Выбрать главу

– Z kaszką i szukaniem migdała skończyliśmy zaraz po ślubie. Dwadzieścia dwa lata temu, licząc dokładnie. Chodzi o to, że nigdy się nie myliłem.

– No cóż, kiedyś trzeba zacząć – pocieszył go Rönn.

– Pewnie. Tylko że nie mogę tego zrozumieć.

Martin Beck zapukał i nim zareagowali, już był w pokoju, długi, tyczkowaty, poważny i kaszlący.

– Czego nie możesz zrozumieć?

– Tego z Göranssonem. Że się pomyliłem.

– Właśnie wracam z Västbergi – powiedział Martin Beck. – I wiem coś, co ci może humor poprawi.

– Co takiego?

– W sprawozdaniu o wypadku Teresy brakuje jednej strony. Dla ścisłości strony 1244.

O trzeciej po południu Kollberg stanął przed firmą samochodową w Södertälje. Zdążył już tego dnia zdziałać niejedno. Między innymi upewnił się, że świadkowie, którzy szesnaście i pół roku temu zauważyli samochód stojący w pobliżu boiska sportowego na Stadshagen, musieli mieć widok na samochód od przodu albo ukosem od przodu, poza tym zlecił pewne prace techniczne i miał teraz w wewnętrznej kieszeni przyciemnioną i lekko podretuszowaną fotografię reklamową samochodu Morris Minor, model z lat pięćdziesiątych. Z trzech świadków, dwaj już nie żyli: policjant i mechanik. Lecz prawdziwy ekspert, majster z warsztatów samochodowych, wciąż cieszył się dobrym zdrowiem. I pracował tu w Södertälje.

Nie był już majstrem, czymś lepszym, siedział w biurze o szklanych ścianach i rozmawiał przez telefon. Gdy rozmowa się skończyła, Kollberg wszedł bez pukania, nie legitymując się i nawet nie przedstawiając. Położył tylko przed byłym świadkiem fotografię i spytał:

– Co to za samochód?

– Renault CV-4. Stary gruchot.

– Jesteś pewien?

– Jestem pewien. Ja się nie mylę.

– Murowane?

Tamten raz jeszcze rzucił okiem na fotografię.

– Tak. To CV-4 wczesny model.

– Dziękuję – powiedział Kollberg i wyciągnął rękę po zdjęcie.

– Zaczekaj jeszcze. Próbujesz mnie nabrać?

Przyjrzał się fotografii. Po piętnastu sekundach powiedział wolno:

– Nie. To nie jest Renault. To jest Morris. Morris Minor, model z pięćdziesiątego albo pięćdziesiątego pierwszego roku. I z tym zdjęciem coś jest nie w porządku.

– Tak – przyznał Kollberg. – Jest podretuszowane tak, jakby było robione przy złym świetle w deszczową pogodę, w letnią noc na przykład.

Rozmówca przyjrzał mu się uważnie.

– Kim pan właściwie jest? – spytał.

– Policjantem – odpowiedział Kollberg.

– Powinienem się był domyślić. Tu już był jakiś policjant, na jesieni…

Tegoż popołudnia tuż przed wpół do szóstej Martin Beck zebrał wszystkich współpracowników na odprawę w kwaterze śledztwa. Nordin i Månsson już wrócili, więc załoga była, rzec można, w pełnym składzie. Brakowało tylko Hammara, który wyjechał na święta. Wiedząc, jak niewiele zdarzyło się w ciągu czterdziestu czterech dni intensywnego śledztwa, uznał za mało prawdopodobne, by dochodzenie ożywiło się nagle między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, w czasie gdy tropieni i tropiciele przeważnie siedzą w domu, mają czkawkę z przejedzenia i zastanawiają się, co tu zrobić, żeby pieniędzy starczyło do stycznia.

– A więc brakuje strony – podchwycił Melander z zadowoleniem. – A któż ją wziął?

Martin Beck i Kollberg wymienili szybkie spojrzenia.

– Czy ktoś z was może sobie powiedzieć, że jest specjalistą od domowych rewizji? – spytał Martin Beck.

– Ja – apatycznie odpowiedział Månsson ze swego miejsca przy oknie. – Jeżeli jest coś do znalezienia, to ja znajdę.

– Dobrze – powiedział Martin. – W takim razie przeszukaj mieszkanie Åkego Stenströma przy Tjärhovsgatan.

– Czego mam szukać?

– Strony z raportu policyjnego – wyjaśnił Kollberg. – Pagina: 1244, a w tekście prawdopodobnie wymienione jest nazwisko Nils Erik Göransson.

– Jutro – powiedział Månsson. – Przy dziennym świetle zawsze łatwiej.

