Выбрать главу

— Nie uraziłeś mnie — uspokoił go Measure. — Sam bym to powiedział, gdybyś mnie nie uprzedził.

— Zatem ci trzej ruszą ze mną w drogę — podsumował Alvin. — I panna Larner aż do domu tkaczki Bekki.

— Ja też pojadę — wtrącił Armor-of-God. — Nie całą drogę, ale do tkaczki. Żeby zanieść do domu wiadomość o tym, co powie Tenska-Tawa. Wybaczysz mi moją arogancję, ale chciałbym być tym, który przyniesie do Vigor wieści o uwolnieniu spod klątwy.

— A jeśli Tenska-Tawa odmówi?

— Też muszą się tego dowiedzieć. Lepiej ode mnie.

— Zatem plan jest gotowy.

— Oprócz jednego szczegółu: jak wydostać się żywym z Hatrack River, spośród tylu bandytów i zabójców — przypomniał Verily.

— Ja i Armor już o tym myśleliśmy — uśmiechnął się Mike Fink. — A jeśli szczęście będzie nam sprzyjać, nikogo nie musimy przy tym stłuc na miazgę.

Mówił to z taką radością, że zaczęli się zastanawiać, czy brak dobrej bójki naprawdę uważa za szczęście. Zresztą niejeden z obecnych sam by z przyjemnością komuś przyłożył, gdyby przyszło co do czego.

Horacy miał już sprowadzić Finka i Armora-of-God na dół, żeby mogli się odświeżyć i przespać po podróży — na strychu, czystym i wygodnym, którego jednak nigdy nie wynajmował właśnie na wypadek takich nagłych gości — kiedy Measure zawołał:

— Mike!

Fink obejrzał się.

— Zanim pójdziesz spać, muszę ci coś opowiedzieć.

Fink zdziwił się.

— Klątwa obejmuje też Measure'a — wyjaśnił Armor-of-God. — Musi ci opowiedzieć, inaczej pójdzie do łóżka z rękami we krwi.

— Niewiele brakowało, a sam byłbym przeklęty — stwierdził Fink. — Ale ty? Jak to się stało?

— Sam wziął na siebie klątwę — odezwała się Peggy. — Co nie znaczy, że nie dotyczą go te same reguły.

— Znam tę historię.

— Więc łatwiej będzie mi ją opowiedzieć — stwierdził Measure. — Ale opowiedzieć muszę.

— Wrócę tu, kiedy już się wysiusiam i coś zjem — obiecał Fink. — Za pani przeproszeniem, psze pani.

Wyszedł. Alvin i Peggy patrzeli na siebie, i znowu Verily Cooper, Measure i Arthur Stuart im się przyglądali.

— Czy wy dwoje nie macie już dość odgrywania scen przy ludziach?

— Nie ma żadnej sceny do odgrywania — odparła Peggy.

— Szkoda — stwierdził Alvin. — Myślałem, że pora na taką, w której ja mówię do ciebie: „Przepraszam”, a ty do mnie…

— A ja mówię: „Nie masz za co przepraszać”.

— A ja na to: „Mam”, a ty: „Nie masz”, „Mam”, „Nie masz”, „Mam”, i tak w kółko, aż wybuchamy śmiechem.

I oboje wybuchnęli śmiechem.

— Miałem rację, nie musiałaś zeznawać — przypomniał Alvin.

Peggy spoważniała natychmiast.

— Na miłość boską, wysłuchaj mnie, Margaret! Ty także miałaś rację, jeśli się nad tym zastanowić. Nie powinieniem ci rozkazywać, mówić, co możesz, a czego nie możesz robić. Nie ja powinienem decydować, czy masz ponieść ofiarę i czy sprawa jest tego warta. Ty decydujesz o sobie, a ja o sobie. Zamiast tobą rządzić, powinienem tylko poprosić, żebyś się wstrzymała i zobaczyła, czy poradzę sobie bez tego. A ty byś się zgodziła, prawda?

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Prawdopodobnie nie — odparła. — Ale powinnam się zgodzić.

— Może więc nie jesteśmy aż tacy uparci.

— Dzień później… nie, dwa dni później… rzeczywiście nie jesteśmy.

— To wystarczy, jeśli tylko pozostaniemy w przyjaźni, dopóki nie zmądrzejemy.

— Nie nadajesz się jeszcze do życia w małżeństwie, Alvinie — oświadczyła Peggy. — Przed tobą wciąż wiele mil do przejścia, a nie będę ci potrzebna, póki sam nie będziesz gotów do budowy Kryształowego Miasta. Nie mam zamiaru siedzieć w domu i tęsknić za tobą; nie chcę iść za tobą, kiedy potrzebujesz takich towarzyszy, jak ci mężczyźni. Zgłoś się do mnie, kiedy zakończysz swoje wędrówki. Zobaczymy, czy wciąż jesteśmy sobie potrzebni.

