Выбрать главу

— Czyli poradzili wam, żebyście nie przychodzili?

Odpowiedziała mu kobieta, Elsie. Sformułowali to mniej jednoznacznie, ale w każdym razie Plenum uznało wezwanie Cuttera za nierozsądne. Podniosła na niego wzrok i szybko opuściła. Pokiwał głową bez komentarza.

— Ale wy nie macie wątpliwości? — Ich apatyczne przytaknięcia nie zadowoliły go. — Do diabła ciężkiego, jesteście pewni, że dobrze postąpiliście, nie słuchając rady Plenum? Jesteście gotowi to zrobić? Dla niego? Przed nami daleka droga.

— Weszliśmy już parę kilometrów w głąb Rudewood — powiedział Pomeroy.

— Ale przed nami jeszcze setki kilometrów. Setki. Sakramencko ciężka droga. I długa. Nie mogę przysiąc, że wrócimy.

„Nie mogę przysiąc, że wrócimy”.

— Chcę tylko potwierdzenia, że twoja wiadomość była prawdziwa — odparł Pomeroy. — Powiedz mi jeszcze raz, że on odszedł, dokąd odszedł i po co. Powiedz mi, że to prawda. — Olbrzym wwiercił się w niego natarczywym spojrzeniem, a kiedy Cutter zamknął oczy i pokiwał głową, powiedział: — No to dobra.

* * *

Potem przyszli inni. Najpierw jeszcze jedna kobieta, Ihona. Kiedy się z nią witali, usłyszeli trzask patyków niszczonych ciężkimi skokami i z zarośli wyłonił się vodyanoi. Przykicał żabim sposobem typowym dla swojego gatunku i uniósł obciągnięte błoną dłonie. Kiedy zeskoczył na dół, jego ciało — głowa i tułów tworzyły jeden pękaty worek — zatrzęsło się jak galareta. Fejhechrillen był upaprany i zmęczony. Jego sposób poruszania się był źle przystosowany do terenów leśnych.

Wszyscy byli zdenerwowani. Nie wiedzieli, jak długo mają czekać, czy warto, czy jeszcze ktoś przyjdzie. Cutter dociekał, jak dotarła do nich jego wiadomość. Jego natarczywe pytania stresowały ich. Nie mieli ochoty rozwodzić się nad swoją decyzją, żeby do niego dołączyć, bo wiedzieli, że, zdaniem wielu, zdradzili.

— Będzie wdzięczny — powiedział Cutter. — To dziwny typ i może tego po sobie nie okazać, ale będzie to dla niego wiele znaczyło, i dla mnie też.

Po chwili milczenia Elsie zripostowała:

— Nie wiesz tego. Nie wezwał nas, Cutter. Sam powiedziałeś, że tuż przed odejściem dostał jakąś wiadomość. Może być zły, że nas ze sobą zabierasz.

Cutter nie mógł jej z czystym sumieniem powiedzieć, że się myli, dlatego odparł:

— Nie wyobrażani sobie, żebyście wrócili. Może jesteśmy tutaj dla siebie, nie tylko dla niego.

Opisał im, co ich czeka, kładąc akcent na niebezpieczeństwa. Mogło się wydawać, że chce ich odstraszyć, ale wiedzieli, że tak nie jest. Drey sprzeczał się z nim raptownym i nerwowym głosem. Zapewnił Cuttera, że rozumieją. Cutter zauważył, że Drey próbuje przekonać siebie samego, zamilkł więc, a ten powtórzył kilka razy, że jest zdecydowany.

— Lepiej ruszajmy — powiedziała Elsie, kiedy minęło południe. — Nie możemy czekać tutaj bez końca. Jeśli ktoś jeszcze idzie, to widocznie się zgubił. Muszą wracać do Plenum i wykonywać swoją pracę dla miasta.

Ktoś wydał z siebie zduszony okrzyk i wszyscy odwrócili głowy.

Dosiadający gallusa hotchi obserwował ich znad brzegu obniżenia terenu. Wielki kogut bojowy nastroszył pióra na piersi i uniósł szponiastą łapę. Hotchi, krępy i twardy człowiekjeż, głaskał czerwony grzebień swego wierzchowca.

— Idzie milicja — mówił z wyrazistym i ostrym akcentem. — Dwaj milicjanci będą tutaj za parę minut.

Przesunął się do przodu na ozdobnym siodle i zawrócił ptaka. Prawie bezgłośnie — nie było metalu, który by brzęczał o drewniano-skórzaną uprząż — gallus zniknął pośród drzew, unosząc wysoko łapy.

— Co to…? Co…? Kurwa, czy wy…?

Odgłosy czyjegoś zbliżania się sprawiły jednak, że także on zamilkł. Rozejrzeli się w niewypowiedzianej panice, ale było za późno, aby się schować.

