Выбрать главу

– Dobrze.

Potem zadzwonił do Martina Becka.

– Göransson nie przyjechał tu swoim Morrisem. Prowadził inny samochód.

– A więc Stenström miał rację.

– Mógłbyś zlecić zbadanie, kto był właścicielem tej firmy na Holländaregatan, gdzie Göransson był zatrudniony, i czym się ta firma zajmowała?

– Dobrze.

– Powinienem być jutro około południa w Sztokholmie.

Zszedł na dół i zasiadł do jedzenia. Nagle przypomniało mu się, że już był w tym hotelu. Mieszkał tu dokładnie szesnaście lat temu. W owym czasie był już w policji i zajmował się sprawą morderstwa w taksówce. Zostało wyjaśnione w ciągu trzech czy czterech dni. Gdyby wtedy wiedział to, co wie teraz, mógłby pewnie rozwiązać zagadkę sprawy Teresy w ciągu dziesięciu minut.

Rönn myślał o Olssonie i o rachunku z knajpy, znalezionym wśród łachów Göranssona. We wtorek po południu coś mu wpadło do głowy, gdy go jakaś myśl zaczynała dręczyć, szedł do Gunvalda Larssona. Wbrew niezbyt serdecznej postawie, jaką zachowywali wobec siebie w pracy, Rönn i Gunvald Larsson byli zaprzyjaźnieni, o czym mało kto wiedział. Razem spędzili wieczór wigilijny i noworoczny, większość osób z ich otoczenia wiadomość o tym ogromnie by zdziwiła.

– Myślę o tej kartce z literami B.F. – powiedział Rönn. – Na liście, którą Melander i Kollberg spichcili, są trzy osoby mające takie inicjały. Bo Frostensson, Bengt Fredriksson i Björn Forsberg.

– No?

– Można by się im dyskretnie przyjrzeć, zobaczyć, czy któryś nie jest podobny do Olssona.

– A wiesz, gdzie ich szukać?

– Melander chyba wie.

Melander wiedział. W ciągu dwudziestu minut zdobył informację, że Forsberg jest w domu, a po lunchu przyjdzie do swego biura w centrum. Lunch miał jeść z jednym z klientów o dwunastej w „Ambassadör”. Frostensson znajdował się w atelier, grał małą rólkę w filmie Arnego Mattssona.

– A Fridriksson pije piwo „Pod Dziesiątką”. Zawsze go tam można znaleźć.

– Idę z tobą – dość niespodziewanie oświadczył Martin Beck. – Weźmiemy wóz Månssona. Bo jemu dałem jeden ze służbowych.

Bengt Fridriksson, artysta i zabijaka, rzeczywiście siedział w piwiarni na Starym Mieście. Był bardzo gruby, miał bujną zaniedbaną rudą brodę i zmierzwione siwe włosy. Był już zalany.

W Solnie kierownik nagrań przeprowadził ich przez długie kręte korytarze w kąt wielkiego atelier filmowego.

– Frostensson będzie mieć scenę za pięć minut. Jego jedyna wypowiedź w całym filmie.

Stali w bezpiecznej odległości, ale w ostrym świetle reflektorów. Widzieli dekoracje ustawione za plątaniną kabli i ruchomych kulis. Scena przedstawiała chyba wnętrze sklepu.

– Uwaga! – ryknął reżyser. – Cisza. Zdjęcia. Kamera!

Człowiek w wysokiej piekarskiej czapie i białym fartuchu wszedł w potop światła i powiedział:

– Słucham. Czym mogę służyć?

– Stop! – ryknął reżyser.

Frostensson pięć razy musiał powtarzać to jedno zdanie. Był to chudy łysy człeczyna, jąkał się, kąciki ust i powieki drgały mu nerwowo.

W pół godziny później Gunvald Larsson zahamował o dwadzieścia pięć metrów od furtki wiodącej do willi Björna Forsberga w Stocksund. Martin Beck i Rönn skurczyli się na tylnych siedzeniach. Przez otwarte drzwi garażu widać było czarnego wielkiego Mercedesa.

– Wkrótce powinien wyjechać, jeżeli nie chce spóźnić się na lunch.

Czekali z kwadrans, nim drzwi willi otwarły się i na schodki wyszedł mężczyzna w towarzystwie przystojnej blondynki, psa i dziewczynki około siedmiu lat. Kobietę pocałował w policzek, dziecko objął i uniósł. Potem długim szybkim krokiem poszedł w kierunku garażu, wsiadł do wozu i wyprowadził go. Dziewczynka przesyłała mu całusy i coś wołała ze śmiechem.

