— Uczył się budować Kryształowe Miasto — szepnął Bajarz.
Wszyscy spojrzeli na niego.
— Bo przecież nie wiesz jak, prawda? Taki byłeś zajęty przerabianiem tych ludzi na Stwórców, a sam nawet nie wiesz, czym naprawdę jest Kryształowe Miasto ani jak je wznosić.
— To fakt. — Alvin pokiwał głową.
— Czyli… to nawet nie kłamstwo. Naprawdę dużo jeszcze musisz się nauczyć, a za długo już zwlekasz. Jesteś nawet wdzięczny Amy, bo ci pokazała, że minęło za dużo czasu. Measure dobrze się uczył. Tak wyprzedza pozostałych, że może prowadzić lekcje pod twoją nieobecność. A że jest już żonatym mężczyzną, żadne pannice nie będą do niego wzdychały.
— No, nie wiem — zaprotestował Measure. — Jestem słodziutki.
— Bajarzu, spakowałeś już moją sakwę? — spytał Alvin.
— Nie potrzebujesz dużo bagażu — odparł Bajarz. — Lepiej podróżować szybko i bez obciążeń. Moim zdaniem tylko jedno brzemię musisz zabrać: pewne narzędzie rolnicze.
— Nie mogę go tutaj zostawić?
— To niebezpieczne. Niebezpieczne dla twojej rodziny, jeśli rozejdzie się plotka, że Stwórca odszedł, ale zostawił złoty pług w domu.
— Ale to niebezpieczne dla Alvina, jeśli pójdzie plotka, że zabrał go ze sobą — wtrąciła mama.
— Nikt na tej planecie nie jest bezpieczniejszy niż Alvin, jeśli tylko chce — uspokoił ją Measure.
— Czyli mam tylko wyjąć pług, zapakować do worka i ruszać?
— To chyba najlepszy plan — przyznał Armor-of-God. — Chociaż założę się, że mama dołoży ci jeszcze solone mięso i ubranie na zmianę.
— I mnie.
Wszyscy spojrzeli na źródło cienkiego, piskliwego głosiku.
— Zabiera mnie ze sobą — wyjaśnił Arthur Stuart.
— Będziesz mu tylko przeszkadzał, chłopcze — zaprotestował ojciec. — Masz dobre serce, ale krótkie nogi.
— Nigdzie mu się nie spieszy — przypomniał Arthur. — Tym bardziej że nie za bardzo wie, dokąd zmierza.
— Ale będziesz mu wchodził w drogę — stwierdził Armor-of-God. — Stale będzie o tobie myślał, starał się ochraniać. Na tej ziemi jest wiele miejsc, gdzie wolny chłopak mieszaniec na pewno kogoś rozzłości; no i nie możesz Alvinowi pomóc.
— Mówicie, jakbyście mieli jakiś wybór — oświadczył Arthur. — Ale jeśli Alvin wyrusza, to ja z nim idę i koniec. Możecie mnie zamknąć w komórce, a kiedyś i tak stamtąd ucieknę, pójdę za nim i znajdę go albo zginę.
Patrzyli na niego zakłopotani. Arthur Stuart rzadko się odzywał, odkąd przybył do Vigor po śmierci swojej przybranej matki w Hatrack River. Był milczący, lecz pracowity, chętny do pomocy i posłuszny. Takie zachowanie zaskoczyło więc wszystkich.
— Poza tym — dodał — kiedy Alvin będzie zajęty opieką nad światem, ja zaopiekuję się Alvinem.
— Myślę, że chłopak powinien iść — uznał Measure. — Niszczyciel wyraźnie jeszcze z Alvinem nie skończył. Dlatego ktoś musi pilnować jego pleców. Uważam, że Arthur się nadaje.
To właściwie kończyło dyskusję. Nikt nie potrafił ocenić człowieka tak dobrze jak Measure.
Alvin podszedł do kominka i podniósł cztery kamienie. Nikt by się nie domyślił, że coś tam ukryto — póki ich nie poruszył, w zaprawie nie było nawet pęknięcia. Nie próbował pod nimi kopać; pług leżał osiem stóp pod ziemią i praca łopatą zajęłaby cały dzień, nie mówiąc już o tym, że trzeba by rozłożyć kominek. Nie; po prostu wyciągnął ręce, przywołał pług i zapragnął, by ziemia go wyniosła. Po chwili pług wynurzył się na powierzchnię jak korek w spokojnym stawie. Alvin usłyszał za sobą syknięcia i pomruki — na ludziach, nawet na jego rodzinie, takie otwarte demonstracje talentu wciąż robiły wrażenie. Poza tym pług błyszczał wspaniale, jakby można go było zobaczyć nawet wśród czarnej, bezksiężycowej, burzliwej nocy, jakby złoto nawet przez zamknięte powieki wypalało sobie drogę do oczu i prosto do mózgu. Drżał lekko pod ręką Alvina.
