Dziewczyna przyglądała się jego poczynaniom.
– A, poznaję cię. To ty uratowałeś mi życie, co nie?
– Tak.
– Strasznie dziękuję.
– Bardzo proszę.
Zadumała się, lekko rozchyliła nogi i prawą dłonią przesunęła po kroczu.
– To zmienia postać rzeczy. Ma się rozumieć, dostaniesz za darmo.
– Proszę coś na siebie narzucić.
– Prawie wszystkim się podobam.
– Mnie nie.
– I wszyscy mówią, że jestem dobra.
– Z zasady nie przesłuchuję gołych… łudzi.
Zawahał się na ułamek sekundy, jakby nie był pewien, do jakiej kategorii ją zaliczyć.
– Przesłuchanie? A, jasne, przecież jesteś gliną. Ja nic nie zrobiłam.
– Jest pani prostytutką.
– Nie bądźmy małostkowi. Seks jeszcze nikomu nie zaszkodził.
– Proszę się ubrać.
Westchnęła, wygrzebała z pościeli szlafrok i włożyła, nie zawiązując.
– O co chodzi?
– Chcę zapytać o parę rzeczy.
– Jakich rzeczy? O mnie?
– Między innymi. Na przykład co pani robiła w tamtym domu?
– Nic nielegalnego. Mówię prawdę.
Gunvald Larsson wyjął długopis i kilka kartek wyrwanych z notesu.
– Jak się pani nazywa?
– Carla Berggren. A właściwie…
– Właściwie? Tylko bez kłamstw.
– Nie – powiedziała z dziecięcą godnością. – Nie okłamię cię. Nazywam się Karin Sofia Pettersson. „Berggren” to nazwisko panieńskie mamy. A „Carla” lepiej brzmi.
– Skąd pani pochodzi?
– Z Skillingarydu. W Smålandii.
– Od kiedy mieszka pani w Sztokholmie?
– Od ponad roku. Prawie półtora.
– Ma tu pani stałą pracę?
– Zależy, co się przez to rozumie. Od czasu do czasu najmuję się jako modelka. Bywa ciężko.
– Ile pani ma lat?
– Siedemnaście… prawie.
– Czyli szesnaście?
Pokiwała głową.
– Co pani robiła w tamtym mieszkaniu?
– Mieliśmy takie małe party.
– Ma pani na myśli kolację?
– Nie. Seksparty.
– Seksparty?
– Tak. Nigdy ci się nie obiło o uszy? Fajna rzecz.
– Aha. – Gunvald Larsson obojętnie odwrócił kartkę. – Jak dobrze znała pani te osoby?
– Tego, który tam mieszkał, nigdy przedtem nie widziałam. Kent, czy jak mu tam…
– Kenneth Roth.
– Naprawdę? Tak czy inaczej, wcześniej o nim nie słyszałam. Madeleine znałam tylko trochę. Oboje nie żyją, co?
– Tak. A Max Karlsson?
– Jego znam. Spotykamy się od czasu do czasu dla przyjemności. Żeby się rozerwać. To on mnie tam zabrał.
– Jest alfonsem?
Pokręciła głową.
– Nie, nikt taki nie jest mi potrzebny – odparła z naiwną powagą. – Nie opłaca się. Oni chcą tylko szmalu. Procenty i takie tam.
– Czy znała pani Görana Malma?
– Tego, który się zabił i podpalił chałupę? Który mieszkał piętro niżej?
– Tak.
– W życiu o nim nie słyszałam. Palant. Zdrowo mu odwaliło.
– A inni go znali?
– Chyba nie. Na pewno nie Max ani Madeleine. Może Kent albo Kenneth, bo tam mieszkał.
– Co robiliście?
– Pieprzyliśmy się.
Gurwald Larsson przeszył ją spojrzeniem.
– Może więcej konkretów, dobrze? O której przyszliście? I dlaczego akurat tam?
– Max mnie ściągnął. Powiedział, że szykuje się fajna impreza. Po drodze zabraliśmy Madeleine.
– Poszliście pieszo?
– W taką pogodę? Nie. Wzięliśmy taryfę.
– O której byliście na miejscu?
– Koło dziewiątej. Mniej więcej.
– I co było potem?
– Ten, który tam mieszkał, miał dwie butelki wina, piliśmy, nastawiliśmy gramofon i tak dalej.
– Nie zauważyła pani niczego szczególnego?
Pokręciła głową.
– Niby co?
