Выбрать главу

– Nisse to porządny chłopak. Byłem dla niego jak ojciec.

– A jednak go pan zabił.

– Zagrażał mojej egzystencji. Mojej rodzinie. Wszystkiemu, dla czego żyję. Na to nie było rady. Ale ja go uśmierciłem szybko i bezboleśnie, nie dręczyłem tak, jak wy mnie dręczycie.

– Czy Nisse wiedział, że to pan zabił Teresę? – spytał Rönn.

Wciąż mówił spokojnie i bardzo życzliwie.

– Zorientował się. Nie był głupi. Ale dobry z niego był kolega. Dałem mu dziesięć tysięcy i nowy samochód, kiedy się ożeniłem. Potem rozstaliśmy się na zawsze.

– Na zawsze?

– Tak, nigdy nie dawał znaku życia, do zeszłej jesieni. Zadzwonił, powiedział, że ktoś go śledzi dniem i nocą. Był przestraszony i bez pieniędzy. Pieniądze dostał. Próbowałem namówić go, żeby wyjechał z kraju.

– Ale nie dał się namówić?

– Nie. Był załamany. Śmiertelnie wystraszony. Bał się, że to ściągnie na niego podejrzenie.

– I dlatego go pan zabił?

– Musiałem. Nie było wyboru. Zniszczyłby moją egzystencję. Przyszłość moich dzieci. Moje przedsiębiorstwo. Wszystko. Nie chciał tego, ale był słaby, nieodpowiedzialny i tchórzliwy. Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdzie do mnie po pomoc. I w ten sposób doprowadzi mnie do zguby. Albo też policja go zatrzyma i zmusi do mówienia. Był narkomanem, słaby i nieodpowiedzialny. Policja torturowałaby go aż do skutku, póki by nie powiedział wszystkiego.

– Policja nie ma zwyczaju torturować kogokolwiek – stwierdził Rönn.

Forsberg po raz pierwszy odwrócił głowę w jego stronę. Ręce i nogi miał skrępowane. Patrząc na Rönna powiedział:

– A jak pan to nazywa?

Rönn opuścił oczy.

– Gdzie pan wsiadł do autobusu? – spytał Gunvald Larsson.

– Na Klarabergsgatan. Przed domem towarowym Åhléns.

– A tam jak się pan dostał?

– Samochodem. Zaparkowałem przed moim biurem. Tam jest zarezerwowane miejsce parkingowe.

– Skąd pan wiedział, którym autobusem będzie jechał Göransson?

– Dzwonił, umówiliśmy się.

– Innymi słowy, umówił się pan z nim, jak ma postąpić, żeby zostać zamordowany.

– Czy pan nie rozumie, że nie miałem wyboru. Poza tym zrobiłem to humanitarnie, tak, że ani się domyślał, ani nic nie zauważył.

– Humanitarnie? A cóż to ma wspólnego!

– Czy nie możecie mnie zostawić teraz w spokoju?

– Jeszcze nie. Proszę wpierw wyjaśnić całą sprawę autobusu.

– Dobrze. A potem pójdziecie sobie?

Rönn spojrzał na Gunvalda Larssona i powiedział:

– Tak. Potem pójdziemy.

– W poniedziałek przed południem Nisse zadzwonił do mnie do biura. Był zdesperowany, mówił, że ten człowiek chodzi za nim, gdziekolwiek się ruszy. Zrozumiałem, że długo już nie wytrzyma, wiedziałem, że tego wieczoru i moja żona, i służąca wychodzą. Pogoda była odpowiednia. Dzieci wcześnie kładą się spać…

– Co dalej?

– Powiedziałem Nissemu, że chcę obejrzeć tego, kto za nim chodzi. Żeby go zwabił do Djurgården, zaczekał, aż przyjedzie piętrowy autobus, odjechał stamtąd o dziesiątej i jechał aż do końcowego przystanku. Na kwadrans przed wyruszeniem miał zadzwonić do mnie do biura. Z domu wyjechałem po dziewiątej, zaparkowałem wóz, poszedłem do biura i czekałem nie zapalając światła. Zadzwonił, jak było umówione, a ja zszedłem na dół i czekałem na autobus.

– Czy zdecydował pan o miejscu przedtem?

– Pojechałem tam wcześniej, za dnia. Miejsce było dobre, nie sądziłem, by w pobliżu ktoś się znajdował, zwłaszcza jeżeli wciąż będzie padać. Liczyłem też, że tylko jacyś pojedynczy pasażerowie będą jechać aż do końcowego przystanku. Najlepiej byłoby, gdyby tylko Nisse, ten co go tropił, kierowca i może jeszcze jedna-dwie osoby siedziały w autobusie.

– Jedna-dwie osoby – powtórzył Gunvald Larsson.

– Kto mianowicie?

– Wszystko jedno kto. Dla pozoru.

