Выбрать главу

Manni-dorosły nosi awatar oparty z grubsza na jego ojcu-klonie Manfredzie — choć szczuplejszy, zafiksowany około dwudziestego roku życia, ubrany na czarno w gotyckim stylu. Zrobił sobie przerwę w grze w Matriksa, żeby posłuchać muzyki, z głośników ryczy Type O Negative, a on wije się w szponach lodowatego kokainowego haju. Spodziewa się wizyty paru dziewczyn na telefon — one też są należącymi do przestrzeni gry awatarami czyichś na siłę wydoroślonych duchów — ich główne osobowości nie muszą być dorosłymi, kobietami, czy choćby ludźmi — dlatego właśnie Manfred rozwala się bezwładnie na sofie Arnego Jacobsena i czeka, aż coś się wydarzy.

Z tyłu otwierają się drzwi. Niczym nie zdradza, że zauważył wtargnięcie, choć jego źrenice rozszerzają się lekko, gdy dostrzega w szybie ledwie widoczne odbicie podkradającej się ku niemu kobiety.

— Spóźniłaś się — mówi bezbarwnym głosem. — Miałaś tu być dziesięć minut temu… — Zaczyna się odwracać i teraz oczy naprawdę mu się rozszerzają.

— A na kogo czekałeś? — pyta zimna blondyna w czarnym, bardzo oficjalnym kostiumie z długą spódnicą. Jej wyraz twarzy ma w sobie coś drapieżnego. — Nie, nie mów mi. Czyli ty jesteś Manni, tak? Częściówka Manniego? — Z dezaprobatą pociąga nosem. — Dekadencja z końca wieku. Sirhan na pewno nie byłby zachwycony.

— Chuj z nim — odpowiada Manni. — A ty kim, kurwa, jesteś?

Blondynka pstryka palcami: na dywanie pomiędzy Mannim i oknem pojawia się biurowe krzesło. Siada na jego brzeżku, wygładzając spódnicę.

— Jestem Pamela — mówi sztywno. — Ojciec ci o mnie nie mówił?

Manni ma zdziwioną minę. Gdzieś z tyłu głowy, prymitywne instynkty obce ludziom sprzed połowy XXI wieku szarpią za osnowę pseudorzeczywistości.

— Ty nie żyjesz, prawda? — pyta. — Jesteś moim przodkiem.

— Tak samo nie żyję, jak ty. — Rzuca mu zimny uśmiech. — W tych czasach nikt nie leży w grobie, a już zwłaszcza nie ludzie, którzy znają Aineko.

Manni mruga. Zaczyna odczuwać lekki przypływ rozdrażnienia.

— No i dobrze, ale czekałem na kogoś — dodaje z naciskiem. — Nie na rodzinne spotkanie ani nie na nudne purytańskie kazanie…

Pamela prycha.

— Jak dla mnie, dzieciaku, możesz się tarzać w błocie ile chcesz. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Patrzyłeś ostatnio na swojego głównego?

— Mojego głównego? — Manni się spina. — Wszystko z nim w porządku. — Jego oczy na moment ogniskują się w nieskończoności, patrzy w przestrzeń, ściągając i odtwarzając ostatni zrzut mózgu ze swojej dziecinnej wersji. — Bawi się z kotem. Co to za kot? To nieodpowiednie towarzystwo dla niego!

— Aineko. Mówiłam ci już. — Pamela niecierpliwie postukuje w poręcz krzesła. — Rodzinna klątwa powraca po kolejne pokolenie. Jeśli czegoś z tym nie zrobisz…

— Z czym? — Manni siada prosto. — O czym ty w ogóle mówisz?

Zrywa się na nogi i odwraca ku niej. Niebo za oknem ciemnieje, jak echo jego złych przeczuć. Pamela wstaje jeszcze szybciej niż on, krzesło wyparowuje — cięcie w ciągłości rzeczywistości. Jej spojrzenie jest lodowate i wyzywające.

— Bardzo dobrze wiesz o czym mówię. Dość już, kurwa, tych głupawych gierek. Dorośnij, póki jeszcze możesz!

— Ja jestem… Kim ja jestem? — Chłodny powiew niepewności osusza mu pot spływający po plecach. — I co ty tutaj robisz?

— Naprawdę chcesz znać odpowiedź? Ja nie żyję, nie pamiętasz? A umarli wiedzą wszystko. Dla żywych to niekoniecznie dobrze…

Manni bierze głęboki wdech.

— Ja też nie żyję? — Robi zdziwioną minę. — W kostce Siódmego Nieba jest moja dorosła wersja. Co ona tam robi?