Godzinę później Alvin stanął w tylnych drzwiach domu. To nie znaczy, że przez godzinę się pakował — prawie cały ten czas spędził przy młynie, próbując naprawić pompy. Nie zwlekał też długo z pożegnaniami. Nikogo z rodziny nie zawiadomili, że odchodzi, ponieważ ktoś mógłby usłyszeć, a Alvin nie chciał, żeby na niego czekali, kiedy skieruje się do lasu. Mama, ojciec, Measure i Armor muszą przekazać błogosławieństwa i wyrazy miłości braciom, siostrom, bratankom i siostrzenicom.
Alvin zarzucił na ramię worek z pługiem i zmianą ubrania, Arthur Stuart wziął go za drugą rękę. Alvin sprawdził jeszcze heksy umieszczone wokół domu, upewnił się, że wciąż są doskonałe w swej sześcioboczności, nie naruszone przez wiatr ani czyjąś złą wolę. Wszystko było w porządku. Nic więcej nie mógł zrobić dla rodziny pod swoją nieobecność, jedynie dbać o osłony, by nie dopuszczały niebezpieczeństw.
— I nie martw się o Amy — dodał jeszcze Measure. — Jak tylko stąd znikniesz, zauważy jakiegoś innego chłopaka, o nim zacznie marzyć i opowiadać różne historie, a ludzie zrozumieją, że nic nie zrobiłeś.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz — westchnął Alvin. — Bo nie mam zamiaru długo wędrować.
Słowa przez moment zawisły w ciszy; wszyscy wiedzieli, że być może, tym razem Alvin odchodzi na dobre. Może już nigdy nie wrócić do domu. Świat był pełen niebezpieczeństw, a Niszczyciel wyraźnie zadał sobie wiele trudu, żeby wypędzić Alvina w drogę.
Ucałował i uściskał wszystkich, pilnując, żeby ciężkim pługiem nikogo nie potrącić. A potem odszedł w stronę lasu za domem; maszerował swobodnym krokiem, żeby ci, którzy go odprowadzali, mieli wrażenie, że to tylko spacer, nie ucieczka, mogąca odmienić jego życie. Arthur Stuart ściskał jego lewą dłoń. I ku zdziwieniu Alvina, Bajarz ruszył za nimi.
— Idziesz ze mną? — zapytał Alvin.
— Niedaleko. Chcę tylko chwilę pogadać.
— Cieszę się.
— Zastanawiałem się, czy myślałeś o odszukaniu Peggy Larner — rzekł Bajarz.
— Ani przez chwilę.
— A co, jesteś na nią wściekły? Do licha, chłopcze, gdybyś jej tylko posłuchał…
— Myślisz, że tego nie rozumiem? Myślisz, że nie zastanawiam się nad tym bez przerwy?
— Mówię tylko, że jeszcze w Hatrack River niewiele brakowało do waszego ślubu. I że przydałaby ci się żona, a nigdzie nie znajdziesz lepszej.
— Odkąd to zostałeś swatem? — spytał Alvin. — Myślałem, że tylko zbierasz opowieści. Nie sądziłem, że sprawiasz, by się wydarzyły.
— Bałem się, że będziesz na nią zły.
— Nie na nią. Na siebie.
— Alvinie, potrafię rozpoznać, kiedy ktoś kłamie.
— No dobrze, jestem zły. Przecież wiedziała, prawda? To dlaczego po prostu mnie nie uprzedziła? Amy Sump zacznie opowiadać kłamstwa o tobie i zmusi cię do odejścia, więc odejdź teraz, zanim jej dziewczęce wyobrażenia wszystko zniszczą.
— Bo gdyby to powiedziała, nie odszedłbyś. Prawda, Alvinie? Zostałbyś wierząc, że jakoś to wszystko z Amy poukładasz. Pewnie nawet wziąłbyś ją kiedyś na stronę i powiedział, żeby cię nie kochała. A gdyby wtedy zaczęła opowiadać, byliby świadkowie pamiętający, jak to kiedyś została po lekcjach sam na sam z tobą. Dopiero miałbyś kłopoty, bo tym więcej ludzi by jej uwierzyło i…
— Bajarzu, chciałbym, żebyś kiedyś zyskał talent do zamykania się!
— Przepraszam. Po prostu nie mam tego daru. Paplam tylko i denerwuję ludzi. Chodzi o to, że Peggy powiedziała ci tyle, ile mogła, żeby nie pogorszyć jeszcze sytuacji.
— Zgadza się. Sama zdecydowała, ile mam prawo wiedzieć, i tyle właśnie mi powiedziała. A ty masz śmiałość tłumaczyć mi, że powinienem się z nią ożenić?