Выбрать главу

Jednak technicy nie należeli do typowego personelu laboratorium wysokich energii. Wszyscy byli dość starzy, około sześćdziesiątki — chociaż w tych czasach trudno było poprawnie ocenić wiek.

Zapytał o to Hirama.

Tak. Polityką OurWorldu jest zatrudnianie starszych pracowników. Są bardziej odpowiedziami, a dzięki substancjom chemicznym, które pompuje się teraz do mózgu, równie inteligentni, jak za młodych lat. No i wdzięczni za pracę. W tym przypadku większość ludzi tutaj to ofiary odwołania programu SSC.

— Superconducting Super Collider? Ten akcelerator? Wielki akcelerator cząstek miał być zbudowany pod polami w Teksasie, gdyby Kongres nie odwołał tego wielomiliardowego projektu w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku.

Całe pokolenie amerykańskich fizyków cząstek ucierpiało na tej decyzji — powiedział Hiram. — Jakoś przeżyli, znaleźli pracę w przemyśle albo na Wall Street. Ale większość z nich nie pogodziła się z rozczarowaniem.

— Przecież SSC byłby błędem. Technika akceleratorów liniowych, która pojawiła się parę lat później, była bardziej efektywna i tańsza. A poza tym od mniej więcej 2010 większość wyników w fizyce cząstek pochodzi ze studiów nad promieniowaniem kosmicznym.

To nie ma znaczenia. Nie dla tych ludzi, SSC mógł być błędem, ale byłby ich błędem. Kiedy wytropiłem tych chłopców i zaproponowałem im pracę przy najbardziej zaawansowanych badaniach fizyki wysokich energii, wykorzystali tę szansę. — Spojrzał na syna. — Jesteś inteligentnym chłopcem, Davidzie…

— Nie jestem chłopcem.

— Masz wykształcenie, o jakim ja nie mogłem nawet marzyć. Ale i tak jest sporo rzeczy, których mógłbym cię nauczyć. Na przykład jak radzić sobie z ludźmi. — Machnął rękaw stronę techników. — Spójrz na nich. Pracują dla obietnicy, dla marzeń młodości, ambicji, spełnienia. Jeśli znajdziesz sposób, żeby sięgnąć do tych rezerw, ludzie będą dla ciebie tyrać jak woły, i to prawie za darmo.

David zmarszczył brwi i ruszył za ojcem.

Dotarli do balustrady; jeden z siwowłosych techników uprzejmie, jakby z lękiem, skinął Hiramowi głową i wręczył im hełmy. David założył jeden na głowę.

Wychylił się przez poręcz. Czuł zapach smaru, izolacji i detergentów. Z tego miejsca widział, że tarcza detektora sięga poniżej poziomu gruntu. W samym środku stanowiska zauważył zbitą, ciemną plątaninę nieznanego sprzętu. Obłoczek pary unosił się z samego środka… Pewnie jakieś osłony kriogeniczne. Gdzieś z góry dochodziło brzęczenie. David podniósł głowę i zobaczył poruszającą się suwnicą: długą stalową belkę sięgającą powyżej tarczy detektora z wiszącym hakiem. .

— Większość sprzętu to detektory tego czy innego typu — wyjaśnił Hiram — żebyśmy wiedzieli, co się dzieje. Zwłaszcza kiedy coś idzie nie tak. — Wskazał na stos sprzętu pośrodku. — To jest stanowisko robocze. Krąg nadprzewodzących magnesów.

— Stąd ta kriogenika.

— Tak. Tam wytwarzamy potężne pola elektromagnetyczne, które wykorzystujemy do naszych rulerenowych maszyn Casimira. — W jego głosie zabrzmiała duma. Usprawiedliwiona, pomyślał David. — Właśnie w tym miejscu otworzyliśmy nasz pierwszy tunel podprzestrzenny, jeszcze wiosną. Wmuruję tu kiedyś tablicę; wiesz, taki znak dla historii. Możesz uznać, że jestem zarozumiały. A teraz wykorzystujemy tę instalację, żeby posunąć się dalej. Tak daleko i szybko, jak potrafimy.

David odwrócił się do Hirama.

— Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?

— Właśnie o to chciałem zapytać.

Trzeci głos, cakiem nieoczekiwany, wyraźnie Hirama zaskoczył.

Jakaś postać wysunęła się z cienia za detektorami i stanęła obok Hirama. Serce Davida na moment zabiło mocniej. Mógł to być bliźniak ojca albo jego przedwczesny duch. Ale po bliższym przyjrzeniu się David zauważył różnicę: przybysz był wyraźnie młodszy, szczuplejszy, może trochę wyższy, a włosy miał wciąż gęste i czarne.