— A więc przyznajesz, że potrzebujemy siebie teraz?

— Nie dyskutuję z tobą, Alvinie. W niczym nie przyznam ci racji, a drobne sprzeczności nie zostaną wyjaśnione ani naprawione.

— Ci ludzie są moimi świadkami, Margaret. Zawsze będę cię kochał. Rodzina, jaką razem stworzymy, będzie naszym najwspanialszym dziełem, lepszym niż złoty pług i Kryształowe Miasto.

— Nie oszukuj sam siebie, Alvinie. Kryształowe Miasto będzie stało zawsze, jeśli tylko dobrze je zbudujesz. A nasza rodzina zniknie po kilku pokoleniach.

— A więc przyznajesz, że założymy rodzinę.

Uśmiechnęła się.

— Powinieneś kandydować w wyborach. Przegrałbyś, ale debaty byłyby zabawne.

Szła już do drzwi, kiedy otworzyły się nagle. Do pokoju wszedł blady szeryf Po Doggly. Rozejrzał się i dostrzegł Alvina.

— Jak możesz tak sobie siedzieć, bez sztuki broni w całym pokoju?

— Nie napadłem na nich ani oni na mnie — odparł Alvin. — Nie pomyśleliśmy, żeby przynieść strzelby.

— Włamali się do aresztu. Jakiś człowiek, podający się za ojca Amy Sump, podburzył tłum. Trzydziestu ludzi wyłamało drzwi do sądu, obezwładniło Billy'ego Huntera i odebrało mu klucze. Wyciągnęli z celi wszystkich więźniów i zaczęli ich tłuc, żeby się przyznali, który jest tobą. Wróciłem, zanim kogoś zabili, i przepędziłem ich, ale nocą nie odjadą daleko od miasta. Ktoś im w końcu zdradzi, gdzie jesteś. Dlatego śpijcie dzisiaj z bronią.

— Proszę się o to nie martwić — uspokoiła go Peggy Larner.

— Dzisiaj tu nie przyjdą.

Po spojrzał na nią, potem na Alvina.

— Jesteście pewni?

— Nie warto nawet wystawiać strażników. Zwróciliby tylko uwagę na zajazd. Ludzie wynajęci, żeby zabić Alvina, to tchórze. Zanim spróbują, muszą się najpierw upić. Prześpią do rana.

— A potem odjadą?

— Wystawcie straże na czas procesu. Potem, jeśli Alvina uniewinnią, wyjedzie z Hatrack i wasze koszmary się skończą.

— Włamali się do aresztu — powtórzył Po Doggly. — Nie wiem, kim są twoi wrogowie, Alvinie, ale na twoim miejscu pozbyłbym się tego pługa.

— Tu nie chodzi o pług — stwierdził Alvin. — Chociaż niektórzy z nich pewnie w to wierzą. Ale z pługiem czy nie, ci, co chcą mojej śmierci, i tak będą nasyłać na mnie takich ludzi.

— Naprawdę nie chcesz mojej ochrony? — upewnił się szeryf.

Alvin i Peggy Larner wspólnie uznali, że nie. Po pożegnał się i ruszył do drzwi, ale Peggy wzięła go pod rękę.

— Odprowadźcie mnie na dół, jeśli można prosić, do pokoju, który dzielę z moją nową przyjaciółką Ramoną.

I wyszła, nie oglądając się na Alvina. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Measure parsknął śmiechem.

— Alvinie, czy ona chce cię wypróbować? Upewnić się, że nigdy nie podniesiesz na nią ręki, choćby nie wiem jak cię prowokowała?

— Mam przeczucie, że nie widzieliśmy jeszcze prawdziwej prowokacji — westchnął Alvin.

Ale uśmiechał się przy tym i wszyscy odnieśli wrażenie, że podoba mu się pomysł stoczenia czasem walki z panną Larner — walki na słowa, oczywiście, na spojrzenia, mrugnięcia i złośliwe uśmieszki.

Po wizycie Mike'a Finka zgasili świece i pokładli się do łóżek.

— Zastanawiam się, co chcieli ze mną zrobić — mruknął jeszcze Alvin.

Nikt nie spytał, o kim mówi.

— Chcieli cię zabić — odpowiedział Measure. — Czy to ważne, jakiego sposobu by użyli? Powieszenie. Spalenie żywcem. Tuzin kul z muszkietu. Naprawdę chcesz wiedzieć, jak miałeś zginąć?