Pojawili się dwaj mężczyźni, w maskach i ciemnoszarych milicyjnych mundurach. Szukali drogi między omszałymi pniakami. Każdy z nich niósł zwierciadlaną tarczę i miał przytroczony do boku nagan pieprzowy. Kiedy wyszli na polanę, potknęli się i stanęli. Ogarnęli wzrokiem ludzi, którzy na nich czekali.

Przez rozciągniętą sekundę nikt się nie poruszył, odbyła się zdezorientowana i milcząca konferencja — czy wy, czy oni, co, czy mamy, czy mamy…? — aż wreszcie ktoś pociągnął za spust. Potem kakofonia dźwięków, krzyków, perkusja strzałów. Ludzie padali. Cutter stracił rozeznanie, gdzie jest wróg, a gdzie przyjaciel. Kiszki mu się skręcały ze strachu, że został trafiony, ale jeszcze tego nie czuje. Kiedy obrzydliwa synkopowana muzyka strzelaniny ucichła, przestał zaciskać szczękę.

Ktoś krzyczał: „Bogowie, kurwa, bogowie!”. To był milicjant. Z krwawiącą raną brzucha siedział koło swego martwego kolegi i usiłował dźwignąć do góry swój ciężki pistolet. Cutter usłyszał świst rozcinający powietrze. Milicjant przewrócił się przeszyty strzałą i umilkł.

Znowu mgnienie ciszy, a potem:

— Na Jabbera… Czy ty, czy wszyscy…? Drey? Pomeroy?

W pierwszej chwili Cutter sądził, że nikt z jego ludzi nie został trafiony. Potem zobaczył, że Drey jest biały jak płótno i trzyma się za ramię. Krew zafarbowała jego drżące ręce.

— Jabberze drogi, chłopie!

Cutter pomógł Dreyowi usiąść.

— Wszystko w porządku? — mamrotał Drey w kółko.

Kula wyrwała trochę mięsa. Cutter oddarł kilka pasów z koszuli Dreya i użył najczystszych jako bandaża. Drey bronił się przed tak bolesnym traktowaniem, dlatego Pomeroy i Fejh musieli go przytrzymywać. Dali mu też patyk grubości kciuka, żeby miał na czym zacisnąć zęby.

— Wy idioci zasrani, musieli was śledzić! — wściekał się Cutter, opatrując ranę. — Mówiłem wam, żebyście, kurwa, uważali…

— Uważaliśmy! — krzyknął Pomeroy, celując w Cuttera palcem.

— Nie śledzili. — Wrócił hotchi na bojowym kogucie. — Patrolują okolicę. Wy byli tu za długo, prawie cały dzień. — Zsiadł i obszedł nieckę wkoło. — Za długo. — Obnażył zęby w ramach jakiejś niezbyt zrozumiałej miny. Mały — nie sięgał Cutterowi do klatki piersiowej — ale muskularny, paradował jak znacznie większy mężczyzna. Stanął przy martwych milicjantach i zaczął węszyć. Posadził jednego, ciągnąc za strzałę, a następnie zaczął ją przepychać przez ciało. — Jak ci nie wrócą, przyślą następnych, żeby was szukali — wyjaśnił.

Manewrował strzałą, żeby ominęła żebra, chwycił za grot, kiedy wyszedł z pleców trupa i z bulgoczącym dźwiękiem przeciągnął lotkę. Zatknął zakrwawioną strzałę za pasek, wyjął rewolwer ze sztywniejących palców milicjanta i przestrzelił dziurę.

Ptaki znowu wzbiły się w powietrze. Zdziwiony hotchi pokręcił głową: z grubej na palec dziury w klatce piersiowej trupa zrobił się krater.

— Dalijabber… Kim ty, do diabła, jesteś? — rzucił Pomeroy.

— Wojownik hotchi. Koguci jeździec. Alektriomach. Pomóc wam.

— Twoje plemię… jest po naszej stronie? — spytał Cutter. — Niektórzy hotchi są po stronie Plenum — wytłumaczył innym. — Dlatego tutaj jest bezpiecznie. A w każdym razie miało być. Klan tego chłopaka nie przepada za milicją. Pozwalają nam przejść przez swój teren. Ale nie mogą ryzykować prawdziwej wojny z miastem, dlatego on chce upozorować, że to myśmy zabili funkcjonariuszy, a nie ich strzały.

On sam to zrozumiał dopiero w trakcie tego wyjaśnienia.

Pomeroy i hotchi naszpikowali trupy kulami. Pomeroy rzucił jeden nagan pieprzowy Elsie, drugi Cutterowi. Ten nigdy nie miał w ręku tak nowoczesnej i drogiej broni. Pistolet był ciężki, z potężnym sześciokomorowym bębnem.