Выбрать главу

Poczucie nieobecności narastało od pogrzebu Molly. Wkradało się w niego. Ostatniej nocy obudził się u boku śpiącej żony i musiał obmacać własną twarz, by się upewnić, że pozostaje fizycznym bytem.

Gdyby Vernon wziął kilku podwładnych na stronę w bufecie i zwierzył się im ze swego stanu, niechybnie zaniepokoiłby go brak zdziwienia z ich strony. Był bowiem szeroko znany jako człowiek bez właściwości, bez wad i zalet, jako osoba, która nie w pełni istnieje. W środowisku czczono go jako niebyt. Okoliczności, w których Vernon został naczelnym „The Judge", były jednym z cudownych zdarzeń w branży, trudnym do przebicia i częstokroć opowiadanym w winiarniach City. Przed laty, jako łagodny i pracowity zastępca po kolei dwóch utalentowanych redaktorów naczelnych, okazywał instynktowną umiejętność nieprzysparzania sobie ani przyjaciół, ani wrogów. Kiedy waszyngtoński korespondent gazety zachorował, Vernono-wi kazano go zastąpić. W trzecim miesiącu jego pobytu w Ameryce, na kolacji wydanej na cześć niemieckiego ambasadora, pewien kongresman wziął go za dziennikarza „Washington Post" i szepnął mu do ucha o pewnym grzeszku prezydenta – radykalnym przeszczepie włosów dokonanym na koszt podatników. Zgodzono się potem powszechnie, że aferę „Tupetgate" – sprawę, która zdominowała życie polityczne Ameryki na ponad tydzień – rozdmuchał Vernon Halliday z „The Judge".

Tymczasem w Londynie utalentowani redaktorzy jeden po drugim padali trupem w krwawych bojach ze wścibskim zarządem. Powrót Vernona do ojczyzny zbiegł się z nagłym przegrupowaniem interesów właścicieli gazety. Scena była zasłana kończynami i torsami tytanów przyciętych do odpowiednich rozmiarów. Jack Mobey, pupil zarządu, nie zdołał umocnić pozycji czcigodnego dziennika na rynku. Nie został nikt prócz Vernona.

Siedział za biurkiem i masował sobie bez przekonania skórę głowy. Dotarło do niego ostatnio, że uczy się żyć z nieistnieniem. Nie potrafił długo opłakiwać odejścia kogoś – to jest samego siebie – kogo nie bardzo mógł sobie przypomnieć. Ot, mol, ale mol, który miał już kilka dni. Teraz doszedł do głosu symptom fizyczny. Objęło to całą prawą część głowy, zarówno czaszkę, jak i mózg – owo uczucie, na które po prostu brakło odpowiedniego słowa. Albo – zastanawiał się – jest to może tylko nagła przerwa w doznaniu, które było na tyle stałym i znajomym zjawiskiem, że nie zdawał sobie z niego sprawy – jak oklepany dźwięk, który słyszy się dopiero wtedy, gdy cichnie. Pamiętał dokładnie, kiedy to się zaczęło, poprzedniego wieczoru, gdy wstał od kolacji. Było obecne, gdy obudził się rankiem, trwało, wymykając się nazwaniu: ani zimno, ani ucisk, ani odrętwienie, tylko coś pomiędzy. Być może odpowiednim słowem była martwota. Być może prawa półkula jego mózgu zwyczajnie wysiadła. Znał tak wielu ludzi, którzy zmarli, że w swym obecnym stanie rozkojarzenia zaczął zastanawiać się nad własnym końcem jako nad czymś ze wszech miar powszednim – ot, zamieszanie przy grzebaniu lub kremacji, przypływ żałości, a potem niepamięć, bo życie toczy się dalej. Być może już niemal umarł? Albo potrzebował jedynie paru mocnych uderzeń młotkiem w głowę, żeby się ocknąć – odczuwał silnie takie pragnienie. Otworzył szufladę biurka. W środku była metalowa linijka odziedziczona po Mobeyu, czwartym redaktorze naczelnym z rzędu, który nie zdołał zatrzymać spadku poczytności „The Judge". Vernon Halliday próbował nie zostać piątym. Wzniósł linijkę kilka cali nad prawym uchem, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi i weszła Jean, jego sekretarka, w ostatniej chwili zmienił więc uderzenie w zadumane drapanie skroni.

