Выбрать главу

Wniebowzięta, z oczami zamglonymi z rozkoszy, pochłaniałam jedno kaki po drugim. Przerwałam dopiero wtedy, kiedy skończyła się amunicja. Chustka była pusta.

Rinri przyglądał mi się z zapartym tchem. Zapytałam, czy widowisko mu się spodobało. Uniósł poplamioną furoshiki i wręczył mi ukryte pod nią maleńkie etui. Otworzyłam je z obawą, która z miejsca się potwierdziła: platynowy pierścionek z ametystem.

– Twój ojciec przeszedł samego siebie – wyjąkałam.

– Czy chcesz za mnie wyjść?

– Myślisz, że został mi choć jeden wolny palec? – odparłam na to, pokazując dłonie obciążone ojcowskimi dziełami.

Zagłębił się w arytmetykę, tłumacząc, że jeśli przełożę onyks na mały palec, cyrkonię na środkowy, białe złoto na kciuk, a opal na palec wskazujący, zwolni mi się palec serdeczny.

– Pomysłowe – pochwaliłam.

– Rozumiem, nie chcesz – powiedział.

– Tego nie powiedziałam. Jesteśmy tacy młodzi.

– Nie chcesz – powtórzył zimno.

– Przed ślubem istnieje coś takiego jak zaręczyny.

– Przestań rozmawiać ze mną jak z Marsjaninem. Wiem, co to są zaręczyny.

– Nie uważasz, że to ładne słowo?

– Mówisz o zaręczynach dlatego, że to ładne słowo, czy dlatego, że nie chcesz za mnie wyjść?

– Po prostu chciałabym, żeby wszystko odbyło się po kolei.

– Dlaczego?

– Bo mam swoje zasady – usłyszałam ze zdumieniem własną odpowiedź.

Japończycy szanują tego typu argumenty.

– Jak długo trwają zaręczyny? – zapytał Rinri tonem osoby dowiadującej się o regulamin.

– To nie jest ściśle ustalone.

Ta odpowiedź chyba mu się nie spodobała.

– W etymologii zaręczyn mieści się słowo wiara – dodałam, broniąc swojego stanowiska – narzeczony obiecuje dochować wiary swojej wybrance. Piękne, prawda? Tymczasem znaczenie słowa ślub jest nieskończenie trywialne podobnie jak biorący od niego nazwę kontrakt ślubny.

– Czyli że nigdy nie będziesz chciała za mnie wyjść – wywnioskował Rinri.

– Tego nie powiedziałam – zaprotestowałam, mając świadomość, że posunęłam się trochę za daleko.

Zapadła pełna skrępowania cisza, którą w końcu przerwałam, mówiąc:

– Przyjmuję twój pierścionek zaręczynowy.

Wtedy wykonał na moich gotyckich palcach zapowiedziane operacje i na uwolniony palec serdeczny wsunął uwięziony w platynie ametyst.

– Czy wiesz, że starożytni przypisywali ametystowi właściwości leczące z odurzenia?

– Będę go więc bardzo potrzebował – powiedział Rinri, z powrotem bardzo zakochany.

Kilka godzin później zasnął, a dla mnie rozpoczęła się bezsenna noc. Powracając myślą do oświadczyn Rinriego, miałam wrażenie, że powtarza się chwila, kiedy schwyciły mnie za język macki martwej ośmiornicy. To przykre skojarzenie nie było w żadnym wypadku spowodowane niemal jednoczesnością obu epizodów. Próbowałam pocieszyć się myślą, że udało mi się wyrwać z uścisku przyssawek ośmiornicy oraz oddalić sine die niebezpieczeństwo ślubu.

A zresztą była ta historia z kaki. Ewie w rajskim ogrodzie nie udało się zerwać upragnionego owocu. Nowy Adam w galanterii swojej dostarczył jej cały ich ładunek i z rozczuleniem patrzył, jak je zjada. Nowa Ewa, egoistyczna w swoim grzechu, nie zaproponowała mu nawet kęsa.

Bardzo mi się spodobał ten remake, moim zdaniem bardziej cywilizowany niż klasyczny. Jednak na zakończeniu historii legły cieniem zaręczyny. Dlaczego za przyjemność trzeba zawsze płacić? I dlaczego ceną rozkoszy była nieunikniona utrata pierwotnej beztroski?

W końcu, po długich godzinach roztrząsania tego poważnego tematu, trochę się zdrzemnęłam. Mój sen był do przewidzenia; w kościele ksiądz udzielał mi ślubu z gigantyczną ośmiornicą. Ośmiornica nałożyła mi pierścionek na palec, a ja wsuwałam obrączkę na każdą z jej macek. Sługa boży powiedział:

– Możesz pocałować oblubienicę.