Ale te lodowate niebieskie oczy, tak niezwykłe wobec azjatyckiego pochodzenia, należały bez wątpienia do Hirama.

— Znam cię — powiedział David.

— Z brukowej telewizji? David uśmiechnął się.

— Jesteś Bobby.

— A ty jesteś pewnie David, przyrodni brat, o którym nie wiedziałem, dopóki nie powiedziała mi dziennikarka. — Bobby był rozgniewany, lecz całkowicie panował nad sobą.

David uświadomił sobie, że trafił w sam środek rodzinnego konfliktu. Co gorsza, była to jego rodzina.

Hiram przyjrzał się po kolei swoim synom. Westchnął ciężko.

— Davidzie, może pora, żebym postawił ci tę kawę.

Kawa była chyba najgorsza, jakiej David w życiu próbował, ale technik, który obsługiwał ich trójkę, stał przy stole, dopóki nie wypił pierwszego łyku. To jest Seattle, przypomniał sobie David. Tutaj dobra kawa była fetyszem w klasach społecznych, które od pokoleń obsługują takie instytucje. Uśmiechnął się z przymusem.

— Znakomita — powiedział.

Technik odszedł rozpromieniony.

Bufet przy laboratorium wciśnięty był w róg kantoru — centrum obliczeniowego, gdzie analizowano wyniki różnych eksperymentów. Sam kantor, typowy dla oszczędnościowych działań Hirama, był niewielki: prowizoryczny moduł biurowy z plastikowymi płytkami na podłodze, fluorescencyjnymi panelami na suficie i z imitacją drewna na ściankach działowych. Dookoła stały terminale komputerów, ekrany, oscyloskopy i inny sprzęt elektroniczny. Kable i światłowody wiły się wszędzie, całe ich wiązki przyklejono taśmą do ścian, podłóg i sufitu. W powietrzu unosił się złożony zapach ozonu, zwietrzałej kawy i potu.

Bufet okazał się nędzną budą z plastikowymi stolikami i automatami do napojów; wszystko to obsługiwał odrapany robot. Hiram i jego synowie ze skrzyżowanymi rękami siedzieli przy stoliku i unikali nawzajem swoich spojrzeń.

Hiram sięgnął do kieszeni, wyjął softscreenowy ekran wielkości chustki do nosa i rozłożył go na stole.

— Przejdę do rzeczy — powiedział. — Włączyć odtwarzanie. Kair.

David spojrzał na ekran. Widział tam ciąg kilku scenek przedstawiających jakąś katastrofę w zalanym słońcem mieście: sanitariusze wynoszący ciała z budynku, zwłoki w szpitalu, zrozpaczeni krewni, zmęczony personel medyczny, matki ściskające bezwładne ciała dzieci, krzyki.

— Wielki Boże.

— Bóg chyba patrzył w inną stronę — stwierdził Hiram. — Wszystko to wydarzyło się dziś rano. Kolejna wojna o wodę. Któryś z sąsiadów Egiptu wlał toksyny do Nilu. Pierwsze oceny mówią o dwóch tysiącach martwych, dziesięciu tysiącach chorych, spodziewane są dalsze ofiary. Ale do rzeczy. — Stuknął w ekran. — Spójrzcie na jakość transmisji. Niektóre z tych obrazów pochodzą z ręcznych kamer, inne od robotów. Wszystkie zdjęcia zrobiono w ciągu dziesięciu minut od pierwszych raportów przekazanych przez lokalną agencję informacyjną. I w tym tkwi problem. — Hiram dotknął rogu ekranu, gdzie widniało logo: ENO, znak sieci Earth News Online, jednego z najpoważniejszych konkurentów Hirama w dziedzinie zdobywania wiadomości. — Próbowaliśmy się dogadać z tą agencją informacyjną, ale ci z ENO nas wyprzedzili. — Spojrzał na synów. — Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Im jestem większy, tym częściej takie małe kundelki jak ENO gryzą mnie po kostkach. Na całym świecie utrzymuję zespoły kamerzystów i reporterów, co sporo kosztuje. Mam miejscowych korespondentów na każdym rogu ulicy. Ale nie możemy być wszędzie. A jeśli nas tam nie ma, potrzeba czasem godzin, nawet dni, żeby ekipa dotarła na miejsce. Niestety, w kręcącym się całą dobę świecie dziennikarskim, możecie mi wierzyć, spóźnienie o minutę jest fatalne.