Выбрать главу

– Zrozumiano – powiedział Gmwald Larsson. – Heil Hitler!

Malm rzucił się, jakby go rozpalonym żelazem dotknięto.

– To sobie zapamiętam – powiedział. – Możecie być pewni.

Wszyscy pozostali spojrzeli na Gunvalda Larssona z wyrzutem, a stojący najbliżej Rönn powiedział cicho:

– Strasznieś to głupio palnął.

– Tak uważasz – sucho stwierdził Gunvald Larsson.

Fazę końcową dramatu rozpoczynano spokojnie i systematycznie. Przez teren szpitala przejechał samochód z zainstalowanym głośnikiem prawie w zasięgu widoczności z dachu. Ale tylko prawie. Tubę głośnika nakierowano odpowiednio w stronę oblężonego domu, i zagrzmiał głos Malma. Powiedział dokładnie to, czego można było po nim oczekiwać:

– Halo! Halo! Tu intendent Malm. Nie znam pana, panie Eriksson, i pan mnie nie zna. Ale mogę panu dać słowo, że dla pana zabawa skończona. Jest pan oblężony, a mamy środki nieograniczone. Nie chcemy jednak użyć siły w większym stopniu, niż to jest konieczne, mając na względzie zwłaszcza kobiety, niewinne dzieci i pozostałe osoby cywilne znajdujące się w strefie zagrożenia. Już dość, aż nadto dość nieszczęścia pan spowodował. Dajemy panu teraz dziesięć minut, w ciągu których może się pan poddać dobrowolnie. Jak człowiek honoru. Apeluję do pana, proszę mieć wzgląd na siebie samego, okazać ludzkie uczucia i przyjąć nasze warunki.

Dobrze to wypadło.

Ale odpowiedzi nie było. Nawet strzału.

– Ciekawe, czy on może uprzedził wydarzenie – powiedział Martin Beck.

Cóż, język jest rzeczywiście ubogi.

Dokładnie w dziesięć minut później śmigłowce uniosły się w górę.

Zataczały szerokie kręgi z początku dość wysoko, potem każdy z innej strony zniżały się nad dach z dwoma nadbudówkami i tarasem do trzepania.

Jednocześnie – dach górnych mieszkań zasypany został ze wszystkich stron pociskami z gazem łzawiącym. Część z nich rozbijała okna i wpadała do wnętrza mieszkań, większość jednak padała na dach i na taras.

Gunvald Larsson zajął pozycję najlepiej bodaj pozwalającą podążać za przebiegiem końcowej fazy. Wlazł na dach domu Bonniera i ułożył się za balustradą. Gdy pociski gazowe zaczęły eksplodować i chmura gazu uniosła się nad dachami, wstał i podniósł lunetę polową do oczu.

Śmigłowce nienagannie wykonywały manewr ujmowania w kleszcze. Ten, który zbliżał się z południowej strony, nieco wyprzedził drugi, ale to było zgodne z planem.

Maszyna znalazła się nisko tuż nad południową częścią dachu, pokrywa z pleksiglasu otwarła się i opuszczono strzelca. Był to rudowłosy Axelsson, groźnie wyglądał w kuloodpornym pancerzu, z pistoletem maszynowym i z granatami gazowymi zatkniętymi za pasem. O pół metra nad ziemią podniósł ochronną osłonę twarzy i zaczął nakładać maskę gazową. Już niemal dotykał dachu, z pistoletem gotowym do strzału pod prawą pachą.

Teraz Eriksson – jeśli to on – powinien słaniając się, wyjść z kłębiącej się chmury gazowej i rzucić broń.

Gdy nogi sympatycznego rudowłosego Axelssona znajdowały się o dwa decymetry od dachu, rozległ się jeden strzał. Kuloodporna zasłona jest dobra, ale nigdy nie zakrywa całej twarzy.

Mimo znacznej odległości Gunvald Larsson dostrzegł wszystkie szczegóły. Widział, jak ciało szarpnęło się i opadło, widział nawet wlot kuli między oczami.

Śmigłowiec poderwał się w górę, przez kilka sekund stał nieruchomo, a potem zatoczył krąg nad dachem i terenem szpitala z martwym policjantem zwisającym na linie. Pistolet umocowany na rzemieniu podrygiwał, a pęd powietrza poruszał ręce i nogi zabitego, kołysały się leniwie i ciężko.

Maska gazowa była naciągnięta tylko do pół twarzy.

