Выбрать главу

Odpowiedzi nie było.

– By rzecz dokładniej wyjaśnić, dodam, że przed chwilą rozmawiałem z ekspertem z laboratorium, powiedział, że miejsce zbrodni wyglądało tak, jakby całe stado koni morskich kłusowało po nim godzinami tam i z powrotem. Ekspertowi wydaje się nieprawdopodobne, by gromadka ludzkich istot, i to w dodatku składająca się z dwóch tylko indywiduów, mogła zniszczyć niemal wszystkie ślady tak całkowicie i w tak krótkim czasie.

Kvant zaczynał już tracić cierpliwość. Wpatrywał się w człowieka za biurkiem nieustępliwie i ze złością.

– Tyle tylko, że konie morskie i inne zwierzaki nie bywają uzbrojone – dodał Gunvald Larsson łagodnie. – Niemniej jednak ktoś strzelał w autobusie z Walthera siedem przecinek sześćdziesiąt pięć milimetrów, dokładniej – w górę z przednich schodów. Kula odbiła się rykoszetem od dachu i utkwiła w wyściełanym siedzeniu jednego z miejsc na górnym piętrze. Jak wam się zdaje, któż to strzelał?

– My – powiedział Kristiansson. – To znaczy, chciałem powiedzieć, ja.

– Czyżby? Rzeczywiście? A do czego strzelaliście?

Stropiony Kristiansson podrapał się w kark.

– Do niczego – powiedział.

– To był strzał ostrzegawczy – wyjaśnił Kvant.

– Dla kogo przeznaczony?

– Przypuszczaliśmy, że morderca jest może jeszcze w autobusie i ukrył się na górze – rzekł Kristiansson.

– No i co, był tam?

– Nie – rzekł Kvant.

– A skąd to wiecie? Co zrobiliście po tej kanonadzie?

– Weszliśmy na górę i popatrzyliśmy – wyjaśnił Kristiansson.

– Nikogo tam nie było – uzupełnił Kvant.

Gunvald Larsson przez dobre pół minuty przyglądał się im badawczo, potem uderzył pięścią w stół i zawołał:

– Wleźliście na górę! Obaj! Do diabła, cóż za beznadziejna tępota!

– Weszliśmy każdy z innej strony – obronnie zastrzegł się Kvant. – Ja z tyłu, a Kalle przednimi schodami.

– Tak, żeby ten, co był na górze, nie mógł ucieć – poparł go Kristiansson.

– Przecież tam nikogo nie było u diabła! Jedno się wam tylko udało: zniszczyć wszystkie ślady w całym autobusie! Już nie mówiąc o tym, coście zrobili na zewnątrz. I dlaczego łaziliście koło zwłok? Żeby więcej jeszcze tam nabłocić?

– Żeby zobaczyć, czy ktoś jeszcze żyje – powiedział Kristiansson, zbladł przy tym i przełknął głośno.

– Tylko nie zacznij znowu wymiotować, Kalle – upomniał go Kvant zaniepokojony.

Drzwi się otworzyły i wszedł Martin Beck. Kristiansson od razu wstał, Kvant po chwili poszedł za jego przykładem.

Martin Beck kiwnął im głową i spojrzał pytająco na Larssona.

– Czy to ty tak krzyczysz? Nie na wiele się chyba zda wymyślać tym chłopakom.

– Owszem – odparł Gunvald Larsson – to jest konstruktywne.

– Konstruktywne?

– Właśnie, ci dwaj idioci…

Urwał i przerzucił się na inne słownictwo.

– Ci dwaj koledzy są jedynymi świadkami, jakich mamy. Słyszycie, co mówię! O której godzinie przyszliście na miejsce zbrodni?

– Trzynaście po jedenastej. Sprawdziłem czas według chronografu.

– Co do mnie – powiedział Gunvald Larsson – to siedziałem dokładnie tu, gdzie teraz. Zostałem zaalarmowany osiemnaście po jedenastej. Nawet jeżeli przy obliczeniach pozostawimy szeroki margines, przyjmując, że manipulowanie radiem zajęło wam pół minuty i że centrala łączności potrzebowała piętnastu sekund na skontaktowanie się ze mną, pozostaje jeszcze ponad cztery minuty. Co robiliście przez ten czas?

– Jak by to powiedzieć… – rzekł Kvant.

– Właśnie, biegaliście jak kot z pęcherzem, rozdeptując krew i substancję mózgową, przesuwaliście ciała i nie spieszyło się wam.

