Выбрать главу

– Nie rozumiesz, w czym rzecz. Ta prezerwatywa nie była moja.

– Okay, ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Może nie była jego, tylko któregoś z jego przyjaciół.

Tak, jasne. Tej samej wymówki użyłam w ostatniej klasie liceum, kiedy byłam na tyle głupia, żeby spróbować trawki, i mama przyłapała mnie na gorączkowym wywietrzeniu pokoju. Nie zabrzmiało to wtedy przekonująco. Teraz też nie.

Byłam jednak zdesperowana.

– Myślisz?

– Jasne. Albo po prostu opróżnił kieszenie na biurko po tym, jak spędził noc u ciebie.

O, to wytłumaczenie nie było takie najgorsze.

– Pewnie masz rację.

– Oczywiście, że mam. Richard za tobą szaleje. Nie uwierzę, że zabawia się z recepcjonistką czy coś takiego.

Richard i Jasmine? Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Musiałabym kupić broń i skończyć ze sobą, bo nie chciałabym żyć w świecie, gdzie panny pokroju Miss Plastik są w stanie odbić chłopaka takiej bogini jak ja. Nie, żebym była zarozumiała, ale Jasmine stała o stopień wyżej od brudu z pępka.

– Masz rację. Richard na pewno mi to jakoś logicznie wyjaśni. Gdy tylko go znajdę.

Z paznokciami u stóp połyskującymi już Fuksjową Fuzją i Inwazją Różu udałyśmy się z Daną na lunch do Brown Bag Deli na Wilshire Boulevard. Po drodze Elwira, Pani Ciemnych Cieni do Powiek, rozdała aż trzy autografy, mrucząc z nadzieją: „Mogłabym się do tego przyzwyczaić”. Kiedy w końcu napchałyśmy się koszernymi kanapkami z ogórkiem konserwowym i indykiem (Dana dodała do swojej niskotłuszczowy majonez i kiełki, ja zamówiłam porcję z ekstraserem i frytkami – no co, prawdopodobnie jadłam teraz za dwoje, nie?), zrobiło się późno. Uświadomiłam sobie, że od paru dni nawet nie tknęłam butków ze Strawberry Shortcake. Obiecałam Danie, że zadzwonię do niej, jak tylko załatwię sprawę z Altheą, podrzuciłam ją na casting, a sama wróciłam do domu.

Zmusiłam się do dokończenia projektu mieniących się sznurówek i zapięć na rzepy, w które miały być wyposażone buciki, po czym zamówiłam jedzenie z wietnamskiej knajpy. Byłam zbyt zmęczona, żeby zawracać sobie głowę talerzami, więc zjadłam makaron ryżowy plastikowym łyżkowidelcem, stojąc przy kuchennym blacie. Cały czas starałam się unikać kontaktu wzrokowego z małym różowym pudełeczkiem, które stawało się moją obsesją.

Wiedziałam, że zachowuję się jak tchórz. Powinnam zrobić ten cholerny test i już. Ale już wcześniej miałam wątpliwości, a teraz miałam ich jeszcze więcej. A jeśli Richard jest zaangażowany w sprawę Greenwaya bardziej, niż myślałam. A jeśli wcale nie jest kryształowo czysty. Co jeśli Ramirez – albo, co gorsza, Greenway – znajdą go przede mną.

Co jeśli Richard nie ma przekonującego wyjaśnienia, skąd na jego biurku wzięło się opakowanie po prezerwatywie.

Tak więc zamiast otworzyć pudełko jak normalna, rozsądna kobieta, postanowiłam trzymać się teorii, że problem, którego nie zauważamy, nie istnieje. Klapnęłam na materac i włączyłam telewizor. Wyparcie jest najlepszym przyjacielem dziewczyny.

Nie uwierzycie, ale na pierwszym kanale, jaki włączyłam, nadawali właśnie materiał z energiczną reporterką z fryzurą a la Tipper Gore, stojącą nad basenem Celii Greenway. Pojawił się Ramirez (w dopasowanych lewisach i prostej skórzanej kurtce wyglądał bardzo apetycznie) i poinformował reporterkę o postępach śledztwa. Z grubsza powiedział jej to samo, co mnie wczoraj. Biuro koronera nadal nie wydało oświadczenia w sprawie przyczyny śmierci Celii Greenway.