Ośmiornica wciągnęła mój język w swój otwór gębowy i już go nie wypuściła.

Nazajutrz lokalny autobus zawiózł nas na przystań. Na statku, patrząc na oddalającą się wyspę, Rinri powiedział:

– Żal wyjeżdżać z Sado.

– Tak – przytaknęłam nie do końca szczerze.

Będzie mi brakowało kaki.

Rinri spojrzał na mnie wilgotnymi oczami i wykrzyknął:

– Moja narzeczona z Sado!

Obiecujące.

W Niigata czekał na nas mercedes, którym wróciliśmy do Tokio. Podczas jazdy zadawałam sobie oczywiste pytanie: dlaczego nie powiedziałam nie? Nie chciałam wychodzić za mąż za Rinriego. Zresztą od niepamiętnych czasów sama myśl o małżeństwie była mi niemiła. Co w takim razie nie pozwoliło mi odmówić?

Wytłumaczenie polegało na tym, że bardzo Rinriego lubiłam. Odmowa byłaby równoznaczna z zerwaniem, a ja nie chciałam z nim zerwać. Tyle przyjaźni, przywiązania i śmiechu łączyło mnie z tym uczuciowym chłopcem. Nie miałam najmniejszej ochoty rezygnować z jego uroczego towarzystwa.

Błogosławiłam tego, kto wymyślił zaręczyny. Życie usłane jest przeżyciami trwałymi jak kamień; mechanika cieczy pozwala mimo to się wśród nich poruszać. Biblia, ten cudowny traktat o moralności na użytek kamieni, skał i menhirów, uczy nas wspaniałych skostniałych zasad, „Czy twoim słowem jest tak? tak, nie? nie. Co do tego dodasz, jest dziełem szatana” – a ci, którzy się ich trzymają, są istotami nienaruszalnymi, a przy tym przez wszystkich poważanymi. Po przeciwnej stronie znajdują się istoty niezdolne do tych spiżowych zachowań, takie, które, by podążać naprzód, mogą tylko prześlizgiwać się, przemycać, kluczyć. Kiedy je zapytać, chcą czy nie chcą poślubić tego czy owego, proponują nieokreśloną formę zaślubin – zaręczyny. Kamienni patriarchowie traktują je jak zdrajczynie lub kłamczuchy, gdy tymczasem one są szczere, szczere na podobieństwo wody. Skoro jestem wodą, jaki sens ma to, że ci odpowiem: tak, wyjdę za ciebie. Byłoby to kłamstwem. Wody nikt nie zatrzyma. Tak, nawodnię cię, obdarzę cię moim bogactwem, odświeżę, zaspokoję twoje pragnienie, ale skąd mam wiedzieć, jakim korytem popłynie mój nurt, nie wykąpiesz się nigdy po dwakroć w tej samej narzeczonej.

Owe płynne istoty ściągają na siebie pogardę tłumów, gdy tymczasem ich zmienne postawy pomagają uniknąć tylu konfliktów. Cnotliwe kamienne opoki, którym nikt nie szczędzi pochwał, są przyczyną wszelkich wojen. Oczywiście przy Rinrim nie wchodziła w grę międzynarodowa polityka, musiałam jednak wybierać między dwiema ogromnie ryzykownymi opcjami: jedną było „tak”, którego synonimem są wieczność, pewność, solidność, stabilizacja oraz inne hasła ścinające wodę lodem; drugą było „nie”, oznaczające rozdarcie, rozpacz, a ja wierzyłem, że mnie kochasz, zniknij mi z oczu, a przecież wydawałaś się taka szczęśliwa, kiedy, oraz inne ostateczne słowa, wprawiające wodę w stan wrzenia, są bowiem niesprawiedliwe i barbarzyńskie.

Jaką ulgą było znaleźć rozwiązanie w zaręczynach! Była to odpowiedź płynna w tym sensie, że niczego nie rozstrzygała i odsuwała problem na później. Ale zyskanie na czasie to wielkie osiągnięcie.

W Tokio przezornie nikomu o tych zaręczynach nie wspomniałam.

Na początku stycznia 1990 roku rozpoczęłam pracę w jednej z siedmiu ogromnych japońskich korporacji, które pod sztandarem biznesu dzierżą prawdziwą władzę w Japonii. Jak każdy inny pracownik myślałam, że będę w niej pracować ze czterdzieści lat.

W traktacie o pokorze i uniżeniu opowiedziałam, dlaczego było mi w niej trudno dotrwać do końca mojego rocznego kontraktu.

Było to krańcowo banalne zstąpienie do piekieł. Mój los nie różnił się aż tak bardzo od losu ogromnej większości japońskich pracowników. Pogarszała go tylko moja pozycja cudzoziemki oraz pewien właściwy mi talent do popełniania nietaktów.