Выбрать главу

Monica zagroziła, że umówi się z Rullem, nauczycielem gimnastyki, i rzuciła słuchawkę. Skacke aż za dobrze znał tego obleśnego typka, który nie tylko świetnie wyglądał, ale był od niego lepszy prawie we wszystkich dyscyplinach sportu, nie wyłączając pływania. Właściwie Skacke mógłby się wykazać jedynie w piłce nożnej i często marzył o takim dniu, kiedy zwabi Rullego na boisko. Tak się zdenerwował na samą myśl o Monice z tym zadufanym w sobie pajacem, że musiał wypić na uspokojenie dwie szklanki mleka.

Potem, ledwie położył dłoń na słuchawce, żeby do niej zadzwonić, zadźwięczał telefon. Cud nad cudy Monica. Skruszona, prosiła o wybaczenie. Rozmawiali ponad godzinę i umówili się nazajutrz w Sundbybergu na późny lunch, po jej zajęciach w szkole.

W piątek rano Skacke pojechał do swojego ukochanego Sundbybergu, żeby kontynuować chodzenie po domach. Codziennie przekreślał na mapie zaliczone kwartały i odnotowywał lokatorów, których nie zastał. Z Urzędu Imigracyjnego dostał adresy obywateli spoza Skandynawii mieszkających w Sundbybergu. Wyruszył przed siódmą, żeby złapać tych, których nie zastał, zanim wyjdą do pracy.

O dziewiątej zredukował listę do połowy.

Potem udał się pieszo do osiedla, które postanowił zwizytować tego dnia. Wszedł do parku położonego na lekkiej pochyłości, zwieńczonej skupiskiem wieżowców na wzgórzu. Był to raczej kawałek dzikiej przyrody, którą, o dziwo, łaskawie oszczędzono i uwzględniono w planach budowlanych. Na obrzeżach ścieżki zieleniła się soczysta trwa, a nieco dalej, na zboczu, w nietkniętym ludzką ręką lasku zasłanym igliwiem, majaczyły pośród sosen szare, granitowe głazy i omszałe kamienie. Ścieżka, dzieło ludzkich stóp, wiła się między brzozami i dębami. Przez liście przesiewało się słoneczne światło, rzucając połyskliwe złote plamki na suchą udeptaną ziemię i korzenie drzew. Skacke zwolnił kroku. Przez krótką chwilę poczuł zapach sosnowych igieł i nagrzanej słońcem próchnicy. Kiedy znów wciągnął nosem powietrze, zalatywało spalinami i zjełczałym olejem do frytek z pobliskiego baru grillowego.

Pomyślał o Monice. Umówili się o trzeciej, cieszył się na to spotkanie. Rzadko nie widzieli się dłużej niż tydzień.

W pierwszym wieżowcu nie zastał tylko dwóch lokatorów. Inni nic nie wiedzieli o cudzoziemcu, który by tam mieszkał na początku marca, i nie słyszeli o telefonie do straży pożarnej. W drugim wieżowcu zastał dwóch cudzoziemców, Fina i Włocha. Fin fatalnie mówił po szwedzku i z pewnością nie z takim akcentem, o jakim wspomniała Doris Mårtensson. Włoch siódmego marca był w domu, w Mediolanie. Nieproszony, pokazał paszport i stemple. Czy znali jakichś obcokrajowców? Owszem, mnóstwo, i co z tego?

Hm, dobre pytanie.

Kiedy Skacke obszedł wszystkie domy na wzgórzu, było przed dwunastą. Zgłodniał. Udał się do baru w jednym z wieżowców, zamówił czekoladę i kanapkę z żółtym serem. W środku żywej duszy. Nie licząc kelnerki. Obsłużyła go, wróciła za ladę i znudzonym wzrokiem patrzyła przez szybę. Za szybą był duży plac, jeden z tych, jakie się widuje pośród bloków w większości przedmiejskich sypialni Sztokholmu i okolic. Najczęściej nosi nazwę piazza. Taki rozczulający wkład urbanistów w przydanie kamiennym pustyniom południowoeuropejskiego sznytu.

Drzwi się otworzyły, na progu stanął mężczyzna w haftowanej jedwabiem niebieskiej aksamitnej jarmułce, z nylonową siatką w dłoni. Wolno ruszył do lady, ukradkiem zerkając na Skackego spod groźnie ściągniętych brwi. Na widok kelnerki rozbłysły jego brązowe oczy, rozwarł ramiona i odezwał się ze śpiewnym, fińsko-szwedzkim akcentem:

– Ach, bosze moj, panienko, straszna u mnie dzisiaj krapula[13]. Jak się nazywa ten cudowny napój, który zwykle kupuję?

– Tom Collins – powiedziała dziewczyna.

