— Dlaczego nie powiedzieliście nic szeryfowi?
— Mówię pani — odparł Mike Fink. — A wcześniej powiedziałem już sobie i Holly'emu.
— Łańcuchy go nie zatrzymają — stwierdziła Peggy.
— Myśli pani? Był jakiś powód, że chłopak zdjął mi z tyłka tatuaż. Gdyby heksy nie miały nad nim władzy, nie musiałby zmazywać mojego, prawda? Czyli ci, co się znają na heksach, mogą zrobić łańcuchy, które go przytrzymają. Przynajmniej tak długo, żeby ktoś podszedł ze strzelbą i rozwalił mu łeb.
Nic takiego nie dostrzegła w przyszłości.
— Oczywiście, nic takiego się nie stanie — dodał Mike Fink.
— Dlaczego? — zdziwiła się.
— Bo jestem mu winien życie. A przynajmniej swoje życie mężczyzny, człowieka, na którego warto popatrzeć w lustrze, chociaż nie jestem już taki przystojny, jak byłem, zanim mnie załatwił. Miałem tego chłopaka w rękach, psze pani. Chciałem go zabić, a on to wiedział. I nie zabił mnie. Więcej: w tej walce połamał mi obie nogi. Ale potem się zlitował. Okazał łaskę. Musiał wiedzieć, że z połamanymi nogami nie przeżyję nocy. Miałem wielu wrogów, nawet tam, wśród moich kumpli. A on wtedy położył mi rękę na nogach i je uzdrowił. Naprawił mi nogi tak, że kości mam mocniejsze niż przedtem. Jaki człowiek robi coś takiego komuś, kto przed chwilą chciał go zabić?
— Dobry człowiek.
— Ha! Wielu dobrych ludzi by chciało, ale tylko jeden dobry człowiek miał moc. A jeśli miał moc, żeby tego dokonać, to miał też moc, żeby mnie zabić, nie dotykając palcem. Miał moc, żeby zrobić, co by mu tylko przyszło do łba, wybaczy pani słowo. Ale okazał mi łaskę.
To prawda… Peggy dziwiło tylko, że Mike Fink to rozumiał.
— Chcę mu spłacić dług. Dopóki żyję, nic złego nie przydarzy się Alvinowi Smithowi.
— I dlatego tu jesteście — domyśliła się.
— Przyjechałem z Hollym, jak tylko się dowiedziałem, co planują.
— Ale czemu tutaj?
Mike Fink parsknął śmiechem.
— Portomistrz w ujściu Hatrack zna mnie dobrze i mi nie ufa; ciekawe czemu. Jak pani myśli, czy długo by trwało, zanim szeryf z Hatrack przyczepiłby się do mnie jak mokra koszula do pleców?
— To chyba wyjaśnia także, dlaczego nie porozumieliście się bezpośrednio z Alvinem.
— A co by pomyślał, gdyby mnie zobaczył? Że chcę wyrównać rachunki. Nie. Obserwuję, gram na czas, nie wchodzę w oczy ani prawu, ani Alvinowi.
— Ale mnie powiedzieliście.
— Bo i tak by pani wiedziała, i to szybko.
Pokręciła głową.
— Wiem tyle: na żadnej ścieżce waszej przyszłości nie ratujecie Alvina przed złoczyńcami.
Spoważniał nagle.
— Ale ja muszę, psze pani.
— Dlaczego?
— Bo porządny człowiek spłaca swoje długi.
— Alvin nie uważa was za dłużnika.
— Nie obchodzi mnie, co on uważa. Ja uważam, że dług to dług i spłacić go trzeba.
— Nie chodzi tylko o dług, prawda?
Mike roześmiał się głośno.
— Pora pchnąć tę tratwę na północny brzeg, nie myśli pani?
Huknął dwa razy, głośno, jakby udawał syrenę parową. Holly odpowiedział tym samym. Oparli drągi o pływający pomost i odsunęli prom. Potem, płynnie jak tancerze, zaczęli popychać go przez rzekę, tak gładko i zręcznie, że sznur wiążący ich z liną ani razu się nie naprężył.