– Naprawdę nie widzę w tym nic konstruktywnego… – zaczął Martin Beck, ale Gunvald Larsson natychmiast mu przerwał:

– Owszem, zaczekaj tylko trochę. Pomijając już to, że te typy cztery minuty zmarnowały na zniszczenie miejsca zbrodni, trzeba przyznać, że rzeczywiście przybyli tam trzynaście po jedenastej. Tylko nie pojechali z własnej inicjatywy, zostali zaalarmowani przez człowieka, który odkrył autobus. Czy nie tak było?

– Owszem – odpowiedział Kvant.

– Facet z psem – dodał Kristiansson.

– O właśnie! Zostali wezwani przez osobę, której nazwiska nie znają, bo nie zatroszczyli się o to, żeby o nie zapytać, i pewnie nie potrafiliby tej osoby zidentyfikować, na szczęście człowiek ten był na tyle uprzejmy, że sam się do nas zgłosił. O której zobaczyliście tego człowieka z psem?

– Jak by to powiedzieć… – rzekł Kvant.

– Mniej więcej dwie minuty przed podjechaniem do autobusu – powiedział Kristiansson patrząc na swoje buty.

– Właśnie! Ponieważ według jego zeznań co najmniej minutę strwoniliście na siedzenie w samochodzie i strzępienie języków na niepotrzebną gadaninę. O psach i czymś tam jeszcze. Mam rację?

– Aha – mruknął Kristiansson.

– Kiedy zostaliście zawiadomieni, było więc mniej więcej dziesięć-jedenaście po jedenastej. Jak daleko od autobusu zatrzymał was ten człowiek?

– W odległości około trzystu metrów – rzekł Kvant.

– Zgadza się, zgadza – potwierdził Gunvald Larsson. – A ponieważ człowiek ten miał siedemdziesiąt lat i ciągnął za sobą chorego psa…

– Chorego? – zdziwił się Kvant.

– Właśnie. Psisko miało uszkodzony kręgosłup i tylne nogi prawie zupełnie bezwładne.

– Zaczynam wreszcie pojmować, o co ci chodzi – rzekł Martin Beck.

– Ach, tak! Kazałem temu staremu na próbę przebiec dziś tą trasą. Z psem, z całą paradą. Trzy razy to robił, potem pies już nie mógł więcej.

– To jest znęcanie się nad zwierzęciem – powiedział Kvant z oburzeniem.

Martin Beck spojrzał na niego, zdumiony i pełen zainteresowania.

– W każdym bądź razie ta karawana w żaden sposób nie mogła dobić prędzej niż w trzy minuty. A więc człowiek ten musiał zauważyć unieruchomiony autobus najpóźniej siedem po jedenastej, a wiemy właściwie na pewno, że masakra została popełniona jakieś trzy-cztery minuty wcześniej.

– Skąd wiecie? – powiedzieli Kvant i Kristiansson jednocześnie.

– Nic wam do tego – odpowiedział Gunvald Larsson.

– Zegarek Stenströma – wyjaśnił Martin Beck. – Jedna z kul przebiła mu klatkę piersiową i utkwiła w prawym napięstku. Rozbiła kopertę zegarka, który miał na ręce, omega, według ekspertyzy zegarek wtedy stanął. Trzy minuty, trzydzieści siedem sekund po jedenastej.

Gunvald Larsson spojrzał na niego niechętnie.

– My, znając Stenströma, wiemy, że był bardzo dokładny – smutno powiedział Martin Beck. – Jeśli chodzi o czas, był maniakiem, jak to określają zegarmistrze. To znaczy, że jego zegarek niezwykle dokładnie wskazywał godzinę. Jedź dalej, Gunvald.

– Ten człowiek z psem szedł przez Norrbackagatan w kierunku Karlbergsvägen. Autobus wyminął go na początku ulicy. Doczłapanie do końca Norrbackagatan zajęło mu około pięciu minut. Autobus na przebycie tego odcinka potrzebował mniej więcej czterdzieści pięć sekund. Przechodzień nikogo po drodze nie spotkał. Doszedłszy do rogu, zobaczył autobus po drugiej stronie ulicy.

– No i co z tego? – powiedział Kvant.

– Milczeć – odpowiedział Gunvald Larsson.

Kvant poruszył się gwałtownie i już otworzył usta, ale spojrzawszy na Martina Becka, powstrzymał się.