– Proszę bardzo – powiedział Martin.

– Klucze dostaniesz ode mnie jutro rano – dodał Kollberg.

Miał właściwie klucze w kieszeni, ale zamierzał przed daniem Månssonowi wolnej ręki usunąć z mieszkania pewne ślady fotograficznej działalności Stenströma.

Następnego dnia o drugiej po południu zadzwonił telefon na biurku Martina Becka.

– Czołem, tu Per.

– Co za Per?

– Månsson.

– Aha, ty. No jak tam?

– Jestem w mieszkaniu Stenströma. Tu nie ma tego papierka.

– Jesteś pewien?

– Czy jestem pewien? – w głosie Månssona zabrzmiała obraza najwyższego stopnia. – Oczywiście, że jestem. A skąd wy macie pewność, że to on wziął tę stronę?

– W każdym razie przypuszczamy.

– Jeżeli tak, to jeszcze gdzie indziej poszukam.

Martin Beck pomasował czoło.

– Co rozumiesz przez „gdzie indziej”?

Ale Månsson już odłożył słuchawkę.

– Przecież w archiwum muszą być kopie – zauważył Gunvald Larsson. – Albo w prokuraturze.

– Pewnie – przyznał Martin Beck.

Nacisnął guzik telefonu, przełączył na wewnętrzny.

W pokoju obok Kollberg rozmawiał z Melanderem.

– Przejrzałem twoją listę.

– No i przyszło ci coś do głowy?

– Mnóstwo. Tylko nie wiem, czy ci się to na coś przyda.

– Zostaw to mnie.

– Są tam recydywiści. Na przykład Karl Andersson, Vilhelm Rosberg i Bengt Wahlberg. Wszyscy trzej starzy złodzieje. Wielokrotnie karani. Teraz już za starzy, żeby pracować w fachu.

– Dalej.

– Johan Gran był sutenerem i pewnie jest nim w dalszym ciągu. Zawód kelnera to tylko pozór. Nie dalej niż przed rokiem siedział. A Valter Eriksson, wiesz w jaki sposób został wdowcem?

– Nie.

– W pijackim szale zabił żonę stołkiem. Siedział pięć lat.

– Cholera.

– Więcej jest takich gagatków w twoim zbiorze. Ove Eriksson i Bengt Fredriksson byli karani za pobicie. Fredriksson nie mniej niż sześć razy. Niektóre z oskarżeń bliskie były właściwie próby morderstwa. Handlarz starzyzny Jan Carlsson to podejrzana figura. Nigdy się nie dostał za kratki, ale wiele razy był bardzo bliski. Björna Forsberga też pamiętam. Miał kiedyś niejedno krętactwo na koncie i dobrze był znany w kołach przestępczych w drugiej połowie lat czterdziestych. Ale potem przesiadł się na inne siodło i zrobił wspaniałą karierę. Ożenił się bogato i został solidnym finansistą. Ma tylko jeden przedawniony wyrok za oszustwo z czterdziestego szóstego roku. Natomiast Hans Wennström ma pierwszorzędny wykaz grzeszków: od sprzeniewierzenia do rozprucia kasy pancernej. A poza tym cóż to za funkcja.

– Były pomocnik w sklepie rybnym – powiedział Kollberg zajrzawszy do swego wykazu.

– Rzeczywiście dwadzieścia pięć lat temu zdarzyło mu się stać z rybami na rynku w Sundbyberg. Jest już teraz bardzo stary. Ingvar Bengtsson podaje się obecnie za dziennikarza. Należał do pionierów, jeśli chodzi o fałszowanie czeków. Bywał też alfonsem. Bo Frostensson jest trzeciorzędnym aktorem i znanym narkomanem.

– Czy ta kobieta nigdy nie sypiała z uczciwymi ludźmi? – powiedział Kollberg z ubolewaniem.

– Ależ owszem, sporo masz takich na liście. Na przykład Rune Bengtsson, Lennart Lindgren, Kurt Olsson i Ragnar Viklund. Żaden cień na nich nie pada.

Kollberg miał świeżo w pamięci całą sprawę.

– I wszyscy czterej żonaci – powiedział. – Diablo trudno im było chyba wytłumaczyć to żonom.

– No, pod tym względem policja była dyskretna. A tym młodym chłopcom, tym około dwudziestki albo jeszcze młodszym, też nic nie można zarzucić. Z sześciu w tym wieku, jakich masz na liście, tylko jeden właściwie niezupełnie dobrze się poprowadził. Kenneth Karlsson, siedział parę razy. Dom poprawczy. Choć to było już dawno i sprawy nie były poważne. Czy chcesz, żebym serio pogrzebał w przeszłości tych ludzi?