Björn Forsberg był wysoki i szczupły. Twarz miał niemal nieskazitelnie piękną, jak wyciętą z ilustracji do noweli w tygodniku, wyraźne rysy, otwarte spojrzenie. Był opalony, poruszał się zręcznie i sprężyście. Z gołą głową, w jasnoszarym płaszczu, z falistymi, do tyłu odczesanymi włosami wyglądał młodo, wcale nie na czterdzieści osiem lat.

– Jak Olsson – powiedział Rönn. – Zwłaszcza postawa i ubranie, ten jasny płaszcz.

– Z tą różnicą – rzekł Gunvald Larsson – że Olsson za swoją przyodziewę zapłacił trzy stówy trzy lata temu na wyprzedaży, a ten za swoje okrycie wybulił z pięć tysięcy. Ale taki jak Schwerin podobnych różnic nie zauważa.

– Prawdę mówiąc, ja też nie – wyznał Rönn.

– Ale ja zauważam – rzekł Gunvald. – Są jeszcze na świecie ludzie mający poczucie gatunku. Gdyby nie to, można by budować burdele wzdłuż Savile Row.

– Gdzie? – spytał Rönn ze zdumieniem.

Kollbergowi rozkład czasu zupełnie się rozleciał. Po części dlatego, że zaspał, po części dlatego, że pogoda była podła jak nigdy. Do wpół do drugiej zdążył dojechać do motelu obok Linköping. Napił się kawy, zjadł ciastko i zadzwonił do Sztokholmu.

– No więc jak?

– Tylko dziewięciu z nich miało samochody latem w pięćdziesiątym pierwszym – powiedział Melander.

– Ingvar Bengtsson nowego Volkswagena, Rune Bengtsson Packarda 49, Kent Carlsson DKW 38, Ove Eriksson starego Opla Kapitäna, model przedwojeny, Björn Forsberg Forda Vedettę 49…

– Stop. Czy jeszcze ktoś z nich miał taki sam?

– Vedettę? Nie.

– Wystarczy.

– Morris Göranssona pierwotnie polakierowany był na szaro. Mógł go oczywiście łatwo przemalować.

– Dobrze, bądź uprzejmy przełączyć mnie na Martina.

– Jeszcze jedna okoliczność. Göransson latem pięćdziesiątego pierwszego oddał swój wóz na złom. Samochód skreślono z rejestru piętnastego sierpnia, w tydzień po policyjnym przesłuchaniu Göranssona.

Kollberg wrzucił koronę do automatu i podczas gdy w telefonie brzęczało, niecierpliwie myślał o dwustu czterech kilometrach, które jeszcze miał przed sobą. Przy takiej pogodzie potrwa to jeszcze parę godzin. Żałował, że nie wysłał wczoraj pociągiem księgi rachunkowej z warsztatu.

– Komisarz Beck.

– Cześć. I czym się ta firma zajmowała?

– Sprzedawała, jak mi się wydaje, kradzione rzeczy. Ale nigdy to nie zostało dowiedzione. Mieli paru sprzedawców, którzy jeździli po prowincji i upłynniali ubrania i różne inne rzeczy.

– Kto był właścicielem?

– Björn Forsberg.

Kollberg po chwili zastanowienia powiedział:

– Poleć Melanderowi, żeby zajął się tylko Forsbergiem. I poproś Hjelma, żeby on sam czy ktoś inny został w PLK, póki nie przyjadę. Mam coś, co trzeba poddać analizie.

Około piątej Kollberga wciąż jeszcze nie było, Melander zastukał do drzwi Martina Becka i wszedł z fajką w jednej ręce i kilkoma papierkami w drugiej. Od razu zaczął mówić:

– Björn Forsberg ożenił się siedemnastego czerwca pięćdziesiątego pierwszego roku z niejaką Elsą Beatrice Håkansson. Jedyną córką dyrektora Magnusa Håkanssona, który zajmował się materiałami budowlanymi i był wyłącznym właścicielem przedsiębiorstwa, którym kierował. Uważano go za bardzo bogatego. Forsberg natychmiast polikwidował wszystkie swoje zaangażowania, w rodzaju firmy na Holländaregatan. Pracował ciężko, studiował handel i ekonomię i stał się rzutkim przedsiębiorcą. Kiedy Håkansson umarł dziewięć lat temu, córka odziedziczyła majątek i firmę, ale Forsberg pełnił obowiązki dyrektora już od połowy lat pięćdziesiątych. Willę w Stocksund kupił w pięćdziesiątym dziewiątym. Kosztowała go około pół miliona.