Выбрать главу

– Minutę. Proszę mu powiedzieć, żeby się grzecznie zachowywał, bo to znacznie mu ułatwi życie.

Pchnął go w moją stronę. Ująłem Rouleta za ramię i odprowadziłem kilka kroków od pozostałych, żeby nikt nie mógł nas słyszeć.

Przysunąłem się bliżej i zacząłem szeptem:

– To koniec, Louis. To nasze pożegnanie. Zostałeś sam. Poszukaj sobie innego adwokata.

Utkwił we mnie zaskoczony wzrok. A potem jego twarz pociemniała od gniewu. To była czysta wściekłość i uświadomiłem sobie, że taką samą wściekłość musiały widzieć Regina Campo i Martha Renteria.

– Nie potrzebuję adwokata – odparł. – Myślisz, że sklecą jakieś zarzuty z tego, co podsunąłeś temu kapusiowi? Lepiej się zastanów.

– Nie będą potrzebowali kapusia, Louis. Uwierz mi, znajdą o wiele więcej dowodów. Może nawet już je mają.

– A ty, Mick? Nie zapomniałeś o czymś? Mam twój…

– Wiem. Ale to już nie ma znaczenia. Nie potrzebują mojego pistoletu. Cokolwiek się ze mną stanie, będę wiedział, że wsadziłem cię do pudła. A na koniec, po procesie i wszystkich apelacjach, kiedy wreszcie wbiją ci w rękę igłę, to będę ja, Louis. Pamiętaj.

Uśmiechnąłem się ze smutkiem i przysunąłem się jeszcze bliżej.

– To za Raula Levina. Wcześniej ci się upiekło, ale możesz być pewien, że nie tym razem.

Przez chwilę czekałem, aż to do niego dotrze, po czym dałem znak Kurlenowi. Razem z Bookerem wzięli Rouleta między siebie i złapali go za ramiona.

– Wrobiłeś mnie – powiedział Roulet z tym samym spokojem.

– Nie jesteś adwokatem. Pracujesz dla nich.

– Idziemy – rozkazał Kurlen.

Ruszyli, ale Roulet strząsnął z siebie ich ręce i znów wpił we mnie wściekłe spojrzenie.

– To nie koniec, Mick – rzekł. – Jutro rano wyjdę. Co zrobisz? Pomyśl o tym. Co wtedy zrobisz? Nie możesz chronić wszystkich.

Chwycili go mocniej i brutalnie popchnęli w stronę wind. Tym razem Roulet już się nie opierał, a jego matka i Dobbs pospieszyli za detektywami. W połowie korytarza Roulet odwrócił się i spojrzał na mnie przez ramię. Kiedy się uśmiechnął, zrozumiałem.

Nie możesz chronić wszystkich.

Przeszył mnie lodowaty dreszcz strachu.

Ktoś czekał już na windę, gdy dotarła tam eskorta Rouleta wraz z jego świtą.

Lankford dał znak czekającej osobie, żeby zrobiła przejście, po czym wsiadł do windy. Następnie wepchnięto do niej Rouleta.

Dobbs i Windsor także chcieli wejść, gdy zatrzymała ich ręka Lankforda. Winda ruszyła w dół, a Dobbs z bezsilną złością wdusił przycisk przy drzwiach w korytarzu.

Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę Louisa Rouleta, ale wciąż czułem strach, który tłukł się w mojej piersi jak uwięziona w lampie ćma. Odwróciłem się, niemal zderzając się z Sobel. Nie zauważyłem, że została.

– Macie coś na niego, prawda? – zapytałem. – Przecież nie zgarnęlibyście go tak szybko, gdybyście nic na niego nie mieli.

Odpowiedziała po długiej chwili.

– O tym postanowi prokurator, nie my. Zależy, co wyciągną z niego podczas przesłuchania. Ale do tej chwili miał niezłego adwokata.

Pewnie wie, że nie musi mówić ani słowa.

– To dlaczego nie zaczekaliście?

– Nie ja o tym decydowałam.

Pokręciłem głową. Chciałem jej powiedzieć, że wykonali za szybko ruch. Plan był inny. Chciałem zasiać ziarno, nic więcej. Chciałem, by działali powoli i skutecznie.

Ćma wciąż tłukła się w środku. Wbiłem wzrok w podłogę. Nie mogłem odpędzić myśli, że wszystkie moje zabiegi spełzły na niczym, pozostawiając mnie i moją rodzinę na pastwę bezwzględnego mordercy. Nie możesz chronić wszystkich.

Sobel odgadła, czego się boję.

– Spróbujemy go zatrzymać – zapewniła mnie. – Mamy to, co powiedział w sądzie kapuś, no i mandat. Pracujemy nad świadkami i analizami kryminalistycznymi.