Rönn spojrzał na Gunvalda Larssona i pokiwał głową. Potem zwrócił się do leżącego na łóżku:

– Co pan czuł?

– Zawsze trudno jest powziąć decyzję. Ala ja jestem taki, że kiedy raz coś postanowię, przeprowadzam to, choćby… – urwał.

– Obiecaliście pójść sobie stąd – powiedział po chwili.

– My jesteśmy tacy, że to, co obiecujemy, a to, co robimy, to dwie różne rzeczy – oświadczył Gunvald Larsson.

Forsberg spojrzał na niego z rozgoryczeniem.

– Tylko mnie torturujecie i kłamiecie.

– W tym pokoju więcej jest takich, co kłamią – powiedział Gunvald Larsson. – Pan się zdecydował na zabicie Göranssona i asystenta Stenströma na wiele tygodni przedtem. Może nie?

– Tak.

– Skąd pan wiedział, że Stenström jest policjantem?

– Obserwował go. Tak, żeby Nisse nie zauważył.

– Skąd pan wiedział, że pracuje sam?

– Nikt go nigdy nie zmieniał. Doszedłem więc do wniosku, że pracuje na własną rękę, dla kariery.

Gunvald Larsson milczał pół minuty.

– Pan powiedział Göranssonowi, żeby nie zabierał z sobą żadnych dokumentów – powiedział w końcu.

– Tak, poleciłem mu to od razu, kiedy pierwszy raz zadzwonił.

– W jaki sposób nauczył się pan manewrować drzwiami autobusu?

– Obserwowałem pracę szofera. A jednak nie poszło gładko. To był inny, niewłaściwy typ autobusu.

– Na jakim miejscu siedział pan w autobusie? Na dole czy na górze?

– Na górze. Wkrótce zostałem tam sam.

– A potem zszedł pan z pistoletem gotowym do strzału.

– Tak, ukryłem go, Nisse i ten drugi, który siedział z tyłu, nie mogli go zobaczyć. A jednak był taki, co się zerwał. Trzeba być zawsze przygotowanym na podobne rzeczy.

– A gdyby pistolet się zaciął? Stary gruchot.

– Wiedziałem, że działa, znam moją broń i sprawdziłem ją dokładnie przed zabraniem do biura.

– A kiedy pan zabrał pistolet do biura?

– Tydzień wcześniej.

– I nie bał się pan, że ktoś go tam znajdzie?

– Nikt nie ośmieliłby się szperać w moich szufladach, zresztą są zamknięte.

– A gdzie go pan przedtem trzymał?

– W zamkniętej walizce na strychu. Razem z innymi wojennymi trofeami.

– Gdzie się pan udał po zastrzeleniu wszystkich tych ludzi?

– Poszedłem przez Norra Stationsgatan aż do terminalu linii lotniczych, stamtąd wziąłem taksówkę, pojechałem do biura, zabrałem swój wóz i wróciłem do domu.

– A pistolet wyrzucił pan po drodze – wtrącił Gunvald Larsson. – Spokojna głowa. My go znajdziemy.

Forsberg nie odpowiedział.

– I co pan czuł strzelając?

– Broniłem mojej rodziny, mojego domu, mojej firmy. Czy stał pan kiedy z bronią w ręku wiedząc, że za kilka sekund trzeba będzie wskoczyć do okopu pełnego wroga?

– Nie – powiedział Rönn. – To mi się nigdy nie zdarzyło.

– To pan nic nie rozumie! – krzyknął Forsberg. – Pan nie powinien zabierać głosu. Jakże mógłby mnie zrozumieć podobny idiota!

– To dalej trwać nie może – wtrącił lekarz. – Trzeba go zabrać na zabieg.

Nacisnął dzwonek. Weszło dwóch pielęgniarzy. Forsberg dalej wrzeszczał, wytoczono go wraz z łóżkiem z pokoju.

Rönn zabrał się do pakowania magnetofonu.

– Nienawidzę tego drania – oświadczył nagle Gunvald Larsson.

– Co?

– Powiem ci coś, czego jeszcze nigdy nikomu nie mówiłem – wyjaśnił Gunvald. – Żal mi wszystkich prawie, z którymi stykam się w tej pracy. Są przeważnie zaszczuci. Żałują tego, że się w ogóle urodzili. To nie ich wina, że nic nie rozumieją i że wszystko się im nie udaje. To tacy, jak ten tu, niszczą ich byt. Takie samolubne świnie, co myślą tylko o swoich pieniądzach, swoich domach, swoich rodzinach i swoich tak zwanych stanowiskach. Co uważają, iż mogą innym rozkazywać tylko dlatego, że właśnie udało im się zająć lepsze stanowisko. Takich ludzi jest mnóstwo, tylko większość z nich nie popełnia głupstw w rodzaju duszenia portugalskich dziwek. I dlatego my się z nimi nigdy nie stykamy. Widujemy tylko ich ofiary. Tu mamy do czynienia z wypadkiem wyjątkowym.