Skinęła głową.
– W jakiej relacji są pani synowie? Spotykają się, mają ze sobą kontakt?
– Już nie. Gert jest stomatologiem, ma prywatną praktykę w Göteborgu. Ale kiedy jeszcze tutaj studiował, udało mu się namówić Bertila, żeby zrobił porządek z zębami. Gert to miły, przyzwoity chłopiec. Przez jakiś czas byli przyjaciółmi. Potem coś się wydarzyło i przestali się widywać. Dlatego nie wydaje mi się, żeby Gert wiedział cokolwiek o Bertilu.
– Nie wie pani, czemu przestali się widywać?
– Nie. Coś się stało. Z Bertilem zawsze coś się dzieje, prawda?
Popatrzyła wnikliwie na Rönna.
Odchrząknął, zakłopotany. Może powinien uznać rozmowę za zakończoną?
Wstał i wyciągnął rękę.
– Bardzo dziękuję za pomoc, pani Lundberg.
Uścisnęła mu dłoń. Wyjął wizytówkę i położył na brzeżku stołu.
– Gdyby się do pani odezwał, prosiłbym o telefon, jeśli można.
W milczeniu odprowadziła go do drzwi.
– Do widzenia pani!
W połowie drogi do furtki się odwrócił. Stała wyprostowana w drzwiach i patrzyła za nim. Teraz wyglądała znacznie starzej.
Rozdział 17
Obraz Bertila Olofssona nieco się przejaśnił. Wiedzieli, że handlował kradzionymi autami, które przed sprzedażą najprawdopodobniej lakierował i wyposażał w fałszywe numery. Poza tym handlował narkotykami. Nie był dużym dilerem, przypuszczalnie zaliczał się do tych narkomanów, którzy opylają towar, żeby móc sfinansować własne potrzeby.
Te rewelacje nie zachwycały przesadną odkrywczością. Ponieważ Olofsson od lat był znany policji, mniej więcej wiedziano, czym się parał. To, co ewentualnie mógłby o nim powiedzieć Malm, wydawało się znacznie grubszą sprawą, skoro Olofsson poczuł się zmuszony do uciszenia go, dużo przy tym ryzykując.
Jeśli to on zainstalował w materacu Malma mały zmyślny aparacik. Swoje podejrzenia opierali wyłącznie na domysłach, ale w tej sytuacji nikt w głównej kwaterze śledczej nie wątpił w trafność tych domysłów.
Fredrik Melander początkowo nie miał szczęścia do swoich wtyczek w półświatku. Najpierw okazało się, że jego najbardziej wiarygodny informator, były kasiarz, wrócił do swojego fachu i odsiadywał ósmy miesiąc trzyletniego wyroku w Härlandzie. Potem stwierdził, że zniknęła piwiarnia na Södermalmie, gdzie chodzili ludzie, którzy mogli znać Malma i Olofssona, i gdzie byl w dobrych stosunkach z właścicielką. Po prostu dom, w którym się mieściła, został rozebrany, właścicielka wyjechała ze Sztokholmu i podobno otworzyła trafikę w Kumli. Po tych niepowodzeniach Melander udał się do restauracji trzeciej kategorii, też na Södermalmie, gdzie do stałych gości należało dwóch starych złodziei, którzy – jeśli mieli dobry dzień – mogli udzielić wartościowych informacji w zamian za jedną szklaneczkę grogu. Albo dwie. I znowu szczęście mu nie dopisało. Restauracja zmieniła nazwę, tabliczka nad wejściem informowała: „Dzisiaj wieczorem tańce”. W witrynie wisiały duże kolorowe zdjęcia orkiestry, składającej się z czarnowłosych mężczyzn z dziwnymi instrumentami w dłoniach, które niemal całkowicie zasłaniały szerokie falbaniaste rękawy. W gablocie przy drzwiach, gdzie dawniej skromny, odręczny jadłospis kusił klientów gołąbkami i grochówką, teraz pysznił się kolorowy i w wersji hiszpańskiej.
Melander wszedł, stanął przy drzwiach i oglądał lokal. Sufit obniżono, oświetlenie było bardziej stłumione, przybyło stolików, które przykryto kraciastymi obrusami. Na ścianach wisiały plakaty z obrazkami korridy i tancerzami flamenco. Był piątkowy wieczór i mniej więcej połowę stolików okupowała młodociana, hałaśliwa publika. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Po chwili dostrzegł znajomą kelnerkę. Ubrała się jak na maskaradę, jakby nie mogła się zdecydować, czy wybrać kostium ludowy z Dalarny, czy Carmen.