Poczułam, że makaron bulgocze mi w żołądku, kiedy na ekranie ukazały się kolejne obrazy. Uśmiechnięta, rudowłosa Celia siedzi na ławce. Devon Greenway z włosami elegancko zaczesanymi do tyłu, w smokingu, wymienia uścisk dłoni z jakimś politykiem. Reporterka podała, że Newtone Technologies Corporation jest obecnie objęte dochodzeniem dotyczącym oszustw, defraudacji i wielu innych nieprawidłowości. Jej wyregulowane brwi były ściągnięte w udawanej trosce.

Na szczęście nie pokazali żadnych zdjęć Richarda.

Jeszcze.

Rozdział 6

Nazajutrz obudziłam się wcześnie, nabuzowana nerwową energią, choć jeszcze nie wypiłam obowiązkowej filiżanki kawy. Przez całą noc śnili mi się Ramirez, Greenway, a, co najważniejsze, Richard. Nie wspominając już o tajemniczym opakowaniu po prezerwatywie.

Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym więcej miałam wątpliwości, czy Richard jest tylko niewinnym świadkiem. Z jego wyciągów bankowych wyraźnie wynikało, że potrzebuje pieniędzy. A tu proszę, nagle pojawia się dwadzieścia milionów dolarów do wzięcia. Kusząca propozycja. I choć chciałam wierzyć, że Richard nie ulegał pokusom, pewności nie miałam.

Uznałam, że po tak wyczerpującej nocy na śniadanie należy mi się podwójna mocha latte z dekadencką bitą śmietaną. (Czasami dziewczyna musi sobie pofolgować). Wciągnęłam dżinsy biodrówki, czarny top od Calvina Kleina i srebrne lakierowane pantofle bez palców, w których mogłam pochwalić się różowymi paznokciami. Złapałam torebkę i pojechałam do najbliższego Starbucksa.

Ku mojemu zdziwieniu znalazłam wolne miejsce parkingowe niedaleko wejścia. Stanęłam w kolejce, w której jak zwykle czekał milion uzależnionych od kofeiny osób. Dzięki temu miałam aż nadto czasu, żeby przyjrzeć się paterom z ciastkami. Zanim dotarłam do pryszczatego dzieciaka przy kasie, moje zamówienie jakimś cudem powiększyło się o muffina z kawałkami czekolady i croissanta z jagodami.

Znalazłam spokojny kącik z tyłu i przystąpiłam do pałaszowania śniadania składającego się z tłuszczu, cukru i megailości kofeiny. Pochłonęłam croissanta i właśnie delektowałam muffinem (rozpływająca się w ustach pychota!), kiedy poczułam, że wreszcie dochodzę do siebie.

Okay, może nie do końca, bo zwykle moim największym zmartwieniem było, czy wynagrodzenie za kalosze ze Spidermanem wystarczy na czynsz w danym miesiącu. Teraz buty były ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam. A to oznaczało, że tracę kontrolę nad swoim życiem.

Właśnie zlizywałam z palców okruszki muffina, kiedy usłyszałam dzwonienie w torebce. Wyciągnęłam komórkę i zobaczyłam na wyświetlaczu numer mamy.

– Halo? – powiedziałam, nadal zbierając palcem okruszki po muffinie.

Mama westchnęła ciężko do telefonu.

– Zapomniałaś, prawda? Cholera. Tylko nie to.

– Oczywiście, że nie zapomniałam. – Ale o czym? Zaczęłam gorączkowo myśleć, co związanego ze ślubem znowu mi umknęło. Wybór kwiatów? Próbowanie tortu? Proszę, niech tylko nie chodzi o wybór bielizny na miesiąc miodowy. Jezu.

– Masz dziś przymiarkę sukienki. Maddie, miałaś tu być o dziesiątej. W myślach pacnęłam się dłonią w czoło. Przymiarka sukienek druhen.

Najlepsza przyjaciółka mamy, moja kuzynka Molly i ja miałyśmy zaszczyt być druhnami mamy, podczas jej drugiej wyprawy do ołtarza. Mama postanowiła wystroić nas w sukienki w stylu vintage. Już kilka tygodni temu zostałyśmy starannie wymierzone, ale dopiero dzisiaj miała nastąpić oficjalna odsłona. Mama nie chciała wcześniej pokazać sukienek żadnej z nas, bo jak powiedziała, chciała nam zrobić „zabawną niespodziankę”. Sformułowanie to przepełniało mnie panicznym lękiem.

Początkowo zaproponowałam, że sama zaprojektuję sukienki. W końcu mam dyplom z projektowania. Jednak mama uparła się zatrudnić kiczowatą stylistykę. Chciała, żeby za drugim podejściem było zabawnie, bo było to coś, czego bardzo jej brakowało w pierwszym małżeństwie.