– Oto wykaz. Za dwadzieścia minut. – Odczepiła kartkę z pliku i podała mu ją, resztę położyła zaś na stole konferencyjnym i wyszła.

Przejrzał spis tematów. Pod nagłówkiem Świat Dibben pisał o „waszyngtońskim triumfie Garmony'ego". To musi być sceptyczny tekst, jeśli nie otwarcie wrogi. A jeżeli to naprawdę triumf, to może się obyć bez miejsca na pierwszej stronie. Pod nagłówkiem Kraj znajdował się artykuł kierownika działu naukowego o urządzeniu antygrawitacyjnym, które skonstruowano na walijskim uniwersytecie. Miał to być chwytliwy tekst, dlatego Vernon tak parł do jego napisania, na poły śniąc o zabawce, którą przypina się do podeszew butów. Okazało się jednak, że wynalazek waży cztery tony, wymaga napięcia dziewięciu milionów woltów i w ogóle nie działa. Mimo to Vernon postanowił puścić ten tekst na dole pierwszej strony. Również wśród wieści z kraju zamieszczono Kwartet fortepianowy – artykuł o czworaczkach, które urodziły się pewnemu pianiście. Zastępca redaktora naczelnego wraz z kierownikiem publicystyki i całym działem krajowym toczyli z Verno-nem boje o ten tekst, ukrywając swą wybredność pod pozorem trzeźwego osądu. Cztery to dziś pestka – argumentowali – poza tym nikt nawet nie słyszał o matce, która w dodatku jest szpetna i nie chce gadać z prasą. Vernon odmówił im racji. Przeciętna sprzedaż w zeszłym miesiącu była o siedem tysięcy egzemplarzy niższa niż miesiąc wcześniej. „The Judge" miał coraz mniej czasu. Vernon wciąż się zastanawiał, czy nie puścić historii o bliźniętach syjamskich złączonych biodrami -jedno z nich miało słabe serce, więc nie było mowy o rozdzieleniu – które znalazły pracę w administracji lokalnej. „Jeśli mamy uratować tę gazetę – mawiał z upodobaniem na porannych kolegiach redakcyjnych – każdy będzie musiał powalać sobie ręce". Wszyscy kiwali głowami, ale nikt się z tym nie godził. Co się tyczy starych wyjadaczy, tak zwanych gramatyków, to dla nich „The Judge" mógł przetrwać lub upaść, byleby zachował intelektualną uczciwość. Śmiało wyznawali ten pogląd, ponieważ oprócz poprzedników Vernona nikt dotychczas nie wyleciał na bruk.

Wmaszerowywali już pierwsi kierownicy działów i ich zastępcy, kiedy Jean dała mu znak w drzwiach, by odebrał telefon. Sprawa musiała być ważna, bo sekretarka poruszała bezgłośnie ustami. George Lane, wyczytał z jej warg.

Odwrócił się do ściany, przypominając sobie, że nie podszedł do Lane'a na pogrzebie.

– George, cześć. To było głęboko wzruszające przeżycie. Miałem zamiar za…

– No tak, tak. Coś wypłynęło. Uważam, że powinieneś to zobaczyć.

– Co to jest?

– Zdjęcia.

– To może prześlij je przez gońca.

– Wykluczone, Vernon. To dynamit. Mógłbyś zaraz przyjechać?

Vernon Halliday czuł pogardę do Lane' a nie tylko z powodu Molly. Lane był właścicielem półtora procent udziałów w „The Judge" i wyłożył pieniądze na jego ratowanie, które wyznaczyło upadek Jacka Mobeya i wyniesienie Ver-nona do godności redaktora naczelnego. Uważał, że Vernon jest jego dłużnikiem. Ponadto nie znał się kompletnie na prowadzeniu gazety. Dlatego właśnie wydawało mu się, że redaktor naczelny ogólnokrajowego dziennika może wyjść z redakcji o wpół do dwunastej jak gdyby nigdy nic i pojechać na drugi koniec Londynu, do Holland Park.