Melander przywołał ją gestem i spytał, gdzie teraz przesiadują stali bywalcy dawnej, nieistniejącej restauracji. Podała mu nazwę knajpy, która znajdowała się nieco dalej, na tej samej ulicy. Podziękował i wyszedł.
Nareszcie los się do niego uśmiechnął. Na kanapie pod krótszą ścianą znany mu osobnik z posępną miną sączył srebrny grog[11]. Melander liczył na to, że spotka właśnie jego albo kolegę. Swego czasu mężczyzna był wziętym fałszerzem, ale wiek i alkohol zmusiły go do porzucenia intratnego zajęcia. Poza tym miał za sobą krótką i niezbyt fortunną karierę włamywacza. Teraz rzadko kiedy udawało mu się niezauważenie zwędzić choćby parę badziewnych skarpet. Nosił ksywkę Plerez, którą zawdzięczał kręconym, rudawym i – co podówczas stanowiło ewenement – półdługim włosom. Łatwo było go zidentyfikować i kilka razy przez nie wpadł.
Ledwie Melander usiadł naprzeciwko Plereza, ten od razu się rozpromienił. Rysowała się możliwość postawienia kolejki.
– No, Plerez, co tam u ciebie? – zagaił Melander.
Plerez zamieszał resztki drinka i wychylił do dna.
– Bryndza. Cienko ze szmalem, żadnej kwatery. Chyba się rozejrzę za jakąś robotą.
Melander wiedział, że Plerez ani razu nie zhańbił się uczciwą pracą, i przyjął tę nowinę ze spokojem.
– Hm, nie masz gdzie mieszkać.
– Tak jakby. W zimie przez jakiś czas kimałem w Högalid, ale to parszywy adres. – W drzwiach kuchni dostrzegł kelnerkę. – Cholernie mnie suszy.
Melander przywołał kelnerkę.
– No, jeżeli stawiasz, to może się przerzucę na coś szlachetniejszego – rzekł Plerez i zamówił dżin z tonikiem.
Melander poprosił o kartę dań.
– A co zwykle pijesz? – zapytał, kiedy kelnerka poszła po menu.
– Czystą z lemoniadą. Niebo w gębie to nie jest, ale trzeba myśleć o finansach.
Melander potakująco skinął głową. Zgadzał się w stu procentach. Ponieważ tym razem płaciło państwo, zamówił dla nich, mimo protestów Plereza, po golonce i puree z ziemniaków i brukwi. Kiedy posiłek stanął na stole, Plerez zdążył wysuszyć szklaneczkę i Melander poprosił o następną. Obawiając się, że Plerez wkrótce się upije i nie będzie z nim żadnego kontaktu, czym prędzej przeszedł do rzeczy.
Plerez raczył się trunkiem.
– Bertil Olofsson? Jak on wygląda?
Melander nigdy nie spotkał się z Olofssonem, ale widział go na zdjęciu i pamiętał rysopis. Plerez w zamyśleniu przeczesał swoje słynne włosy.
– Aha. Tak, już wiem. Ćpun, no nie? Interesy w branży samochodowej i wszystkiego po trochu. Osobiście nie znam go za dobrze, ale wiem, kto to jest. Co cię interesuje?
Melander odsunął talerz i sięgnął po fajkę.
– Wszystko. Czy wiesz, gdzie się podziewa?
Plerez pokręcił głową.
– Nie, dawno go nie widziałem. Ale nie obracamy się w tych samych kręgach. On przesiaduje w takich miejscach, do których ja nigdy nie zaglądam. Podobno bywa w jakimś klubie kilka przecznic stąd. Najczęściej przychodzą tam młodzi ludzie. Olofsson jest starszy.
– Czym się zajmuje oprócz narkotyków i samochodów?
– Nie wiem. Chyba tylko tym. Słyszałem, że dla kogoś pracuje. Olofsson nigdy nie był orłem, ale parę lat temu nagle zaczęło mu się powodzić. Wydaje mi się, że pracuje dla kogoś, kto rozkręcił jakiś wielki biznes. Rozumiesz, ludzie gadają, ale nikt nic nie wie na bank.
Plerezowi zaczął się plątać język. Melander zapytał go o Görana Malma.
– Widziałem go ze dwa razy w kafejce Uven. Ponoć był w tej chałupie, co się sfajczyła. Robił w detalu. Nikt ważny. Poza tym nie żyje, biedaczek.
11