— To taki całkiem nieprzypadkowy zbieg okoliczności. — Pamela wyciąga rękę, chwyta jego dłoń, rzuca mu głęboko w sensorium zaszyfrowane symbole, prowadzące, jak ścieżka z okruchów chleba, w ciemne i niezbadane części myśloprzestrzeni. — Chcesz się dowiedzieć? To chodź ze mną. — I znika.

Manni pochyla się, speszony i przestraszony wbija wzrok w zamarły majestat potężnego samolotu w dole.

— Cholera — szepcze. Przeszła przez moje bariery ochronne, nie zostawiając śladu. Kto to jest? Naprawdę duch zmarłej prababki czy może ktoś inny?

Zdaje sobie sprawę, że aby się dowiedzieć, musi pójść za nią. Unosi lewą rękę, patrzy na niewidzialny symbol żarzący się jaskrawo w skorupie ciała.

— Zresynchronizuj mnie z moim głównym — mówi.

Ułamek sekundy później podłoga apartamentu podskakuje i trzęsie się szaleńczo, rozlegają się alarmy przeciwpożarowe, gdy czas dobiega kresu, a zatrzymany samolot kończy podróż. Lecz Manniego już tam nie ma. Jeśli w symulacji pada wieżowiec i nikt tego nie widzi, to czy to się naprawdę stało?

* * *

— Przyszedłem po chłopaka — mówi kot. Siedzi na ręcznie tkanym dywanie pośrodku drewnianej podłogi, wystawiwszy pod dziwnym kątem jedną tylną łapę, jakby o niej zapomniał.

Sirhan przez chwilę znajduje się na skraju histerii, uświadamiając sobie potęgę tego stworzenia, powstałego na skutek postludzkiego kaprysu przodków. Na początku Aineko był robotem do towarzystwa, potem stopniowo go rozbudowywano i wgrywano kolejne łaty. W latach osiemdziesiątych, gdy Sirhan pierwszy raz fizycznie go spotkał, był już przerażająco obcą inteligencją, wyrafinowaną i ironiczną. A teraz…

Sirhan wie, że kot zmanipulował jego eigenmatkę, odwracając jej uczucia od jego prawdziwego ojca ku innemu mężczyźnie. W chwilach ponurej introspekcji zastanawia się czasami, czy nie był także odpowiedzialny za jego porąbane wychowanie i wynikły z niego brak więzi z rodzicami. W końcu był przecież pionkiem w brutalnej rozwodowej bitwie Pameli i Manfreda — dziesiątki lat przed jego urodzeniem — w nieświadomych popędach mógł nosić jakieś długoterminowe polecenia. A co, jeśli ten pionek to naprawdę spiskujący w ciemności ukryty król?

— Przyszedłem po Manniego.

— Nie dostaniesz go. — Sirhan zachowuje pozory spokoju, choć w pierwszym odruchu najchętniej by nań nawrzeszczał. — Mało już złego narobiłeś?

— Widzę, że nie zamierzasz ułatwić mi zadania. — Kot zaczyna lizać rozpostarte palce uniesionej łapy. — Dziecko, ja nie proszę, ja mówię, że przychodzę po niego, i ciebie to w ogóle nie dotyczy. Właściwie to wyświadczam ci uprzejmość, uprzedzając cię.

— A ja mówię… Cholera! — Nie pochwala przeklinania: widać, jak bardzo jest wzburzony. — Zapomnij, co miałem powiedzieć, na pewno dawno to wiesz. Zacznę jeszcze raz, jeśli można.

— Jasne. Grajmy po twojemu. — Kot przeżuwa luźną pochewkę pazura, choć dykcję w mowie wewnętrznej ma nienaganną, drażniąc Sirhana nonszalancko poufałym tonem. — Widzę, że mniej więcej orientujesz się, czym jestem. Wiesz, zakładam, że postępujesz racjonalnie, że moja teoria umysłu jest z natury rzeczy lepsza niż twoja, że posiadam kompletny model poznawczy ludzkiej świadomości. Możesz równie dobrze podejrzewać, że prześledziłem stany końcowe przy użyciu Wyroczni Turinga. — Przestał męczyć poluzowany pazur; teraz szczerzy ostre ząbki, lśniące w świetle padającym z okna gabinetu. Okno wychodzi na wewnętrzną przestrzeń cylindrycznego habitatu, na niebo z poprzyklejanymi wzgórzami, lasami i jeziorami: bezbłędnie wymodelowany krajobraz rodem z Eschera. — Uświadomiłeś sobie, że moje myśli mogą sobie biegać ścieżkami wokół klatki, w której ty wymachujesz rękami, że zawsze będę jeden krok przed tobą. Co jeszcze wiesz, że wiem?