Gunvaldowi Larssonowi po raz pierwszy udało się dojrzeć człowieka z dachu. Wysoki, w kombinezonie, szybko zmienił miejsce w pobliżu komina. Larsson nie mógł dojrzeć broni, zauważył jednak, że tamten ma maskę gazową na twarzy.

Drugi śmigłowiec zakończył swą część manewru brania w kleszcze, teraz stał nieruchomo o kilka metrów nad dachem z podniesioną już pokrywą z plexiglasu. Strzelec numer dwa gotów był do skoku.

Wtedy nastąpiła seria strzałów. Człowiek na dachu, przeszedł na Johnson Automatic i w niespełna minutę oddał ponad sto strzałów. Strzelca nie było widać, ale odległość była tak niewielka, że każdy pocisk musiał trafiać.

Śmigłowiec skręcił nad Vasaparken, zachybotał i zaczął tracić wysokość. Przeleciał kilka decymetrów od dachu Instytutu Eastmana, usiłował poderwać się w górę, bezsilnie przechylił się na bok i z trzaskiem zwalił się na ziemię w samym środku parku. Leżał jak wrona ze złamanym skrzydłem.

Pierwszy śmigłowiec zdążył już wrócić do miejsca startu, wciąż z martwym policjantem kołyszącym się między płozami. Siadł na ziemi na terenie gazowni. Zwłoki Axelssona uderzyły o ziemię i wlokły się po niej przez kilka metrów. Śmigła ucichły.

Później nastąpiło coś w rodzaju bezsilnej zemsty. Sto odmian broni wypluło kule w kierunku kamienicy przy Dalagatan. Prawie wszystkie strzały nie miały dokładniej określonego celu i wszystkie były bezskuteczne.

Policja strzelała bez sensu, lecz przypuszczalnie po to, by nabrać odwagi. Strzelała pod niedopuszczalnym kątem i z beznadziejnych odległości.

Nikt nie strzelał z kościoła Gustava Vasy i z domu Bonniera.

Parę minut potrwało, nim ogień broni palnej uciszył się i wreszcie całkowicie zamilkł.

Zupełnie wykluczone, by ktoś mógł trafić Åkego Erikssona (jeśli to on krył się na dachu).

28

Główną kwaterą był niezwykle miły i przytulny żółty drewniany domek z czarnym dachem, dobudowaną werandą i wysokim dymnikiem na dachu.

W dwadzieścia minut po nieudanym desancie z powietrza większość z zebranych tam nie otrząsnęła się jeszcze ze skutków szoku.

– Zestrzelił śmigłowiec – powiedział Malm niedowierzająco, już chyba z dziesiąty raz.

– Ach więc i ty także doszedłeś do tego wniosku – powiedział Gunvald Larsson, który właśnie powrócił ze swego punktu obserwacyjnego.

– Mogę zażądać pomocy wojskowej – powiedział Malm.

– Ee – rzekł Kollberg.

– Tak – upewniał Malm. – To jedyna możliwość.

Jedyna możliwość, by bez zbytniej utraty autorytetu przerzucić odpowiedzialność na kogo innego, pomyślał Kollberg. Cóż mogłoby zrobić wojsko?

– Co może zrobić wojsko? – powiedział Martin Beck.

– Zbombardować dom – rzekł Gunvald Larsson. – Ostrzelać całą dzielnicę ogniem artyleryjskim. Albo…

Martin Beck spojrzał na niego i spytał: – Albo co?

– Spuścić skoczków spadochronowych. Nie trzeba nawet posługiwać się ludźmi. Można spuścić z tuzin psów policyjnych na spadochronach.

– Sarkazm jest teraz najzupełniej zbędny – rzekł Martin Beck.

Gunvald Larsson nie odpowiedział. Natomiast najzupełniej niespodziewanie odezwał się Rönn, który z jakiegoś powodu przy tej właśnie okazji gorliwie przeglądał swe notatki.

– Właśnie tu widzę, że Eriksson akurat dziś kończy trzydzieści sześć lat.

– Cholernie dziwaczny sposób obchodzenia urodzin – zauważył Gunvald Larsson. – Zresztą, czekajcie, a jakby tak ustawić orkiestrę policyjną przed domem i zagrać „Happy Birthday To You”, może by się ucieszył. A potem drogą powietrzną dostarczyć mu zatruty tort z trzydziestoma sześcioma świeczkami.

– Uspokój się, Gunvald – powiedział Martin Beck.