– Proszę mówić dalej.
– Potem Madeleine się rozebrała. Wcale nie była ładna. No to i ja się rozebrałam. Chłopcy też. A potem… potem tańczyliśmy.
– Nago?
– No, fajna rzecz.
– Aha. Co dalej?
– Trochę to trwało, a potem usiedliśmy i paliliśmy.
– Paliliście?
– Uhm. Hasz. Żeby poczuć kopa. Dobrze robi.
– Kto częstował?
– Max. On…
– Tak? Co on?
– Uf. Obiecałam mówić prawdę. Ja nic nie zrobiłam. Poza tym uratowałeś mi życie.
– Co Max?
– Max opyla hasz. Najczęściej dzieciakom.
Gunvald Larsson zanotował.
– Co dalej?
– Potem chłopcy rzucali monetą. Byłyśmy w formie, na lekkim haju, chichotałyśmy, rozumiesz, normalka.
– Rzucali monetą?
– No. Maksowi trafiła się Madeleine i wyszli do pokoju. Ja i ten Kenneth zostaliśmy w kuchni. Chodziło o to…
– Tak?
– E, na pewno byłeś na takich party. Najpierw rzuca się monetą, potem jest zmiana, a na końcu zbiorówka, jeśli chłopcy mają jeszcze siłę. To jest najfajniejsze.
– Zgasiliście światło?
– Tak. Ten chłopak i ja położyliśmy się w kuchni na podłodze. Tylko…
– Tylko co?
– Stało się coś dziwnego. Uderzyłam w kimono. Obudziła mnie Madeleine. Przylazła do kuchni, potrząsnęła mną i powiedziała, że Max się wścieka, bo nie przyszłam. A ja leżałam na tym gościu.
– Zamknęliście drzwi do kuchni?
– Tak. Kenneth też zasnął. Madeleine zaczęła go tarmosić. Zapaliłam zapalniczkę, spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że byłam z nim godzinę z hakiem.
Gunvald Larsson pokiwał głową.
– Byłam strasznie klapnięta, ale jakoś się pozbierałam i poszłam do pokoju. Maxowi nic nie dolegało. Chwycił mnie, rzucił na wyro i powiedział…
– No, co powiedział?
– Przyłóż się. Tak powiedział. Bo z tej rudej wywłoki nie było wielkiego pożytku. A potem…
– Tak?
– Nic nie pamiętam aż do wybuchu. Huknęło jak z armaty, wszędzie było pełno dymu i ognia. A potem ty… Makabra.
– I niczego dziwnego pani nie zauważyła?
– Tylko to, że zasnęłam. Normalnie mi się to nie zdarza. Byłam z wieloma prawdziwymi kozakami i wszyscy mi mówili, że jestem piekielnie dobra. I ładna.
Gunvald Larsson skinął głową, schował notatki i długo przyglądał się dziewczynie.
– Moim zdaniem jest pani brzydka. Obwisłe piersi, wory pod oczami, chorowity wygląd. Kupa nieszczęścia. Jeszcze parę lat ćpania, a będzie pani tak obrzydliwa, że nikt pani nie tknie nawet w bokserskich rękawicach. Żegnam.
Zatrzymał się na podeście i po chwili wrócił do mieszkania. Dziewczyna zdjęła szlafrok i opuszkami palców obmacywała pachę.
Zachichotała.
– Jak byłam w szpitalu, wyrosły mi włosy. Zmieniłeś zdanie?
– Uważam, że powinna pani kupić bilet do Smålandii, pojechać do domu i znaleźć sobie uczciwą pracę.
– Tam nie ma pracy.
Zatrzasnął drzwi z taką siłą, że o mały włos nie wyleciały z zawiasów.
Przez chwilę stał na Götgatsbacken. Czego się dowiedział? Że gaz z mieszkania Malma prawdopodobnie przedostał się do kuchni piętro wyżej pionem wodno-kanalizacyjnym. Dlatego tych dwoje usnęło. Ale stężenie nie było na tyle duże, by doszło do wybuchu, kiedy Karin Sofia Pettersson zapaliła zapalniczkę.
Co to znaczy? Na dobrą sprawę nic, w każdym razie nic, z czego mógłby zrobić użytek.
Czuł, że się lepi. Wizyta u szesnastolatki w obskurnym pokoju sprawiła mu fizyczną przykrość. Czym prędzej pojechał do Sturebadet[7], gdzie spędził trzy błogie godziny w łaźni tureckiej.