ba, zapuszczał się nawet w miejsca, których większość facetów nie dotykała, bez uprzedniego postawienia mi kina i kolacji.

Ramirez wyglądał na rozbawionego.

– To nie jest śmieszne – powiedziałam z całą godnością, na jaką było mnie stać, będąc molestowana za pomocą rolki do odzieży.

– Nikt nie mówi, że jest – odparł, tyle że jego oczy zmrużyły się w kącikach, kiedy to mówił.

Postanowiłam zmienić temat.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Strzelaj.

– Domyślam się, że to dom Celii Greenway. Przytaknął.

– Wiedziałeś, że ona…

– Będzie martwa?

Wzdrygnęłam się. To słowo wydawało się takie ostateczne. Oznaczało, że biedna Celia Greenway już nigdy nie zazna radości megawyprzedaży, jaką organizowali dwa razy do roku w Bloomingdales, nie będzie się rozkoszować zapachem nowiutkich skórzanych czółenek, nie ucieszy się na widok jedynej w swoim rodzaju torby znalezionej w koszu z rzeczami przecenionymi o połowę. Możecie się śmiać, ale to właśnie takie drobiazgi sprawiają, że życie jest piękne.

Próbowałam to jakoś złagodzić.

– Poszła popływać.

– Nie, nie wiedziałem. Chciałem z nią po prostu porozmawiać.

Technik schował rolkę do plastikowego woreczka, który następnie odłożył do czegoś, co wyglądało jak czarna skrzynka wędkarska na przynęty i akcesoria. Wyjął pęsetę i zaczął się przyglądać moim włosom.

– O co chodzi? – zapytałam.

Facet nie odpowiedział, tylko krążył wokół mnie, przypatrując się badawczo moim blond pasemkom.

– Co on robi? – zapytałam Ramireza.

– Potrzebuje próbki włosów, najlepiej z cebulką, żeby zbadać DNA.

– DNA? Nie zgodziłam się, żebyście badali moje DNA. Niech on odczepi się od moich włosów.

Ramirez zmrużył oczy.

– Trzeba się było trzymać z daleka od miejsca zbrodni. Aha.

Zacisnęłam usta, żeby nie przegiąć. Byłam pewna, że gdyby Ramirez chciał, mógłby mi nieźle uprzykrzyć życie. Wiedziałam, że wtargnęłam na teren prywatny i mieszałam się w nie swoje sprawy, a także że miałam na sumieniu całe mnóstwo pomniejszych grzeszków, na które gliniarze nie patrzą zbyt przychylnie. Poza tym to, w jaki sposób Ramirez pytał o Richarda, kazało mi podejrzewać, że nie stoimy po tej samej stronie. Wolałam nie mieć w nim wroga. I bez tego miałam dość problemów.

Jeden z umundurowanych gliniarzy zawołał Ramireza do basenu, a ja zostałam sam na sam z technikiem, który nadal krążył wokół mojej głowy, szukając idealnego kosmyka. W końcu znalazł go i wyrwał (dodam, że nie był przy tym zbyt delikatny). Potem napełnił dwie plastikowe tacki gipsem i kazał mi w nie wejść. Zrobiłam to, ale dopiero po tym, jak przysiągł na życie swojej matki, że gips zmyje się z moich butów. Śmierć pani Greenway była wystarczającą tragedią jak na jeden dzień. Po co dodawać do tego zrujnowane buty za trzysta dolców.

Kiedy Pan Haczykowaty Nos z laboratorium kryminalistycznego pracował, ja odważyłam się ponownie spojrzeć na basen. Bez pływającego w nim ciała, z wodą połyskującą w popołudniowym słońcu, nie wyglądał ani trochę złowieszczo. Gdyby ubrać kręcących się dookoła techników w spodnie khaki i kolorowe T – shirty, cała sceneria nie różniłaby się ani o jotę od przeciętnego dnia w Orange County.

To tylko dowodziło, jak mylące bywają pozory.

Zamknęłam oczy, rozkoszując się promieniami słońca na twarzy i próbując uporządkować to, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Devon Greenway podprowadził ze swojej firmy dwadzieścia milionów dolarów. Celia i Richard jako jedyni znali szczegóły. Celia nie żyła, a Richard zaginął. Miałam nadzieję, że Richard po prostu ukrywa się przed Greenwayem, a nie gdzieś…

Pływa.

– Skończyłeś? – Ramirez ponownie do nas podszedł i zwrócił się do technika, który pakował gipsowe odlewy do innej czarnej torby.

– Mam już wszystko, czego potrzebuję – odparł mężczyzna, podnosząc swój ekwipunek.

– To dobrze.

Technik skinął mi szorstko głową, co odebrałam jako podziękowanie za w miarę udaną współpracę, i zszedł na dół. Ramirez patrzył za nim chwilę, a potem usiadł obok mnie.

Blisko.

Za blisko. Odsunęłam się, niemal dusząc się wydzielanymi przez niego feromonami.

Zwrócił się w moją stronę. Jego oczy były ciemniejsze od podwójnego espresso, a kąciki ust drgały w uśmiechu.

– Denerwujesz się przy mnie?