Peggy nie odzywała się do Mike'a, ale patrzyła, jak mięśnie falują mu pod skórą, z jaką gracją przysiada i prostuje nogi, tańcząc w rytmie rzeki. Było w tym piękno. Patrząc, przypomniała sobie Alvina w kuźni, Alvina przy kowadle, ramiona błyszczące od potu w blasku paleniska, wśród iskier strzelających z kutego metalu, naprężone mięśnie, kiedy zaginał i kształtował żelazo. Alvin mógłby wykonać tę pracę nie kiwając palcem, używając swojego talentu. Ale radość tkwiła w wysiłku, w tworzeniu własnymi rękami. Sama nigdy tego nie doświadczyła — swoją pracę wykonywała umysłem i słowami, jakie wypowiadała. Jej życie polegało na wiedzy i nauczaniu, życie Alvina — na czuciu i tworzeniu. Więcej miał wspólnego z tym jednouchym rzecznym szczurem z blizną na twarzy niż z nią. Ten taniec ludzkiego ciała, zmagającego się z rzeką, przypominał zapasy, a Alvin lubił zapasy. I brutalny Mike Fink był z pewnością jego naturalnym przyjacielem.
Dotarli na drugą stronę, uderzyli o pomost, a ktoś z brzegu przycumował tratwę do nabrzeża. Ludzie bez bagażu od razu zeszli na brzeg. Mike Fink odłożył drąg; kropelki potu spływały mu z ramion, nosa i splątanej brody. Sięgnął po jej torby.
Położyła mu dłoń na ramieniu.
— Panie Fink — powiedziała. — Chciałby pan zostać przyjacielem Alvina.
— Raczej jego obrońcą, psze pani — odparł cichym głosem.
— Myślę, że tak naprawdę chcielibyście zostać jego przyjacielem.
Mike Fink milczał.
— Boicie się, że was odepchnie, jeśli otwarcie zaproponujecie mu przyjaźń. Powiem panu, że nie odepchnie. Przyjmie was takiego, jaki jesteście.
Mike pokręcił głową.
— Nie chcę, żeby mnie takiego przyjmował.
— Owszem, chcecie, bo jesteście teraz człowiekiem, który chce być dobry, chce odczynić zło, jakie popełnił. A to najlepsze, czego można od kogokolwiek oczekiwać.
Mike pokręcił głową gwałtowniej, aż krople potu poleciały na wszystkie strony. Peggy nie przeszkadzały te, które zwilżyły jej skórę. To był pot wyciśnięty uczciwą pracą, pot przyjaciela Alvina.
— Stańcie przed nim twarzą w twarz, panie Fink. Bądźcie jego przyjacielem zamiast wybawcą. Przyjaciół bardziej potrzebuje. Powiem wam, a wiecie, że to prawda: Alvin niewielu będzie miał w życiu prawdziwych przyjaciół. Jeśli będziecie z nim szczery, nie zdradzicie go nigdy, jeśli zawsze będzie mógł wam ufać, to obiecuję, że choć może kilku przyjaciół kochać równie mocno, to żadnego nie pokocha bardziej.
Mike Fink przyklęknął i odwrócił twarz w stronę rzeki. Dostrzegła błysk w jego oczach i wiedziała, że są pełne łez.
— Psze pani — szepnął. — To więcej, niż śmiałem mieć nadzieję.
— Potrzebujecie zatem więcej odwagi, przyjacielu. Musicie mieć nadzieję na to, co dobre, nie tylko na to, co dość dobre. — Wstała. — Alvin nie potrzebuje od was przemocy. Ale wasz szacunek na pewno mu się przyda.
Podniosła obie torby.
— Proszę, niech pani pozwoli…
Uśmiechnęła się.
— Widziałam, jaką radość czerpiecie ze zmagania z rzeką. I mnie też się zachciało odrobiny fizycznego wysiłku. Pozwolicie chyba?
Szeroko otworzył oczy.
— Słyszałem tu wiele opowieści o pani, ale nikt nie wspomniał, że jest pani szalona.
— Możecie zatem dodać coś do legendy.
Mrugnęła porozumiewawczo i z torbami w dłoniach zeszła na pomost. Były ciężkie. Niemal pożałowała, że odrzuciła jego pomoc.
— Wysłuchałem wszystkiego — powiedział Mike Fink, stając za nią. — Ale niech mnie pani nie zawstydza, każąc stać z pustymi rękami, gdy piękna dama sama niesie bagaż.
Odwróciła się z wdzięcznością i wręczyła mu torby.
— Dziękuję — powiedziała. — Myślę, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć.
Wyszczerzył zęby.
— Może ja też dojrzeję, by spotkać się z Alvinem twarzą w twarz.
Zajrzała w płomień jego serca.
— Jestem tego pewna, panie Fink.
Kiedy Fink układał jej bagaż w powozie, gdzie już niecierpliwie czekali na nią inni pasażerowie promu, zastanawiała się. Właśnie zmieniłam bieg wydarzeń, myślała; doprowadziłam Mike'a Finka bliżej Alvina, niż zdołałby dotrzeć samodzielnie. Czy zrobiłam coś, co w końcu uratuje Alvina? Czy dałam mu przyjaciela, który zmyli jego wrogów?