– Tak. Muszę zaraz mieć osiem puszek, proszę panienki. Tylko zimne. Zimne jak tybetański wodospad.

Podał jej siatkę i zniknęła na zapleczu. Mężczyzna w jarmułce przeglądał zawartość portmonetki z zatroskaną miną. W głębi trzasnęły drzwi lodówki. Chwilę później kelnerka wróciła z siatką pełną puszek lemoniady.

– Chyba nie można dostać na kredyt? – spytał mężczyzna.

– Można, czemu nie. Pan przecież tutaj mieszka, więc… Można, czemu nie – powtórzyła jak zaczarowana.

Mężczyzna schował portmonetkę i wziął siatkę.

– Wspaniale. Może to wcale nie jest taki okropny dzień. – Podszedł do drzwi i się odwrócił. – Panienka chyba jest aniołem. W poniedziałek przyniosę pieniądze. Do zobaczenia!

Skacke odsunął filiżankę i wyjął mapę z wewnętrznej kieszeni. Zdążyła się zniszczyć i musiał podkleić ją taśmą. Przekreślił teren wokół placu vel piazzy, spojrzał na zegarek i pomyślał, że przed spotkaniem z Monicą powinien się uporać z budynkami po drugiej stronie zalesionego zbocza. W ten sposób zaliczy duży kawałek Sundbybergu, łącznie ze starszymi domami przy jednej z większych ulic u podnóża wzniesienia, które już obszedł. Budynki były nowoczesne i niższe od niedawno zwizytowanych.

Dwadzieścia po drugiej został mu tylko narożny blok. Tuż przed nim stała budka telefoniczna ze starą tabliczką z lokalnym numerem straży pożarnej.

W bramie jakiś facet pił piwo. Podetknął Skackemu butelkę pod nos i bełkotliwie zagadał. Po chwili Skacke zorientował się, że to Norweg i że świętuje siedemnastego maja[14]. Okazał legitymację i poinformował urzędowym tonem, że zabrania się spożywania napojów alkoholowych na ulicy. Mężczyzna wyraźnie się wystraszył.

– Ponieważ nie jest pan Szwedem, tym razem nie wyegzekwuję prawa – rzekł służbiście. – Proszę mi oddać butelkę i zmykać.

Skacke wylał resztę piwa do studzienki ściekowej, przeciął jezdnię i wyrzucił butelkę do kosza. Kiedy się odwrócił, Norweg posłał mu mętne spojrzenie i zniknął za rogiem.

Skacke wjechał windą na najwyższe piętro i zadzwonił do trojga drzwi. Nikt nie otworzył. Niezadowolony, wpisał nazwiska lokatorów na listę i zszedł piętro niżej.

Pierwsze drzwi uchyliła kobieta z włosami ufarbowanymi henną. Nosiła okulary w zielonej plastikowej oprawce. Miała siwe odrosty, wyglądała na sześćdziesiąt lat. Musiał powtórzyć dwa razy, co go sprowadza, zanim zrozumiała, o co mu chodzi.

– Naturalnie. Wynajmuję jeden pokój. To znaczy wynajmowałam. Mówi pan „cudzoziemiec”? Na początku marca? Chwileczkę… Wydaje mi się, że na początku marca miałam Francuza. Albo Araba. Nie pamiętam.

Skacke osłabł z wrażenia. Przewróciłby go byle podmuch wiatru.

– Araba? – powtórzył. – W jakim języku mówił?

– Po szwedzku. Oczywiście nie najlepiej, ale można go było zrozumieć.

– Czy mogłaby pani sobie przypomnieć, kiedy tutaj mieszkał?

Skacke nie spojrzał na tabliczkę, zanim zadzwonił do drzwi. Odsunął się i udając, że wyciera nos, przeczytał nazwisko: Borg.

W tym momencie kobieta otworzyła drzwi na oścież.

– Może pan wejdzie?

Skacke przestąpił próg i zamknął drzwi. Miedzianowłosa kobieta poszła przodem do pokoju i wskazała niebieską pluszową kanapę pod oknem. Skacke usiadł. Pani Borg wysunęła szufladę sekretarzyka i wyjęła księgę kasową w brunatnej okładce.

– Zaraz panu powiem, kiedy to było. – Kartkowała księgę. – Odnotowuję wszystkie płatności, ten mężczyzna był ostatni, więc powinnam bez trudu znaleźć… O, mam! Czwartego marca zapłacił z góry za cały tydzień, ale wyprowadził się wcześniej, po czterech dniach. Ósmego. Nie domagał się zwrotu pieniędzy za trzy dni. – Usiadła z księgą na krześle przy stole naprzeciwko kanapy. – Hm, dziwne. Dlaczego go szukacie? Czy zrobił coś złego?