Spojrzałem jej w oczy.

– Jaki mandat?

Zrobiła podejrzliwą minę.

– Sądziłam, że się pan domyślił. Skojarzyliśmy jedno z drugim, kiedy tylko kapuś wspomniał o tancerce z wężem.

– Tak, o Marcie Renterii. Rozumiem. Ale co to za mandat?

O czym pani mówi?

Podszedłem za blisko i Sobel cofnęła się o krok. Nie chodziło o mój oddech, tylko o mój desperacki wyraz twarzy.

– Nie wiem, czy powinnam panu mówić. Jest pan adwokatem.

Jego adwokatem.

– Już nie. Właśnie złożyłem wymówienie.

– Nieważne. Mógłby…

– Przecież dzięki mnie go zgarnęliście. Z powodu tej sprawy mogą mnie wykluczyć z korporacji. Może nawet trafię za kratki za morderstwo, którego nie popełniłem. O jakim mandacie pani mówi?

Wahała się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie powiedziała:

– Mówię o ostatnich słowach Raula Levina. Mówił, że znalazł Jesusowi mandat wolnego człowieka.

– I co to znaczy?

– Naprawdę pan nie wie?

– Proszę mi powiedzieć. Błagam.

Dała za wygraną.

– Prześledziliśmy ostatnie ruchy Levina. Zanim został zamordowany, sprawdzał mandaty Rouleta za złe parkowanie. Zrobił nawet wydruki. Spisaliśmy wszystko, co było w gabinecie, i porównaliśmy z tym, co jest w komputerze. Brakowało jednego mandatu. Jednego wydruku. Nie wiedzieliśmy, czy zabrał go morderca, czy po prostu Levin nie zrobił jednego wydruku. No więc sami zrobiliśmy wydruk. Mandat był sprzed dwóch lat, z ósmego kwietnia. Za parkowanie przed hydrantem na Blythe Street w Panorama City.

Wszystko złożyło się w całość, jak gdyby ostatnie ziarenko piasku przesypało się przez środek klepsydry. Raul Levin rzeczywiście znalazł wybawienie dla Jesusa Menendeza.

– Martha Renteria została zamordowana ósmego kwietnia dwa lata temu – powiedziałem. – Mieszkała na Blythe w Panorama City.

– Owszem, ale o tym nie wiedzieliśmy. Nie widzieliśmy związku.

Powiedział nam pan, że Levin pracował dla pana nad dwiema różnymi sprawami, Jesusa Menendeza i Louisa Rouleta. Levin trzymał dokumenty każdej z nich osobno.

– Z powodu zasad ujawnienia. Rozdzielił te sprawy, żebym nie musiał przekazywać prokuraturze żadnych dowodów w sprawie Menendeza.

– Adwokackie sztuczki. W każdym razie nie mogliśmy tego skojarzyć, dopóki kapuś nie wspomniał o tancerce z wężem. To wystarczyło.

Skinąłem głową.

– A więc morderca Raula Levina zabrał wydruk?

– Tak sądzimy.

– Sprawdziliście, czy w telefonach Raula nie było podsłuchu?

Ktoś się skądś musiał dowiedzieć o mandatach.

– Sprawdziliśmy. Były czyste. Być może pluskwy zostały usunięte zaraz po morderstwie. A może inny telefon jest na podsłuchu.

Miała na myśli mój telefon. Co mogłoby tłumaczyć, skąd Roulet znał tak wiele moich poczynań, a nawet czekał na mnie w domu, gdy wróciłem ze spotkania z Jesusem Menendezem.

– Każę sprawdzić – powiedziałem. – Czy to znaczy, że w sprawie Raula jestem czysty?

– Niekoniecznie – odrzekła. – Ciągle chcemy zobaczyć, co wykaże analiza balistyczna. Dzisiaj ma coś przyjść.

Skinąłem głową. Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Sobel ociągała się z odejściem, jak gdyby chciała mi jeszcze coś powiedzieć albo o coś spytać.

– Tak?

– Nie wiem. Chce mi pan coś powiedzieć?

– Nie wiem. Nie ma nic do powiedzenia.

– Naprawdę? W sądzie zdawało mi się, że próbuje nam pan bardzo dużo powiedzieć.

Milczałem przez chwilę, usiłując wyczytać coś między wierszami.

– Czego pani ode mnie chce, detektyw Sobel?

– Wie pan, czego chcę. Mordercy Raula Levina.

– Ja też. Ale nie mogę wskazać na Rouleta, nawet gdybym chciał. Nie wiem, jak to zrobił. Tak między nami.

– A więc wciąż pozostaje pan na celowniku.